- Ty gnido jedna, skopać ci to hiszpańskie dupsko?!
James w poważaniu miał dobre wychowanie i dżentelmeńskie
maniery, gdy nad ranem, z duszą na ramieniu zaglądając do Wielkiej Sali,
spotkał Blankę. Ulga ulgą, ale teraz najchętniej udusiłby ją gołymi rękami.
Blanka, do tej pory jedząca w spokoju śniadanie, odłożyła
sztućce i spojrzała na niego wymownie spod uniesionych brwi.
- Słucham?
- Ty cholero wstrętna – zaczął już ciszej, gdy spostrzegł,
że obserwowali ich wszyscy uczniowie, którzy zdążyli już stawić się na
śniadanie – co ty sobie myślisz, że co? Że się nie martwiliśmy? Amelia prawie
się posikała za strachu.
Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami, gdy z kieszeni
chłopaka zaczął dochodzić ich przytłumiony i cichy, choć wciąż głęboki, głos
Syriusza.
- James? James, masz
ją? Widzimy was na mapie, wszystko okej?
Rogacz wyjął z kieszeni małe lusterko i, ukrywając je w
wielkiej dłoni przed wścibskimi spojrzeniami, szepnął:
- Tak. Siedzi tu ta głupia krowa.
Blanka już otwierała usta, by mu się odgryźć, ale James
ubiegł ją, chowając lusterko z powrotem do kieszeni:
- Gdzie byłaś?
Chciała odpowiedzieć, ale Gryfon znów ją uprzedził:
- Tylko nie kłam. Wiemy, że nie było cię w zamku. W żadnym
pokoju wspólnym, w żadnej pieprzonej wierzy, gabinecie, klasie, w żadnym
korytarzu!
Dziewczyna zmieniła taktykę. Już nawet nie próbowała
niczego powiedzieć, po prostu słuchała.
- Zdążyliśmy się przyzwyczaić, że łazisz sobie gdzie
chcesz i kiedy chcesz, ale dziewczyno! Wychodzić na całą noc wielce obrażona i
przepadać jak kamień w wodę? Teraz?! Ty… ty egoistyczny ślizgoński pomiocie!
Blanka cały czas obserwowała go uważnie w milczeniu, aż w
końcu, wraz z ilością wyrzucanych z siebie żalów, kąciki jamesowych ust powoli
zaczęły wędrować ku górze, choć wciąż dzielnie starał się zachować groźną minę.
Rozsiadł się wygodnie obok niej i nakładając sobie porcję
kiełbasek, dodał jeszcze:
- To było… egoistyczne, nieodpowiedzialne, kompletnie
idiotyczne i jednocześnie tak bardzo w twoim stylu, że zastanawiam się, jakim
cudem my się jeszcze z tobą zadajemy.
Wcale się nie zdziwił, gdy w ramach odpowiedzi usłyszał
tylko krótkie „uhm”, wyduszone przez Blankę między jednym a drugim kęsem tosta.
- Mam rozumieć, że nie powiesz mi, gdzie byłaś?
- Chyba nie mogę – mruknęła.
- Chyba nie mogę?
Rany, Blanka… ja to ja, ale Amelia i Syriusz cię rozszarpią. Tak wkurzonych ich
jeszcze nie widziałem.
Jednak jego przepowiednie wcale się nie sprawdziły, bo gdy
po paru minutach wspomniana dwójka przybyła na miejsce, Syriusz rozszarpywanie
Hewson zastąpił suchym „cześć” i kompletnym brakiem jakiejkolwiek innej
interakcji. Rozmawiając cicho z Remusem, zjadł śniadanie, w ogóle nie zwracając
już na nią uwagi. Amelia zachowała się podobnie, choć ona darowała sobie
przywitanie i zignorowała ją zupełnie, unosząc dumnie głowę.
Blanka, słuchając jednym uchem trajkoczącego na temat
quidditcha Jamesa, prawie w całkowitym milczeniu zjadła śniadanie i wyszła,
kierując się w stronę szklarni.
Zapowiadał się ciekawy dzień.
W przerwie między zielarstwem a starożytnymi runami
dopadła do niej Tatiana.
- Tak się cieszę! – zapiała, rzucając się na szczerze
zdziwioną Blankę.
- Z czego?
- No jak to? Z ciebie i Johna! Zapoznałabyś mnie ze
szwagrem, ci bliźniacy są tacy fajni…
Hewson aż na krótką chwilę zaśmiała się sucho, gdy zdała
sobie sprawę z tego, że reakcja Tatiany była pierwszym pozytywnym akcentem od
pocałunku z Johnem. Od tamtej chwili wszystko zaczęło się dziwnie utrudniać.
Najwyraźniej ani Amelia, ani Huncwoci jeszcze nie zdążyli donieść Domogarow o
kłótni, skoro Krukonka nie zaczęła rozmowy od prawienia jej kazań czy okazania
swojego potępienia.
Choć wiedziała, że James miał całkowitą rację, mówiąc jej
te wszystkie rzeczy przy śniadaniu i choć wiedziała, że to wstrętne z jej
strony, wcale nie żałowała swojego zachowania. Jedyne wyrzuty sumienia miała w
związku z otworzeniem tajemniczych drzwi na siódmym piętrze. Ostatecznie był to
dobry ruch, w końcu właśnie tam spędziła noc, kiedy okazało się, że znalazła
się w pokoju łudząco przypominającym jej dormitorium. Wszelkie obawy, jakie
miała przed wejściem do środka, prysły, jakby wnętrze miało magiczną moc
wywoływania poczucia bezpieczeństwa.
Jednak cały czas dręczyła ją myśl, że mimo wszystko, po
tym, co spotkało chłopaków, wchodzenie w środku nocy do obcych pomieszczeń było
skrajnie nieodpowiedzialne z jej strony. Lecz gdy stała wtedy na korytarzu, z
mocno bijącym nie tylko sercem, ale i bijącymi się myślami, podskórnie
towarzyszyło jej przeczucie, że to słuszny ruch.
Rano, gdy wyszła na korytarz, drzwi do tajemniczego pokoju
z cichym pomrukiem wtopiły się w ścianę i nie pozostał po nich ani ślad. Aż
przeszła ją gęsia skórka.
Wiedziała nie od dziś, że Hogwart to skarbnica tajemnic
ewoluujących przez wieki, jednak miała wrażenie, że Huncwoci byli pierwszymi
studentami w jego historii, którym udało się wszystkie te tajemnice zgłębić.
Nie miała pojęcia, jak to robili, ale zawsze byli w stanie w przeciągu
niespełna minuty namierzyć w szkolę każdą dowolną osobę. Zawsze wiedzieli,
gdzie kto się znajduje, co swego czasu bardzo ułatwiało im nocne eskapady i
planowanie żartów. Znali w Hogwarcie chyba wszystkie skróty i wszystkie tajemne
przejścia. Nigdy nie pytała, jak to robili, bo miała dziwne wrażenie, że gdyby
ona posiadła taką umiejętność, niechętnie podzieliłaby się nią z innymi.
Wcale się więc nie zdziwiła, gdy James zdradził, że wie,
że nie było jej w żadnej z wież, klas czy gabinetów. Ale jednocześnie
nieświadomy niczego, dał jej do zrozumienia, że nawet Huncwoci nie mieli
pojęcia o pokoju, w którym się znalazła.
Teraz każdy miał swoją tajemnicę: oni sposób na śledzenia
wszystkich obecnych w Hogwarcie, ona zaś poznała lukę w ich planie, kryjówkę,
do której zapewnie nie będzie już potrafiła więcej wrócić, ale jako jedyna
wiedziała o jej istnieniu.
***
Szóstoroczni nie mogli narzekać na nudę. O
zagospodarowanie ich wolnego czasu dbali głównie McGonagall i Flitwick, ale
inni nauczyciele wcale nie pozostawali daleko w tyle. Uczniowie także w krótkim
czasie przekonali się, że profesor William Wilde to odpowiedni człowiek na
odpowiednim miejscu. Posiadał ogromną wiedzę na temat czarnej magii i choć
czasem przerażał i przyprawiał o gęsią skórkę, potrafił obrazowo tłumaczyć
działanie przeróżnych uroków, od razu wskazując, nie tylko jak się przed nimi
bronić, ale i jak minimalizować powikłania w przypadku ewentualnego urazu. I
choć faktycznie mieli o wiele mniej praktycznych ćwiczeń niż wcześniej, nie
mogli zarzucić staruszkowi, że jego lekcje nie były interesujące.
Lily, Amelia, Remus i Larry całe dnie ślęczeli nad pracami
domowymi. Szczególnie Larry, próbujący nadrobić rok wzwyż i przygotować się do
egzaminów, narzekał na brak czasu. Blanka coraz rzadziej wyściubiała nos spoza
książek, ale nie hańbiła się regularnym odrabianiem lekcji. Potrafiła całą noc
przeglądać albumy z niezwykłymi roślinami czy zwierzętami albo czytać stare
księgi zapisane w wymarłych językach, jednak eseje i tak pisała na kolanie
kwadrans przed oddaniem. Podobną taktykę przyjmował Matt, z tym że on albumy i
księgi zastępował rozwiązywaniem coraz bardziej złożonych krzyżówek i
projektowaniem wymyślnych urządzeń. Tatiana złościła się na nich wszystkich za
to, że w przeciwieństwie do niej potrafią zmobilizować się do jakiejś pracy i
próbowała przekabacić na swoją stronę tych najmniej opornych, czyli pozostałą
trójkę Huncwotów. Najłatwiej było jej przekonać Petera, choć Jamesa i Syriusza
też nie trzeba było długo namawiać na spacer do Hogsmeade czy parę partyjek
eksplodującego durnia.
Nic więc dziwnego, że pierwsza połowa grudnia szybko im
zleciała i ani się obejrzeli, a już czekała ich przerwa świąteczna. Jak co roku
o tej porze zapanowało przyjemne poruszenie. Zapach świeżych świerków i
wypieków zawładnął niemal całym zamkiem (jedynie lochy tradycyjnie już stawiały
dzielny opór). I jak to zazwyczaj bywa, im mniej dni pozostawało do świąt, tym
mniej złośliwości i wrogich spojrzeń można było zaobserwować wśród uczniów.
Jednak nie wszyscy wpisywali się w ten idylliczny nastrój – Blanka i Amelia
niezmiennie się do siebie nie odzywały od kilku tygodni. Ba, nie zwracały na
siebie nawet najmniejszej uwagi. Nigdy wcześniej tak się ze sobą nie
posprzeczały. Początkowa chęć Amelii do jak najszybszego pogodzenia się, szybko
wyparowała po nocy pełnej zmartwień, którą Blanka, kpiąc sobie z niej, spędziła
niewiadomo gdzie. Szkota wszystko była w stanie darować swojej przyjaciółce,
była gotowa ją natychmiast przeprosić za wywołanie kłótni, ale Blanka beztrosko
siedząca przy śniadaniu i kompletnie ją ignorująca ubodła ją do żywego i
przelała czarę goryczy.
Tatiana przez jakiś czas wychodziła z siebie, by pogodzić
ze sobą skłócone Gryfonki, ale wszystkie jej wysiłki szły na marne. W całej tej
sytuacji małe zwycięstwo odniosła Lily – obie jej współlokatorki, choć z
osobna, poświęcały jej nieco więcej uwagi niż zwykle. Szczególnie Amelia
upatrzyła sobie w niej nową towarzyszkę, Blanka ograniczała się jedynie do
częstszych pytań, które w normalnych okolicznościach zadałaby Szkotce.
Lily podchodziła jednak do całej sprawy z dystansem,
wiedziała bowiem, że to chwilowy stan rzeczy, że dziewczyny w końcu się
pogodzą, a jej grono najbliższych znajomych znów zawęzi się do osoby Mary. Jednak
jakkolwiek towarzystwo Amelii nie byłoby tymczasowe, jednocześnie Lily udało
się nawiązać całkiem ciekawą relację z Jamesem i wszystko wskazywało na to, że
ich na nowo zawiązywana znajomość będzie bardziej trwała. Czasem wieczorami
przysiadał się do jej stolika w Pokoju Wspólnym, by razem odrobić lekcje i
musiała przyznać, że była zaskoczona tym, jak lekko i przyjemnie się z nim
rozmawiało. Jedynym śladem po znanym jej wcześniej irytującym Jamesie były
wesołe błyski w czekoladowych oczach. Po ociepleniu stosunków z Rogaczem, także
i Syriusz z Peterem wydali się Lily jacyś mniej straszni i bardziej warci uwagi
niż wcześniej. Powoli przestawała dziwić się Remusowi, jak mógł zadawać się z
tak „nieodpowiedzialnymi chłopakami” – bo, choć wciąż starali się to ukrywać,
mieli więcej oleju w głowie niż kiedykolwiek by się spodziewała. Nie wiedziała,
czy zmądrzeli w czasie zawieszenia broni czy kiedyś była zbyt uprzedzona, by
dostrzec ich lepsze strony, ale coraz bardziej ceniła sobie to, jakimi byli
rozmówcami.
Pół roku temu nie uwierzyłaby, że będzie kiedykolwiek tak
beztrosko jak teraz, siedzieć przy kominku z Amelią i Huncwotami, niby
odrabiając pracę, ale tak naprawdę wesoło razem gawędząc o wszystkim i o niczym
nad rozłożonymi pergaminami i podręcznikami. W końcu jutro zaczynała się już
przerwa, kto przejmowałby się lekcjami?
- Jakie plany na święta? – padło w pewnym momencie pytanie.
– Zostaje ktoś tutaj?
Wszyscy pokręcili przecząco głowami.
- Ja jadę do mojej drugiej połówki – powiedział Syriusz.
Lily podniosła na niego zdumione spojrzenie. W życiu by
nie podejrzewała, że Syriusz nazwie tak którąś dziewczynę.
- No co? Nie patrz tak na mnie, przecież mówię o Jamesie –
roześmiał się w głos, a jego śmiech dziwnie skojarzył jej się ze szczeknięciem
psa.
Posłała mu spojrzenie pełne dezaprobaty i wtedy dostrzegła
ponad jego ramieniem wchodzącą do pokoju Blankę. Dziewczyna tylko machnęła im z
daleka ręką na przywitanie, rozejrzała się dookoła i bez słowa zawróciła w
stronę dormitoriów, ale po drodze złapali ją Gavin i Katie i siłą posadzili
obok siebie na kanapie. Zaczęli o czymś dyskutować z przejęciem, choć Blanka
wykazywała dość umiarkowane zainteresowanie.
Lily oderwała wzrok od Hiszpanki dopiero, gdy usłyszała ciche
pochrząkiwanie Amelii. Bellamy nagle zajęła się w wielkim skupieniu pracą
domową.
- Wiecie co? – zaczął James, unosząc głos, tak, by
słyszeli go wszyscy w Pokoju Wspólnym. – Zdaje się, że zostały chyba jakieś
piwa po ostatniej posiadówie. Co powiecie na wspólny toast za święta przed
wyjazdem do domu?
Jak zwykle na taką propozycję Gryfoni zareagowali
aplauzem. Lily natomiast zdezorientowana przygryzła wargę. Naprawdę nie chciała
starym zwyczajem wychodzić na zołzę, jednak pomysł Jamesa wydawał jej się
wyjątkowo głupi.
- Ale… - zaczęła nieśmiało, szukając ratunku w osobie
Remusa – dochodzi już północ, a jutro musimy wstać bladym świtem i…
- Daj spokój – przerwał jej okularnik. Już odwijał
zręcznymi szarpnięciami różdżki szkarłatno-złoty dywan, by po chwili podważyć
obluzowaną deskę i razem z Syriuszem wyciągnąć z kryjówki zapasy Gryffindoru. –
Nie ma tego dużo, nie będziemy balować. Zwykłe piwko na zdrowszy sen. Kto chce,
niech idzie spać, nikogo nie zmuszamy.
Chwilę później po wieży rozniosło się postukiwanie butelek
wznoszących toast Gryfonów. Wszyscy rozsiedli się wygodnie i gawędzili w małych
grupkach.
- Słyszeliście, co się dzieje w Ameryce Południowej? –
zagadnął Gavin Katie i Blankę. – Podobno znowu rozruchy na jakimś Trybadzie.
- Trynidadzie – poprawiła go Blanka. – I nie jakieś
rozruchy, tylko prawdziwe burdy. Zginęło już kilkunastu czarodziejów i mugoli.
- Co?! – Gavin zachłysnął się piwiem. – Myślałem, że tłuką
tylko niemagicznych!
Blanka prychnęła rozeźlona.
- Proszę cię, przecież gdyby mugole nie mieli wsparcia z
naszej strony już dawno by wyginęli. Tamtejsi magiczni uznają Hiszpańską Radę
Magów, matka ma tam niedługo jechać.
- Od kiedy ambasadorowie zajmują się takimi sprawami nie
zza biurka?
- W Hiszpanii od zawsze. Mają największe doświadczenie
bojowe w Ministerstwie.
Gavin zagwizdał cicho.
- Martwisz się? – spytała cicho Katie.
Blanka prawie niezauważalnie kiwnęła głową. Wzniosła butelkę
piwa kremowego stuknęła szkłem z rozmówcami i wypiła zdrowego łyka. Choć nie
padło przy tym ani słowo, każdy wiedział, za co był ten toast.
- Nie zapowiada się na to, żeby te konflikty miały szybko
ustać. Poszła fala z tej pieprzonej Gujany. Ale najbardziej martwi mnie to, że
u nas dzieje się to samo, chodź jeszcze nie na taką skalę, a prawie się o tym
nie mówi.
Gavin zrobił zdezorientowaną minę, jakby nie wiedział, czy
Blanka żartuje czy mówi poważnie. Przecież to głupoty w najprostszej postaci i
wyszukiwanie teorii spiskowych, bzdury wyssane z palca. Jednak z drugiej strony
widać było, że nie w głowie jej żarty.
- Co ty pleciesz? – poddał się w końcu.
W świetle kominka błysnęły jej zielone kocie ślepia, teraz
dziwnie roziskrzone.
- Nie wmówisz mi, że Prorok zdołał zrobić z twojego mózgu
jeszcze większą papkę – mruknęła. – Chyba nie wierzysz w to, że O’Connor tak po
prostu sobie wyszedł, a jego żona zupełnie przez przypadek w tym samym czasie
zwariowała? Są starzy, ale nie ułomni, człowieku! Nie chcesz mi chyba
powiedzieć, że wierzysz, że te wszystkie zaginięcia nie są ze sobą powiązane?
Że ojciec Rachel White ma kryzys wieku średniego i porzucił dzieci, żeby gdzieś
balować z kochanką? Merlinie – szepnęła, jakby sobie coś przypomniała – dopiero
teraz pojęłam! Sierociniec Matt’a też nie mógł być przypadkiem! To straszne, po
prostu straszne. To, że u nas nie było takiego wybuchu jak w Gujanie i
Trynidadzie, że wszystko zaczyna się bardzo powoli, to bardzo zły znak. Ci
pomyleńcy tutaj, to nie narwańcy, nie idioci. Do niczego im się nie spieszy,
więc muszą być pewni swego. Wszystko planują i powoli rozwijają. To jest
najgorsze – zakończyła grobowym tonem, dokończyła swoje piwo jednym haustem i,
mrucząc ciche pożegnanie oraz niezbyt przekonujące życzenia wesołych świat,
ruszyła w stronę dormitoriów.
Zostawiła Katie i Gavina ze zbaraniałymi minami, a,
podsłuchującą jednym uchem tę rozmowę, Lily z gęsią skórką.
Evans pilnie śledziła prasę, zdawała sobie sprawę z tego,
co się dzieje, ale dopiero Blanka nakreśliła to tak rzeczowo czarno na białym.
Dopiero jej słowa nią potrząsnęły. Spojrzała przestraszonymi zielonymi oczami
na Mary, ale nic nie wskazywało na to, by siedząca obok przyjaciółka, która
spokojnie sączyła piwo, cokolwiek słyszała z toczącej się obok rozmowy.
Powiodła wzrokiem do stolików, gdzie niedawno zostawiła Amelię z Huncwotami –
beztrosko o czymś rozmawiali. Wszyscy w pokoju gawędzili wesoło z wyjątkiem jej
i Gavina z Katie, którzy oparli się o siebie i bezmyślnie gapili w kominek z
ponurymi minami.
- Cześć, Lily – ktoś wyrwał ją z rozmyślań i usiadł obok.
Rozpoznała ciemnookiego blondyna z rocznika Mary, ale nie
mogła sobie przypomnieć, jak miał na imię.
- Czemu masz taką smutną minę?
Gapiła się na niego tak zaskoczona, jak podejrzliwa. Nie
miała pojęcia, czego mógł od niej chcieć, bo przecież załatwienie korepetycji z
jakiegoś przedmiotu zacząłby chyba innymi słowami. Chłopak jednak szybko
rozwiał jej wątpliwości, prowadząc nienaturalnie uprzejmą rozmowę, w której aż
gęsto było od komplementów, których, o zgrozo, była adresatką. Zgrabnie przeplatał
temat szkoły z tematem wyjścia do Hogsmeade, prawie niezauważalnie, jakby od
niechcenia.
- Może akurat nie masz nic w planach i chciałabyś się tam
wybrać razem ze mną? – zapytał w końcu, jednocześnie doprowadzając Lily do
paraliżu.
W głowie jej eksplodowało. Czuła, że zrobiła się czerwona
jak piwonia, a wrażenie to spotęgowało krótkie skrzyżowanie wzroku z Jamesem.
Niby przypadkowe, ale miała dziwne uczucie, że teraz to on miał gumowe uszy i
wszystko słyszał.
Zaczęła się jąkać. Z jednej strony bardzo chciała w końcu
z kimś się spotkać, z drugiej natomiast bała się tej chwili jak ognia. Przecież
ona się kompletnie do tego nie nadaje! Zapragnęła teraz odprawić z kwitkiem
chłopaka, który dzielnie czekał na odpowiedź, ale zanim wydobyła z siebie
jakiekolwiek słowo, zdała sobie sprawę z tego, że kiwnęła głową. To było poza
nią, zupełnie niekontrolowany ruch. Blondyn cały w skowronkach pożegnał się z
nią i odszedł, obiecując, że skontaktuje się z nią jeszcze w najbliższym czasie
w sprawie wyjścia.
Lily zdezorientowana i zawstydzona siedziała wciąż obok
milczącej Mary, czując, jak palą ją policzki, patrzyła uparcie w swoje dłonie i
szczerze siebie nienawidziła.
Konflikty między mugolami a czarodziejami w jednej chwili
wyparowały jej z głowy. Nawet zapomniała o tym, że podsłuchując Blankę, miała
nadzieję tylko wybadać, u kogo odrabiała szlaban do tak późnej godziny.
Amelia patrzyła z pobłażaniem na śmiejących się z jakiegoś
głupiego kawału Huncwotów. Jamesowi wcale nie było do śmiechu, ale przecież w
tej sytuacji musiał udawać, że doskonale wie, o czym mowa i że bardzo go to
bawi. Ani nie wiedział, ani go to tym bardziej nie bawiło. Ale przecież nie
mógł okazać swojej irracjonalnej złości.
Pal sześć tego chłopaczka, który przed chwilą dokonał
niemożliwego i umówił się z Evans. Na siebie był wściekły. Bo wiedział, że w
żadnym wypadku nie powinien czuć tego, już nawet nie ukłucia, ale pieczenia
zazdrości. Przecież Lily nic go już nie powinna obchodzić, przecież może się
spotykać, z kim chce, a jemu nic do tego. Przecież miał Lidię!
Co z tego, że to wszystko wiedział, skoro w jego trzewiach
i tak panoszył się żywy ogień?
***
Po rozpakowaniu prezentów i zjedzeniu śniadania
świątecznego, w Porcie zapadła prawie całkowita cisza. Choć szalał wiatr i
deszcz zacinał w okna, a w kuchni pobrzękiwały myjące się naczynia, w małym
saloniku z widokiem na rozszalałe morze panowało niezręczne milczenie.
- Strasznie mi przykro, że tak to wyszło – padły w końcu
słowa. – Jak wrócę, nadrobimy zaległości, dobrze? – będącej mniejszej o głowę
od swojej córki Jane Hewson jakimś cudem udało się skonstruować prawdziwie
matczyne objęcia.
Blanka wtulając się w ramiona drobnej kobiety, nic nie
odpowiedziała, tylko pokiwała głową. Sama nie wiedziała, jakie emocje w niej
teraz zwyciężały. Jej relacje z matką od zawsze były trudne. Ich drogi, ich
charaktery rozchodziły się w różne strony odkąd tylko pamiętała. To absolutnie
nie znaczy, że w ich domu nie było miłości, ale niezaprzeczalnie brakowało
między nimi jakiegoś spoiwa, które zwykłe zrozumienie i wzajemny szacunek
zamieniłoby w więź jak z obrazka. Choć to smutne, mimo tęsknoty i obustronnej
potrzeby większej bliskości, łatwiej było im żyć z daleka od siebie niż obok. W
ważnych sprawach prościej było im porozumiewać się w listach niż w zwyczajnej
rozmowie. Blanka bardzo szybko się usamodzielniła i obie doskonale zdawały
sobie sprawę z tego, że nigdy już nie uda im się odbudować ich relacji sprzed
pójścia Blanki do Hogwartu i poświęcenia się pracy Jane.
Gryfonka z jednej strony miała pretensje do matki, z
drugiej zaś, była pełna zrozumienia i tęsknoty. Kochała ją, jednocześnie
wstydząc jej się to okazać, a nawet przed samą sobą tak nazwać te uczucia. Obie
były zbyt do siebie podobne, zbyt trudne miały charaktery, by bez wypowiadania
najważniejszych słów, potrafić w dwójkę stworzyć obraz idealnej rodziny. Ale
mimo wszystko się kochały. Choć na odległość, choć bez zbyt wielu rozmów.
- Cieszę się, że chciałaś przyjechać choć na ten jeden
dzień.
- To chyba normalne.
Jane uśmiechnęła się smutno.
- Bądź ostrożna.
Jeszcze raz się objęły. Dwa objęcia jednego dnia to w ich
przypadku jak wyrobienie normy na najbliższe pół roku.
- Ty też uważaj na siebie. Kocham cię, córuś.
Blanka nic już nie powiedziała, zresztą Jane na tyle ją
znała, że nawet w najśmielszych snach się tego nie spodziewała i doskonale
wiedziała, że wystarczającą odpowiedzią jest sam mocniejszy uścisk silnych
ramion córki.
***
W eleganckim, choć nieco ekscentrycznym, jak przystało na
posiadłość czarodziejów, domu Potterów mimo późnej pory, w pokoiku na piętrze
wciąż paliło się światło, od którego skrzył się śnieg w ogródku.
Kiedy Dorea Potter, pani domu, po drugim kieliszku domowej
nalewki oznajmiła, że na nią już pora i że idzie spać, towarzyszący jej syn i
jego przyjaciel z saloniku przenieśli się na piętro, maskując pod ubraniem
zapasową butelkę nalewki. Wraz z ubywającą nocą, ubywało i alkoholu, przybywało
zaś coraz luźniejszej mowy i coraz dziwniejszych tematów, na które ani James,
ani Syriusz w życiu nie zdobyliby się, będąc trzeźwymi.
I w ten oto sposób Black dowiedział się, że James jest
strasznie zazdrosny o Lily Evans. James natomiast dowiedział się od
przyjaciela, że jest z tego powodu skończonym idiotą i dzielnie zniósł cios,
jaki wyprowadził Łapa, chcący wymierzyć karę za jego głupotę, choć szalejące w
głowie procenty mu to utrudniały.
Następnego dnia niczego już nie pamiętali. Okularnik
jedynie zastanawiał się, w jaki sposób nabył naprawdę pokaźnego siniaka na
ramieniu.
podobało mi się, choć trochę żałuję,że między blanką a Amelią wywiązała się aż tak poważna kłótnia.Chyba przesadziły. mam nadzieję.że się pogodzą,ale myślę,że nie będzie to równoznaczne z olaniem Lily. Myślę,że znajduje ona powoli miejsce wśród Huncwotów i dziewczyn i raczej będzie się ta więź umacniać. Całe szczęscie. James powinien po prostu zerwać z Leilą,żeby już nikogo nie okłamywać.i mógłby się przyznawać też na trzeźwo,że jest zazdrosny oto,że Lily się umówiła na randkę
OdpowiedzUsuń(nieźle to opisałaś swoją drogą).właśnie,fajne były oba fragmenty dotyczące świąt,ale w porównaniu z poprzedzającym tekstem,takie krótkie,jakby wstawione na siłę. trzeba było jakoś to wypośrodkować wg mnie..podoba mi się też sposób,w jaki wprowadzasz w realia wojny czarodziejskiej -to skrywanie sytuacji w wypadkach czy też wydarzeniach z odległych zakątków świata...jednak inteligentni ludzie,jak Blanka domyślają się prawdy... czekam z niecierpliwością na rozwinięcie akcji i na dłuższe fragmenty z świąt. zapraszam na nowości zarówno na zapiski-condawiramurs,jak i odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
Głupio mi, bo czytam, a nie komentuję, a przecież coś ci się należy za to pisanie.
OdpowiedzUsuń18 chyba też nie skomentowałam, ale oczywiście bardzo się mi podobał :)
Cieszę się, że Lily w końcu wkręca się powoli w towarzystwo, bo wszyscy wiemy jak to się skończy :)
" - Ja jadę do mojej drugiej połówki – powiedział Syriusz.
Lily podniosła na niego zdumione spojrzenie. W życiu by nie podejrzewała, że Syriusz nazwie tak którąś dziewczynę.
- No co? Nie patrz tak na mnie, przecież mówię o Jamesie – roześmiał się w głos, a jego śmiech dziwnie skojarzył jej się ze szczeknięciem psa. "
ahhahah xD
A co do Blanki to z jednej strony mnie irytuje, a z drugiej trochę mi jej szkoda. Jestem ciekawa jak rozwiniesz ten wątek.
Rozdział świetny, czekam na następny :)
Dzięki, dziewczyny, za opinię ;)
OdpowiedzUsuńIronio, dobry ruch, z tym komentarzem :D Zawsze każda wypowiedź podnosi na duchu, choćby była krytyczna, to przynajmniej wiem, że ktoś czyta te moje wypociny.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Blanka może irytować, wzięłam teraz z obroty jej wątek i mam nadzieję, że uda mi się ją popchnąć w takim kierunku, na jakim mi zależy. Nie jest to milusińska postać, ale liczę, że mimo tego uda mi się Was do niej przekonać ;)
Trzymajcie się i do napisania!
M.
Pogódź dziewczyny, bo jakoś tak dziwnie kiedy one są pokłócone. Który moment był najlepszy? Oczywiście James w wielkiej sali. Jego obelgi tak wspaniałe. "Ty pomiocie ślizgoński"--> Chyba sobie wpiszę do słownika ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dużo weny :)
Wspaniałe. Dopiero teraz znalazłam motywację, żeby skomentować coś, choć od dłuższego czasu przeglądam Twojego bloga. I muszę powiedzieć, że uwielbiam ten skład znajomych Potterów z Hogwartu, to jest przeboskie *-*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Nub
Bardzo dziękuję ;) i za miłe słowa, i za sam fakt, że się zmotywowałaś i odezwałaś :p
UsuńEvans jest strasznie zarozumiała, Tatiana wszystkich by zagłaskała, Amelia jest złośliwa a Blanka mnie czasem irytuje. Ale to chyba dobrze, bo dzięki temu widać różnice między postaciami i że wywołują emocję u czytajacego. Lilka może się wkupi w łaski skłóconych dziewczyn i w końcu będzie miała jakiegoś przyjaciela do pogadania. A James mimo tego, że udaje miłość do Lidii to i tak go lubię:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam http://huncwot-rogata.blogspot.com/
Blanki czy Amelii można nie lubić, ale w przypadku Jamesa to chyba niemożliwe w każdym jednym ff ;)
UsuńGratulacje!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej informacji na: mamy-jeszcze-czas.blogspot.com ;)
Potwierdzam! Nie ma to jak święta w czer... A nie, chwila. W sierpniu. Mamy już sierpień. Co się dzieje z tym czasem, dlaczego tak szybko ucieka? Dopiero co był maj przecież... Aż mi się jakoś smutno zrobiło, buuu :(
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to... Cześć!
Dawno mnie tu nie było, co nie? Ale jak już wróciłam, to przeczytałam wszystko od początku do tymczasowego końca. Powspominałam trochę... Znów mam ochotę wrócić do wywodu powyżej. Lata mijają, człowiek się starzeje... A jednak takie SSZ wciąż sobie istnieje, i wciąż jest rozwijane, i wiesz co? I to cudownie! To takie pocieszające, że mam gdzie wracać w tym blogowym światku. SSZ jest moją przystanią... Wiedziałaś, że pełni taką funkcję? Wiedziałaś? Ha!
Dobrze, że wciąż to tworzysz. Przynajmniej ja się z tego faktu cieszę. Dawno już nie miałam styczności z tym czarodziejskim uniwersum. Z pisarsko-blogowym również. Ale na szczęście Ty wciąż w obu trwasz. I piszesz, i tworzysz, i publikujesz to wszystko... A takie zagubione owieczki jak ja sobie tu do Ciebie wracają i nagle jest tak znajomo i swojsko...
Głupia jestem, nie?
Roztkliwiam się, rozczulam... W dodatku dość topornie to opisuję. Już widzę ten pobłażliwy grymas pojawiający się na Twojej twarzy. Wybacz!
Chciałam napisać coś jeszcze na temat samego opowiadania, o wydarzeniach i w ogóle, ale właściwie nie wiem jak zacząć. Od którego wątku? Od którego bohatera? Przecież jest ich całkiem sporo... Hm, pamiętam, że zawsze gdy myślałam o głównych postaciach tego opowiadania, to miałam w głowie właściwie trzy sylwetki - Syriusz, James i Blanka. Mam wrażenie, że teraz nie potrafiłabym tego tak wyszczególnić. Poza tym... Po przeczytaniu tego wszystkiego na nowo zaczęłam zupełnie inaczej postrzegać Lily! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak mnie zaintrygowała! Dawniej trochę irytowała. Teraz... Teraz jest po prostu ludzka. Normalna. Może to tylko moje wrażenie, ale ma w sobie coś z Petunii. Są w końcu siostrami, prawda?
Poza tym… Jejku! Tak sobie teraz pomyślałam… Że przecież… Że… To zmierza do TEGO momentu… I… Kiedy w końcu do niego dojdzie… To ja… o.O Aż mnie brzuch rozbolał na chwilkę.
Zdajesz sobie sprawę, że ja tę Twoją historię biorę za prawdziwą? W sensie… Głęboko wierzę, że tak to właśnie wyglądało. Może dlatego, bo nie czytam innego opowiadania w tych klimatach; może dlatego, bo mam do Twojego sentyment… Nie wiem.
Właściwie po co ja to piszę? Tak jakoś bez ładu i składu, i sensu…
Wierz mi bądź nie, ale naprawdę jestem ciekawa, jak to się wszystko dalej potoczy. Dlatego też czekam! I wierzę, że prędzej czy później się doczekam. :>
Pozdrawiam!
Fallen
Faaaaaaaaaallennn... jak dobrze Cię widzieć! Kopę lat! I nie gadaj głupot, dobrze wiesz, jak miłe są takie komentarze :))
UsuńChciałam zerknąć, czy może u siebie też dałaś jakiś znak życia, ale spotyka mnie odmowa uprawnień :<
W sumie takie zablokowanie bloga to jest jakiś tam znak życia, co nie? :D Przynajmniej nikt nie może już zobaczyć, jak się zbiera na nim gruba warstwa kurzu!
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńNa Twoim blogu od dawna nie pojawiła się żadna notka. Czy wobec tego mamy go oceniać? Jeśli tak prosimy o odpowiedź pod Poczekalnią w ciągu najbliższego tygodnia (przypominamy, że aktualnie Twój blog znajduje się w wolnej kolejce). W przeciwnym razie wystawimy odmowę.
Pozdrawiamy! (Shiibuya)
Hej, z niecierpliwoscia czeka, na notke, dodaj cos nowego Please ;) zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńWciąż tu zaglądam i czekam! :)
OdpowiedzUsuńMobilizujące, dziękuję! Pracuję w ten weekend, ale mam nadzieję coś wymodzić ;)
UsuńJa też czekam na dwudziestkę! I zapraszam na nowość do siebie
UsuńSpóźniłam się wstrętnie z życzeniami świątecznymi, ale noworocznych już nie przegapię! Także szczęśliwego Nowego Roku. Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności we wszystkim, czego się podejmujesz oraz oczywiście weny, weny i jeszcze raz weny. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuń