2 lip 2012

8. Na pewno coś się stanie

(opublikowano dnia 21.07.2011) 



Dwójka nastolatków siedziała ramię w ramię na starym molo. Czarne o tej porze, wyjątkowo spokojne morze nie robiło na nich już większego wrażenia, mieli dość czasu, by przywyknąć do takich widoków.
Blanka, bawiąc się leniwie końcówkami swoich długich włosów, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywała się w dal.
Pablo nucił pod nosem jakąś mugloską rockową piosenkę, obserwując badawczo brunetkę.
- A wiesz, że ta Dubois, ta Francuzka, odwołała rezerwację na następny rok? – zapytał po dłuższej chwili ciszy. – Od wielu lat miała u nas zaklepane pokoje, a przy wyjeździe powiedziała, żeby w kolejne lato jej nie oczekiwać, bo już więcej w te strony nie przyjedzie.
- Fantastycznie. I po co mi to mówisz?
Zielonooka na samo wspomnienie Airelle przybrała poirytowany wyraz twarzy. Spotkały się tylko raz, na plaży, kiedy Syriusz zapoznał Francuzkę z Amelią i Blanką, ale zdecydowanie się nie polubiły. Zbyt mały dystans do siebie blondynki nie szedł  w parze ze zgryźliwym poczuciem humoru brunetki. Z Gryfonki wyszła jej tendencja do robienia fatalnego pierwszego wrażenia i nastawiania do siebie wrogo nowopoznanych. Zdaje się, że Syriusz był nawet przez pewien czas zły na Blankę za to, jak potraktowała Airelle. Bynajmniej nie w sposób, który można by było nazwać chamskim, a raczej wyjątkowo złośliwym i przebiegłym. Ale dzięki temu, jak tłumaczyła uspokajająco Hewson („Chciałam ją tylko sprawdzić!”), nie można było zarzucić Francuzce głupoty, bowiem w mig pojęła uszczypliwe, acz inteligentnie zamaskowane uwagi.
Była o dwa lata od Blacka starsza. Z jednej strony do siebie pasowali, z drugiej zaś, nawet Amelia nie była co do dziewczyny zbyt przyjaźnie nastawiona i twierdziła, że coś jest nie tak. Co konkretnie, nie wiedziała sama.
- Bo tego twojego przyjaciela chyba dość mocno wzięło chyba, prawda? – Blankę z rozmyślań wyrwał Pablo. – Mówię o tym Sryliuszu. To dość dziwne, nie uważasz? Już parę ładnych lat spędzała u nas wakacje ze swoim chłopakiem, wcześniej z siostrą, teraz przyjechała sama, spotykała się z nim, a potem stwierdziła, że była tu ostatni raz.
Blanka ziewnęła przeciągle.
- Podobno zerwała z tamtym wcześniejszym. Byli już chyba nawet zaręczeni.
- No i?
- Nie widzisz w tym nic dziwnego?
- Nie.
- A ja widzę.
Brunetka postanowiła nie dopytywać, jaką hipotezę wysnuł Pablo. Chyba wolała nie wiedzieć.
- Wszędzie szukasz sensacji – powiedziała nieco karcąco, po czym jednak uśmiechnęła się półgębkiem, dodając: – Jesteś gorszą plotkarą niż wszystkie Gryfonki razem wzięte.
Spojrzał na nią zabawnie i objął ją ramieniem. W pierwszej chwili jej ciało przeszył dreszcz niezadowolenia, jak za każdym razem, gdy ktokolwiek ośmielił się ją dotknąć. Automatycznie chciała się odsunąć, ale zaraz potem jego uścisk sprawił, że otuliło ją  przyjemne ciepło. Nie chciała go przerywać. Choć czuła się nieco skrępowana objęciem, było ono jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w ostatnich dniach. Wahała się krótką chwilę, czy przypadkiem nie chce oprzeć głowy o jego ramię – w ten sposób gwieździste niebo nad spokojnym morzem wyglądałoby o wiele lepiej, coś jej tak podszeptywało. Zignorowała jednak ten głos.

***

- James – szepnęła Lidia.
Chłopak uśmiechnął się błogo.
- James! James! – ponowiła coraz głośniej z uśmiechem. – JAMES!
I stało się coś, czego okularnik się nie spodziewał w najmniejszym stopniu: słodki głos Lidii stał się nagle głęboki i męski. Z naciskiem na męski. I na dodatek chłopakowi znany. Dziewczyna, uśmiechając się do niego słodko, przemówiła tym właśnie odmienionym głosem:
- Potter, ty pieprzony dupku, obudź się!
Poderwał się, siadając sztywno na łóżku, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w pogrążoną w ciemności przestrzeń.
- Co za głupi sen - mruknął do siebie, przecierając twarz dłonią.
Opadł bez sił na poduszki, jednak po chwili ciszy, po pokoju Jamesa rozległo się głośne… warczenie motocykla. Chłopak ponownie zerwał się z materaca, tym razem skoczył na równe nogi. Zapalił lampkę stojącą przy łóżku i wcisnął na nos okulary. Z niedowierzaniem rozejrzał się po swoim pustym pokoju, w którym rozchodziły się straszliwie głośne dźwięki pracującego silnika. Zerknął niepewnie za okno, jednak zgodnie ze swoimi przewidywaniami, na ulicy przed domem nie było żywej duszy. To coś, co było w jego pokoju musiało tak hałasować.
Podrapał się bezmyślnie po głowie, próbując odnaleźć się w sytuacji, gdy wtem już drugi raz tej nocy usłyszał znajomy, głęboki głos:
- POTTER, DO JASNEJ CHOLERY, WSTAŃ! – właściciel ów głosu przekrzyczał warczenie mknącego motoru.
- Syriusz?! – James już nic z tego nie rozumiał.
- Brawo – nie wiadomo skąd wydobyło się burknięcie.
- Gdzie ty jesteś?
- Znając ciebie, pewnie w brudnych majtkach, w najlepszym przypadku w skarpetkach.
Stojący bezradnie pośrodku pokoju w pidżamie rozczochrany chłopak uderzył się otwartą dłonią w czoło, spuszczając z siebie ze świstem powietrze. Podbiegł do stojącego w roku szkolnego kufra. Otworzył go kopniakiem i wywrócił do góry dnem, wszystko z niego wysypując. Klnąc cicho pod nosem, przegrzebywał splątane ze sobą szaty Hogwartu w poszukiwaniu małego, prostokątnego przedmiotu.
- Mam cię! – wrzasnął uradowany, zapominając o śpiącej za ścianą matce i chwycił w dłonie niewielkie lusterko. W jego gładkiej tafli nie dostrzegł swojego odbicia, a szare oczy najlepszego przyjaciela.
- Od pół godziny cię budzę, co z tobą? – wydobyło się z lusterka wraz z nieustającym warczeniem silnika.
- Ze mną? Trzecia w nocy.
- Dobra. Otwórz okno i skołuj coś do jedzenia, będę u ciebie za kwadrans.
Dwadzieścia minut później na suficie pokoju Jamesa, oświetlonym przez wątły blask lampki nocnej, pojawiły się smugi odbitego światła z pojazdu podjeżdżającego pod dom. Wszystkiemu towarzyszyło ciche powarkiwanie zwalniającego motocykla. Coś puknęło, coś stuknęło, coś zagruchotało w rynnie i siedzący na fotelu w rogu pokoju James zobaczył na parapecie otwartego na oścież okna dwie dłonie. Coś jeszcze raz puknęło cicho, ktoś stęknął i zza parapetu wyłoniła się głowa pewnego bruneta.
Potter, siedząc wygodnie w fotelu, nawet nie drgnął, bez emocji obserwując, jak ktoś próbuje się dostać do jego sypialki na piętrze. Młody chłopak z przydługimi włosami, ubrany w kurtkę motocyklisty bez większego wysiłku podciągnął się do góry i dostał się do środka, tak cicho jak doświadczony i zwinny włamywacz.
Spojrzenie nowoprzybyłego natrafiło na obserwujące go pilnie czekoladowe oczy właściciela pokoju. Chłopak w skórzanej kurtce uśmiechnął się półgębkiem, wziął kanapkę z talerza stojącego na stoliku obok okna i rozsiadł się wygodnie na łóżku, rzucając w kąt czarny plecak, który ze sobą wziął.
- Ładna pogoda, nie? – zagadnął beztrosko, ignorując niecodzienność sytuacji, w jakiej się znalazł. Uśmiechnął się cwaniacko do przyjaciela.
James mimowolnie zerknął za okno, gdzie bardzo powoli zaczynało się przejaśniać.
- Tak – odpowiedział. – Idealna, by nawiać z domu. Albo – Oczy błysnęły mu łobuzersko, w huncwockim uśmiechu pokazał dwa rzędy białych zębów. – zaprosić przyjaciela na ślub, co?
Dostał poduszką w głowę.

***

Na poddaszu w Porcie znajdowały się dwie sypialki. Większa i wyższa należała do pani Hewson, zaś ta mniejsza była własnością Blanki.
Był to pokój z jasno pomalowanymi ścianami. Stare drewniane meble miały ciemnobrązowy kolor, na podłodze leżał wysłużony bordowy dywan, a półki uginały się od  książek i pamiątek z licznych podróży. W kącie stał stary adapter, a obok swoje miejsce miała ogromna kolumna winylowych płyt mugolskich muzyków, którymi Blanka się zachwycała. Proste zasłony w oknie, ramki na zdjęcia, obicie krzesła przy ogromnym, rozklekotanym biurku i kapa na łóżko były w ulubionym kolorze właścicielki – szkarłacie Gryffindoru.
Światło wpadało tu przez jedno, ale duże okno w dachu, naprzeciw którego stało łóżko. Wschody słońca w każde bezchmurne dni przyjemnie budziły Blankę – ciepłymi promieniami poranka świeciły jej prosto w twarz, dlatego też wbrew swoim upodobaniom, budziła się wcześnie.
Tak było i tym razem.
Przeciągnęła się leniwie w łóżku, siadając i mrużąc oczy przed oślepiającym światłem. Rozejrzała się po swoim pokoju. Uwielbiała go. Szczególnie te bordowe akcenty. Wszystko tu było stare i wysłużone, ale cały ten dom miał specyficzną aurę.
Pani Hewson zarabiała niemało, jednak obie w starym dobrym Porcie czuły się tak świetnie, że nigdzie indziej mieszkać nie chciały ani nie czuły potrzeby, żeby ten dom znacząco remontować. Drewno skrzypiące pod stopami miało swój urok. Zdawało się wspominać w ten sposób ciężką pracę, jaką w budowę domu włożył tragicznie zmarły ojciec Blanki. Wszystko tu miało swój niepowtarzalny klimat i dla Gryfonki ten dom był oazą. Oazą, w której od paru lat spędzała niemal całe wakacje, odkąd jej mama dostała na stałe wymarzoną pracę w Hiszpanii. Oazą, w której żyła w zasadzie samotnie, podczas gdy pani Hewson całe dnie spędzała w tej właśnie pracy. Ale dzięki temu, że często była zdana tylko na siebie,  Blanka szybko się usamodzielniła. Lepiej dawała sobie ze wszystkim radę w pojedynkę niż w zespole.
Pobyty w Porcie przerywane były tygodniowymi wyjazdami do Anglii, do przyjaciół czy codziennymi wyjściami do miasteczka razem z Pablem, jednak poranki i noce spędzała kompletnie sama. A czasem i całe dnie. Polubiła samotność wypełnioną szumem fal i żarem lejącym się z nieba, ale potem ciężko było jej się przestawić na czyjeś stałe towarzystwo podczas pobytu w Hogwarcie.
Do niedawna i ten dom przepełniony był życiem, kiedy odwiedzili ją przyjaciele. Czasami miała dość. Nie przyjaciół, ale samego faktu, że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ma czyjeś towarzystwo. Czasem potrzebowała chwili wytchnienia… jednak teraz czuła się dziwnie, gdy w Porcie panowała znów kompletna cisza. Gdy oni odjechali. Nie lubiła zmian. Nie lubiła, kiedy z jednego trybu, musiała przejść w drugi. Po samotnie spędzonych wakacjach nie znosiła, wręcz nienawidziła, powrotów do szkoły, którym towarzyszył nieznośny hałas i zamieszanie. Po dziesięciu miesiącach w Hogwarcie, nie chciała wracać do domu i rozstawać się z przyjaciółmi.
Leniwym krokiem, rozciągając ospałe ciało, przeszła na drugi koniec pomieszczenia i usiadła na czerwonym krzesełku przy rozklekotanym biurku. Na jego blacie znajdowało się mnóstwo papierów. Niepotrzebne świstki i liściki pisane na lekcjach mieszały się z ważnymi dokumentami. Dziewczyna niedbałym ruchem wrzuciła rozerwaną kopertę z wynikami SUMów do szuflady, sięgając po drugą, jeszcze nieotworzoną. Od razu rozpoznała eleganckie (i nienaturalnie estetyczne jak na chłopaka) pismo, którym uwiecznione było jej imię i nazwisko.
Przeciągle ziewając, włożyła rękę do środka paczki, by zacisnąć palce na niewielkim kawałku kartki, na której tym samym pismem skierowanych było do niej kilka słów:
Ledwo zdążyły wyschnąć z eliksiru wywoławczego, a już do Ciebie lecą. Te trzy, które sobie zażyczyłaś i do tego dorzucam Ci jeszcze jedno, o które na pewno zapomniałaś poprosić czy też pewnie było Ci głupio.
Leniuchuj zawzięcie i przerywaj tylko po to, by do nas napisać.
Syriusz.
Każdy wiedział, że Łapa to miłośnik robienia zdjęć. Według własnego mniemania był wspaniałym fotografem, choć o czymś innym mogła świadczyć cała masa nieudanych ruchomych ilustracji, na których postacie miały ucięte głowy. Jemu nie przeszkadzało to w przekonaniu o własnym talencie i ręce do aparatu. Co rusz pstrykał komuś zdjęcie, najczęściej Tatianie, bo była bez wątpienia jedną z najbardziej fotogenicznych osób. Uśmiechała się uroczo do obiektywu, patrząc przeszywająco weń swoimi wielkimi oczami o wyjątkowej ciemnoniebieskiej barwie.
Podczas wyjazdu uwiecznił także wiele wspólnych ognisk, przechadzek, mnóstwo ciekawych krajobrazów. Nie mógł się też oprzeć pokusie, by na jednej hiszpańskich plaż nie zrobić sobie zdjęcia z dwoma uroczymi dziewczynami w bikini. Blanka była przekonana, że zawisło ono w honorowym miejscu w Grimmauld Place, najpewniej kilkakrotnie powiększone.
Sięgnęła po pozostałą zawartość koperty, którymi, zgodnie z jej domysłami, okazały się być fotografie. Rozpoznała trzy, o które suszyła Syriuszowi głowę - wszystkie pochodziły ze wspólnego wyjazdu. Na jednej wszyscy siedzieli przy ognisku, obok rozbitych namiotów. Kolejna przedstawiała Jamesa, Syriusza i Larry’ego, którzy pozowali z zabawnymi minami. Na trzecim – i na tym, które na pewno zawiśnie w ramce w Porcie w pokoju Blanki czy też w dormitorium – zobaczyła siebie, Łapę i Tatianę.
Malina stała pomiędzy dwójką Gryfonów i obejmowała ich za szyję, co z pewnością należało do rzeczy trudnych – była od obojga dużo niższa. Ta fotografia w ciekawy sposób obrazowała historię ich znajomości, bowiem swego czasu Blanka i Syriusz za sobą nie przepadali, delikatnie mówiąc i to Tatiana postawiła sobie za punkt honoru, by stworzyć zgrana paczkę i sprawić, by początkowa niechęć pomiędzy Blackiem i Hewson wyparowała. Zdjęcie, które teraz dziewczyna trzymała w ręce, stanowiło portret bliskości i więzi, w zasadzie zupełnie nieuzasadnionej. Nie byli dla siebie może najlepszymi przyjaciółmi, bo mieli przecież Jamesa, Amelię i Matta, ale między tą trójką istniało coś, co sprawiało, że bez wahania wskoczyliby za sobą w ogień. Czym było to powodowane, nie wiadomo. Ale wiadomo, że ta trójka za sobą wprost przepadała.
Syriusz wysłał jeszcze czwarte zdjęcie. Specjalny dodatek od autora. Hewson sięgnęła po nie i w zaskoczeniu zabawnie uniosła brwi, albowiem patrzyła na portret młodego Blacka. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, rozbawiona nie po raz pierwszy poczuciem humoru Łapy i jego niesamowitym tupetem. Przystojny chłopak z niewielkiej fotografii mrugał do niej łobuzersko, co nieco kłóciło się z jego na pierwszy rzut oka dostojnym wyrazem.
Tak jak się spodziewała, Syriusz na tym nie poprzestał w swojej nieudolnej próbie zirytowania jej – na odwrocie skreślił parę słów:
Po to, byś trochę mniej rozpaczała z tęsknoty.
Ściskam Cię mocno (bo wiem, że tego nie lubisz i gdybym odważył się to zrobić na żywo, wybiłabyś mi zęby), Słodka (bo wiem, że nienawidzisz tego słowa i rozniosłabyś mnie w pył, gdybym Cię tak nazwał, stojąc obok),
Syriusz (bo wiem, że lubisz to imię).
Tak dobrze znanej mu osoby, jak Blanka, na tego typu żart nabrać nie mógł. Nie był taki. Nie był zachwyconym sobą dzieciakiem, ale za to bardzo lubił siebie takim przedstawiać. Notorycznie upłycahł siebie przed  innymi. Może na tym polegało jego poczucie humoru. Może to była jego maska, gra aktorska, na która mają się nabrać ci, którzy nie znają go najlepiej. Może w taki pokrętny sposób pojmował tajemniczość. Nie wiadomo, w każdym razie nie był to prawdziwy on. Często też można było go zobaczyć zagadującego do rozchichotanych dziewczyn, które poza urodą zdawały się nie mieć żadnego atutu, ale nigdy się z żadną tego typu panną nie umówił. Ciężko było go rozszyfrować.
- Impertynent i prostak – podsumowała dziewczyna, jednak na ustach wykwitł jej dobrotliwy i nieco pobłażliwy uśmiech.
Położyła fotografie nadesłane od Syriusza na półce z ramkami ozdabiającymi inne zdjęcia, które na ogół stanowiły pamiątki z wielu wyjazdów. Na jednych tłem dla Blanki i jej matki były nagie szczyty gór, na innych skąpane w słońcu doliny czy też wysokie wodospady. Były też pojedyncze zdjęcia, które zostały zrobione na jednych z wielu hogwarckich korytarzy w towarzystwie przyjaciół lub uwieczniające drużynę Gryffindora na boisku ściskającą nowo nabyty puchar.  Jak zwykle bywa w przypadku wszelkich kolekcji, zawsze znajdzie się jakiś egzemplarz, do którego właściciel jest wyjątkowo przywiązany. Tak działo się i w przypadku fotografii Blanki, była jedna, która nosiła miano niezwykle ważnej – przedstawiała jej rodziców.
- To twój tata? – zapytała Tatiana, parę tygodniu temu, kiedy gościła w Porcie. – Był bardzo przystojny – stwierdziła wtedy, by po chwili jeszcze coś dodać w typowym dla siebie, bo delikatnym i przede wszystkim bardzo taktownym stylu: - Rety, jaka ty jesteś do niego podobna! Gdybyś była chłopakiem, to byś miała większe powodzenie niż Syriusz i Larry razem wzięci!
Blanka uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie słów przyjaciółki. Zdjęła z półki ramkę z owym wyjątkowym zdjęciem i mimowolnie się do niego uśmiechnęła.
Przedstawiało ono wysokiego, atletycznie zbudowanego bruneta o ostrych rysach twarzy, który przytulał do siebie drobną kobietę, wyglądającą przy nim niemal jak albinoska. Miała bladą cerę i srebrzystoblond loki opadające luźno na jej delikatnie zarysowaną buzię. Ta dwójka pod względem urody stanowiła kompletne przeciwieństwo, natomiast jeśli chodzi o charaktery, dobrali się jak mało kto. Oboje byli wyjątkowo uparci i jednocześnie spontaniczni. Temperament i zawziętość to dwie główne cechy, którymi można ich określić. Cechy, które najpewniej przyczyniły się do tego, że ich życie wyglądało tak, a nie inaczej. Przez krótki czas, który został im dany, wyjątkowo dużo razem przeszli.
Poznali się na wakacjach. Szybko się z sobie zakochali, szybko ożenili i równie szybko rozwiedli. Ale, ponieważ serce nie sługa, w jeszcze bardziej ekspresowym tempie się pogodzili. Znów zaczęli planować wspólną przyszłość, Jose Rodriguez wybudował Port i ponownie oświadczył się swojej ukochanej. Niestety, w niedługi czas po tym, jak para drugi raz się zaręczyła, ojciec Blanki zginął. W złym czasie znalazł się w złym miejscu.
Ponieważ para nie zdążyła wziąć drugiego ślubu, nowonarodzona córka dostała angielskie nazwisko, zaś hiszpańskie imiona. Zgodnie z upodobaniami jej tragicznie zmarłego ojca, brzmiały one: Blanka Ines.
Blanka Hewson i Ines Rodriguez od dawna się ze sobą kłóciły, niszcząc nerwy w ciele, w którym mieszkały obie od urodzenia.

***

James doskonale znał Syriusza i jego zamiłowanie do tego, by od czasu do czasu pobyć w samotności i odpocząć bez jakiegokolwiek towarzystwa, jednak Potter, uznawszy, że jego przyjaciel zdecydowanie przekroczył zwykłą dawkę takiegoż odpoczynku, postanowił interweniować.
- Stary, to nie jest normalne – orzekł, gdy zszedł do garażu, gdzie Łapa od jakiegoś tygodnia spędzał sam prawie całe dnie, cały czas grzebiąc przy swoim motorze. Gdy zdarzało mu się wyjść – prawie w ogóle nie mówił. Non stop chodził czymś nieco podenerwowany, a fakt, że unikał towarzystwa swojego najlepszego przyjaciela, był niezbitym dowodem na to, że mieli do czynienia z anormalną sytuacją. Na te kilka dni Łapa stał się zupełnie obcy. Odkąd sprowadził się do Potterów, coś się w nim zmieniło, to pewne, ale z czego wypływał  powód tej zmiany?
James jaki był, taki był, ale akurat inteligencji nie dało mu się odmówić. Dobrze zrobił, z miejsca odrzucając opcję, że przyczyną dziwnego zachowania jego przyjaciela miałaby być ucieczka z domu. Syriusza w zasadzie nic nie łączyło z Grimmauld Place, już od kilku lat wpadał tam jedynie jak przeciąg, wakacje i tak spędzał u Jamesa.
Co w takim razie trapiło młodego Blacka? Może to, że będąc wykreślonym z sięgającego średniowiecza rodzinnego drzewa genealogicznego, mógł od razu zapomnieć o spadku? Nie bądź głupi, James! – okularnik potrząsnął głową, odpędzając się od niekoniecznie inteligentnych pomysłów. Łapa materialistą był tylko wtedy, gdy szło to w parze z dokuczaniem komuś, najlepiej pierwszorocznym w Hogwarcie.
- Stary, co się dzieje? – poddał się, czując, że kolejne przychodzące mu do głowy diagnozy będą coraz bardziej absurdalne. W obliczu rychłej klęski postanowił zagrać w otwarte karty i zapytać u źródła.
- Nic.
Tą krótką odpowiedzią Syriusz pierwszy raz dał znać, że wie o obecności przyjaciela w garażu. Do tej pory udawał, że jest on zbyt zaabsorbowany swoim motorem, by dostrzec Jamesa, który w wyciągnięciu z niego jakichkolwiek informacji na razie się nie poddawał.
- Przecież widzę – rzekł.
Black wytarł smar z dłoni w stare, podarte jeansy. Sięgnął po butelkę wody i jednym duszkiem wypił prawie całą jej zawartość. Obtarł przedramieniem pot z czoła, zostawiając na twarzy czarną smugę i ponownie zaczął grzebać przy maszynie. James po raz drugi zamienił się dla niego w powietrze.
Z Syriusza zawsze było ciężko cokolwiek wydusić, Rogacz zazwyczaj miał dwie drogi: albo uzbroić się w cierpliwość, albo przyjaciela upić. Niestety, ta druga i przyjemniejsza opcja w grę nie wchodziła, podczas gdy Dorea Potter znajduje się w domu, a ponieważ wzięła urlop do końca wakacji, była w nim cały czas.
- Umówiłem się dzisiaj z Lidią, idziesz z nami? – Obrał następującą taktykę: najpierw trzeba zmusić Łapę do mówienia o czymkolwiek, a potem, gdy się rozgada, sam powie, co się dzieje. James był święcie przekonany, że plan się powiedzie.
- Nie jestem dobry w roli przyzwoitki – Nie odrywał swoich stalowoszarych oczu od ogromnego motoru, mówił głosem pozbawionym emocji, marszcząc ubrudzone smarem czoło nad swoją pracą.
Zapadła chwila ciszy, tej z rodzaju męczących. Przerywał ją jedynie zgrzyt i stuknięcie narzędzi, które miały doprowadzić motor Łapy (jak mówiła naklejka z logo firmy, motor miał wyjątkowo wdzięczne imię – Sara) do jeszcze większej świetności. Syriusz dalej nie zaszczycił przyjaciela spojrzeniem. Zawzięcie majsterkował, zaś James zawzięcie udawał spokojnego.
- To pójdziesz z nami?
- Nie.
- Dlacz… - chciał zapytać, ale Black mu przerwał.
- Andromeda idzie gdzieś z Tedem, obiecałem jej, że zostanę dzisiaj z małą – powiedział tonem skoro-już-wiesz-to-możesz-się-odwalić-i-dać-mi-w-końcu-spokój, jednak James nic sobie z tegoż tonu nie robił.
- Może spotkamy się jutro z Lunatykiem i Glizdkiem?
Syriusz wzruszył obojętnie ramionami. Miał zacięte w złości usta.
Znów zapadła cisza. Jeszcze bardziej nieznośna i męcząca. James ze skrzyżowanymi ramionami stał oparty o metalową szafkę, obserwując pilnie ignorującego go teraz przyjaciela.
W końcu Rogacz nie wytrzymał.
- Do cholery, Łapo, co ci jest?!
Coś się działo, był tego pewien.

Nimfadora powoli zasypiała na kolanach wuja znużona ciężkim dniem. Syriusz bezmyślnie przerzucał kartki książki z bajką, która ostatecznie uśpiła małą Tonks. Dziewczynka spała z półuśmiechem przyklejona do niego. Machinalnie, acz ostrożnie gładził jej różowe loki.
- I żyli długo i szczęśliwie – przeczytał na głos, gdy dotarł do ostatniej strony.  Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, znużony nie mniej niż śpiąca na jego kolanach dziewczynka.
Ostrożnie wziął ją na ręce i położył w jej łóżeczku. W dziecięcym pokoiku zostawił tlącą się niewielką lampkę jako zabezpieczenie przed atakiem histerii w przypadku przebudzenia w ciemności. Wyszedł, ostrożnie stawiając kolejne kroki na skrzypiącej podłodze. Położył się na kanapie w salonie i został sam ze swoimi myślami.
Co w nim wygrywało? Zażenowanie? Żal? Zawód? Nie. To była najzwyczajniejsza w świecie złość na swoją naiwność, której dotąd świadomy nie był.
- Kompletny idiota - powiedział sobie, wciąż nie wierząc w ogrom swojej głupoty.

***

Po deszczowych i chłodnych dniach w pierwszych tygodniach sierpnia, znów, ku uciesze dzieci, powróciły upały. Od południowych godzin do późnego wieczora wszyscy mieszkańcy wioski położonej nieopodal Londynu, kryli się w swoich chłodnych domach. Jedynie parę maluchów z drewnianymi zabawkami lub na kolorowych rowerkach, bawiło się na pożółkłych trawnikach. Ich głośne śmiechy i przechwałki drażniły Petunię Evans, która siedziała w kuchni na drewnianym stołku. Z przygryzionym językiem i zmarszczonymi brwiami tkwiła w skupieniu, podkurczając nogi pod taboret i usilnie celując nitką w malutkie ucho igły. Na jej chudej twarzy pojawiła się rosa potu, powodowanego nie tylko upałem ale także i nadmiernym skupieniem. Jest! Udało się. Nawlekłszy w końcu białą nić, wzięła w kościste dłonie swoją bluzkę i kolejny raz dzisiejszego dnia ukradkiem spojrzała na siostrę. Wierzchem dłoni otarła z czoła pot, odgarnęła włosy za ucho i z igłą i bluzką przed nosem, udając, że szyje, obserwowała pilnie Lily.
Stała odwrócona do niej tyłem, tuż przy drzwiach, w których jako przeszkoda dla much powiewała firana. Bawiący się nią wiatr, utrudniał zadanie i natrętne owady wpadały do kuchni zwabione smakowitymi zapachami wydobywającymi się z garnków, w których rudowłosa przyrządzała obiad.
Boże, jaki upał.
Petunia skrzywiła się z obrzydzeniem, kiedy w jej nozdrza uderzyła kolejna silna dawka aromatu przypraw. Pewnym było, że nie zje niczego, co wyszło spod rąk tej … tej… dziwaczki. Dziwaczki, która całe miesiące spędzała w szkole dla indywiduów jej podobnych. Która miała kieszenie pełne żabiego skrzeku i zawsze przy sobie nosiła stary patyk. Która za sprawą swojego temperamentu zawsze była nieprzewidywalna. Dodatkowo ostatnimi czasy sprawę pogarszał fakt, że rudowłosa dziewczyna, z którą ta normalna panna Evans musiała mieszkać pod jednym dachem w czasie wakacji, przez ostatnie dni wydawała się dziwnie wyciszona. Zupełnie, jakby coś planowała. Może otrucie rodziny? Petunia znad zszywanej bluzki zmrużyła groźnie oczy i zmierzyła podejrzliwie gotującą siostrę.
Musiała przyznać, że ostatnimi czasy coś się w młodszej Evansównie zmieniło. Była jakby smutniejsza, ale jednocześnie nieco bardziej otwarta na ludzi. Spoważniała. Wyciszyła się nieco, nie denerwowała się już tak łatwo. Mniej mówiła. Petunia już od dłuższego czasu nie usłyszała przypadkowo lub też nie żadnej rozmowy, w której to Lilyanne opowiadałaby rodzicom o swojej szkole dla dziwolągów czy wspominałaby coś o tym, że niejaki James Potter nie wciąż nie daje jej spokoju.
Petunia na samo wspomnienia Jamesa mocniej zacisnęła palce na igle i na bluzce. Pamiętała doskonale, jak rok temu nieomal zemdlałaby z wrażenia na progu na widok chłopaka o wyjątkowo uroczym uśmiechu, któremu właśnie otworzyła drzwi.
- Taaak? – zaświergotała wtedy, czując jak uginają się jej kolana. – W czym mogę pomóc?
Co za oczy! Co za uśmiech! Co za chłopak!
- Jestem James Potter – przywitał się kulturalnie. Dałaby sobie odciąć rękę, że już kiedyś coś o nim słyszała. Tylko co i od kogo? – Zastałem może Lily? – To było jak uderzenie obuchem w głowę.
Z twarzy od razu zszedł przymilny uśmiech, zmrużyła gniewnie oczy i zacisnęła usta. Zmierzyła go wrogim spojrzeniem od stóp do głów.
- Lilyanne! – krzyknęła w głąb domu. – Masz gościa!
Nie zapraszając chłopaka do środka i nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem, odeszła. Zamknięta w swoim pokoju, dysząca ze wściekłości, słyszała, jak zaskoczona do granic możliwości niespodziewaną wizytą Lily, krótkim „Co się dzieje, Potter?” wita przybysza. Potem kilkakrotnie na jego pytania odpowiedziała twarde „nie”, a po krótkiej rozmowie w przedsionku, znikła z nim gdzieś na raptem parę minut, by wrócić wściekła, trzaskając drzwiami.
W istocie. W te wakacje temat Jamesa Pottera ucichł. Pierwszy raz od pięciu lat nastało także takie lato, w którym sowy z listem przylatywały do tej dziwaczki nie co dzień, a co tydzień.
Coś się musiało stać, Petunia była tego pewna.
Uśmiechnęła się z satysfakcją, wciąż obserwując gotującą siostrę. Syknęła, zaskoczona nagłym bólem, gdy w tym samym czasie ukłuła się w palec.

***

Złe przeczucia nękały ją już od dawna, ale nigdy nie z taką mocą.
Koszmary powracały w każdą noc.
Znaki zwiastujące straszne wydarzenia napotykała na każdym kroku.
W głowie huczały tysiące myśli, a na sercu ciążyły tony strachu i obaw.
Amelia westchnęła, przymykając oczy. Wiatr szalejący po wrzosowiskach szarpał złocistobrązowe włosy i długą spódnicę dziewczyny. W dole urwiska o ląd rozbijały się wzburzone fale, z oddali nadciągały ciemne chmury, po przeciwnej stronie wyspy widać było stary, masywny zamek – z każdej strony podziwiać można było typowy krajobraz szkocki. Piękny, ale jednocześnie na swój sposób niebezpieczny. Amelię zawsze przerażał, nie potrafiła się nim zachwycać. Te widoki zawsze wprawiały ją w niepewny nastrój, napawały ją obawami i uczuciem wewnętrznej pustki. Ale panował tu spokój tak przenikliwy, że nigdzie nie potrafiła tak zebrać myśli, jak tam.
Blady fiolet wrzosów powoli z tegoż krajobrazu wypychał zieleń traw, nadchodzący wrzesień w ten sposób robił sobie miejsce na północy Wielkiej Brytanii. Za dwa dni Amelia  miała powrócić do swoich przyjaciół, do szkoły, ale pierwszy raz w życiu nie cieszyła się na myśl o pojawieniu się w Hogwarcie. Czuła, że ponowne zamieszkanie w nim będzie się w tym roku łączyło z czymś więcej. Z przeżyciami, których nigdy nie chciałaby doświadczyć. Wszystko wręcz zdawało się o tym krzyczeć.
Blanka wyśmiałaby ją, powiedziałaby, że wierzy w zabobony i popatrzyłaby na nią z politowaniem albo z rozdrażnieniem, a Amelia wiedziała swoje: Coś się stanie, była tego tak pewna, jak nigdy dotąd niczego.

_________
"Na pewno będzie wojna
Na pewno coś się stanie
Niepokój rośnie w moich snach
Zwycięży paranoja
Zabierze całą wiarę
Jak mam ocalić się od zła?"*




* Coma/Rogucki - Wrony



1 komentarz:

  1. Hmm... Ciekawa historia, fajnie że nie skupiają się tylko i wyłącznie na Lily i Jamesie, czy stricte na Huncwotach... Generalnie lubię fanficki o czasach po Hogwarcie, ale ten wyjątkowo mnie wkręcił 😃

    OdpowiedzUsuń

Dziękując za uwagę i poświęcony czas, nieśmiało pragnę dodać, że będę bardzo wdzięczna za każdą szczerą opinię czy choćby znak zainteresowania pozostawiony na blogu ;)
Layout by Yassmine