Dwójka
nastolatków siedziała ramię w ramię na starym molo. Czarne o tej porze,
wyjątkowo spokojne morze nie robiło na nich już większego wrażenia,
mieli dość czasu, by przywyknąć do takich widoków.
Blanka, bawiąc się leniwie końcówkami swoich długich włosów, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywała się w dal.
Pablo nucił pod nosem jakąś mugloską rockową piosenkę, obserwując badawczo brunetkę.
-
A wiesz, że ta Dubois, ta Francuzka, odwołała rezerwację na następny
rok? – zapytał po dłuższej chwili ciszy. – Od wielu lat miała u nas
zaklepane pokoje, a przy wyjeździe powiedziała, żeby w kolejne lato jej
nie oczekiwać, bo już więcej w te strony nie przyjedzie.
- Fantastycznie. I po co mi to mówisz?
Zielonooka
na samo wspomnienie Airelle przybrała poirytowany wyraz twarzy.
Spotkały się tylko raz, na plaży, kiedy Syriusz zapoznał Francuzkę z
Amelią i Blanką, ale zdecydowanie się nie polubiły. Zbyt mały dystans do
siebie blondynki nie szedł w parze ze zgryźliwym
poczuciem humoru brunetki. Z Gryfonki wyszła jej tendencja do robienia
fatalnego pierwszego wrażenia i nastawiania do siebie wrogo
nowopoznanych. Zdaje się, że Syriusz był nawet przez pewien czas zły na
Blankę za to, jak potraktowała Airelle. Bynajmniej nie w sposób, który
można by było nazwać chamskim, a raczej wyjątkowo złośliwym i
przebiegłym. Ale dzięki temu, jak tłumaczyła uspokajająco Hewson
(„Chciałam ją tylko sprawdzić!”), nie można było zarzucić Francuzce
głupoty, bowiem w mig pojęła uszczypliwe, acz inteligentnie zamaskowane
uwagi.
Była
o dwa lata od Blacka starsza. Z jednej strony do siebie pasowali, z
drugiej zaś, nawet Amelia nie była co do dziewczyny zbyt przyjaźnie
nastawiona i twierdziła, że coś jest nie tak. Co konkretnie, nie
wiedziała sama.
-
Bo tego twojego przyjaciela chyba dość mocno wzięło chyba, prawda? –
Blankę z rozmyślań wyrwał Pablo. – Mówię o tym Sryliuszu. To dość
dziwne, nie uważasz? Już parę ładnych lat spędzała u nas wakacje ze
swoim chłopakiem, wcześniej z siostrą, teraz przyjechała sama, spotykała
się z nim, a potem stwierdziła, że była tu ostatni raz.
Blanka ziewnęła przeciągle.
- Podobno zerwała z tamtym wcześniejszym. Byli już chyba nawet zaręczeni.
- No i?
- Nie widzisz w tym nic dziwnego?
- Nie.
- A ja widzę.
Brunetka postanowiła nie dopytywać, jaką hipotezę wysnuł Pablo. Chyba wolała nie wiedzieć.
-
Wszędzie szukasz sensacji – powiedziała nieco karcąco, po czym jednak
uśmiechnęła się półgębkiem, dodając: – Jesteś gorszą plotkarą niż
wszystkie Gryfonki razem wzięte.
Spojrzał
na nią zabawnie i objął ją ramieniem. W pierwszej chwili jej ciało
przeszył dreszcz niezadowolenia, jak za każdym razem, gdy ktokolwiek
ośmielił się ją dotknąć. Automatycznie chciała się odsunąć, ale zaraz
potem jego uścisk sprawił, że otuliło ją przyjemne ciepło.
Nie chciała go przerywać. Choć czuła się nieco skrępowana objęciem,
było ono jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w ostatnich dniach. Wahała się krótką chwilę, czy przypadkiem nie chce oprzeć głowy o jego ramię – w ten sposób
gwieździste niebo nad spokojnym morzem wyglądałoby o wiele lepiej, coś jej tak podszeptywało. Zignorowała jednak ten głos.
***
- James – szepnęła Lidia.
Chłopak uśmiechnął się błogo.
- James! James! – ponowiła coraz głośniej z uśmiechem. – JAMES!
I
stało się coś, czego okularnik się nie spodziewał w najmniejszym
stopniu: słodki głos Lidii stał się nagle głęboki i męski. Z naciskiem
na męski. I na dodatek chłopakowi znany. Dziewczyna, uśmiechając się do
niego słodko, przemówiła tym właśnie odmienionym głosem:
- Potter, ty pieprzony dupku, obudź się!
Poderwał się, siadając sztywno na łóżku, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w pogrążoną w ciemności przestrzeń.
- Co za głupi sen - mruknął do siebie, przecierając twarz dłonią.
Opadł
bez sił na poduszki, jednak po chwili ciszy, po pokoju Jamesa rozległo
się głośne… warczenie motocykla. Chłopak ponownie zerwał się z materaca,
tym razem skoczył na równe nogi. Zapalił lampkę stojącą przy łóżku i
wcisnął na nos okulary. Z niedowierzaniem rozejrzał się po swoim pustym
pokoju, w którym rozchodziły się straszliwie głośne dźwięki pracującego
silnika. Zerknął niepewnie za okno, jednak zgodnie ze swoimi
przewidywaniami, na ulicy przed domem nie było żywej duszy. To coś, co
było w jego pokoju musiało tak hałasować.
Podrapał
się bezmyślnie po głowie, próbując odnaleźć się w sytuacji, gdy wtem
już drugi raz tej nocy usłyszał znajomy, głęboki głos:
- POTTER, DO JASNEJ CHOLERY, WSTAŃ! – właściciel ów głosu przekrzyczał warczenie mknącego motoru.
- Syriusz?! – James już nic z tego nie rozumiał.
- Brawo – nie wiadomo skąd wydobyło się burknięcie.
- Gdzie ty jesteś?
- Znając ciebie, pewnie w brudnych majtkach, w najlepszym przypadku w skarpetkach.
Stojący
bezradnie pośrodku pokoju w pidżamie rozczochrany chłopak uderzył się
otwartą dłonią w czoło, spuszczając z siebie ze świstem powietrze.
Podbiegł do stojącego w roku szkolnego kufra. Otworzył go kopniakiem i
wywrócił do góry dnem, wszystko z niego wysypując. Klnąc cicho pod
nosem, przegrzebywał splątane ze sobą szaty Hogwartu w poszukiwaniu
małego, prostokątnego przedmiotu.
-
Mam cię! – wrzasnął uradowany, zapominając o śpiącej za ścianą matce i
chwycił w dłonie niewielkie lusterko. W jego gładkiej tafli nie
dostrzegł swojego odbicia, a szare oczy najlepszego przyjaciela.
- Od pół godziny cię budzę, co z tobą? – wydobyło się z lusterka wraz z nieustającym warczeniem silnika.
- Ze mną? Trzecia w nocy.
- Dobra. Otwórz okno i skołuj coś do jedzenia, będę u ciebie za kwadrans.
Dwadzieścia
minut później na suficie pokoju Jamesa, oświetlonym przez wątły blask
lampki nocnej, pojawiły się smugi odbitego światła z pojazdu
podjeżdżającego pod dom. Wszystkiemu towarzyszyło ciche powarkiwanie
zwalniającego motocykla. Coś puknęło, coś stuknęło, coś zagruchotało w
rynnie i siedzący na fotelu w rogu pokoju James zobaczył na parapecie
otwartego na oścież okna dwie dłonie. Coś jeszcze raz puknęło cicho,
ktoś stęknął i zza parapetu wyłoniła się głowa pewnego bruneta.
Potter,
siedząc wygodnie w fotelu, nawet nie drgnął, bez emocji obserwując, jak
ktoś próbuje się dostać do jego sypialki na piętrze. Młody chłopak z
przydługimi włosami, ubrany w kurtkę motocyklisty bez większego wysiłku
podciągnął się do góry i dostał się do środka, tak cicho jak
doświadczony i zwinny włamywacz.
Spojrzenie
nowoprzybyłego natrafiło na obserwujące go pilnie czekoladowe oczy
właściciela pokoju. Chłopak w skórzanej kurtce uśmiechnął się
półgębkiem, wziął kanapkę z talerza stojącego na stoliku obok okna i
rozsiadł się wygodnie na łóżku, rzucając w kąt czarny plecak, który ze
sobą wziął.
-
Ładna pogoda, nie? – zagadnął beztrosko, ignorując niecodzienność
sytuacji, w jakiej się znalazł. Uśmiechnął się cwaniacko do przyjaciela.
James mimowolnie zerknął za okno, gdzie bardzo powoli zaczynało się przejaśniać.
-
Tak – odpowiedział. – Idealna, by nawiać z domu. Albo – Oczy błysnęły
mu łobuzersko, w huncwockim uśmiechu pokazał dwa rzędy białych zębów. –
zaprosić przyjaciela na ślub, co?
Dostał poduszką w głowę.
***
Na
poddaszu w Porcie znajdowały się dwie sypialki. Większa i wyższa
należała do pani Hewson, zaś ta mniejsza była własnością Blanki.
Był
to pokój z jasno pomalowanymi ścianami. Stare drewniane meble miały
ciemnobrązowy kolor, na podłodze leżał wysłużony bordowy dywan, a półki
uginały się od książek i pamiątek z licznych podróży. W
kącie stał stary adapter, a obok swoje miejsce miała ogromna kolumna
winylowych płyt mugolskich muzyków, którymi Blanka się zachwycała.
Proste zasłony w oknie, ramki na zdjęcia, obicie krzesła przy ogromnym,
rozklekotanym biurku i kapa na łóżko były w ulubionym kolorze
właścicielki – szkarłacie Gryffindoru.
Światło
wpadało tu przez jedno, ale duże okno w dachu, naprzeciw którego stało
łóżko. Wschody słońca w każde bezchmurne dni przyjemnie budziły Blankę –
ciepłymi promieniami poranka świeciły jej prosto w twarz, dlatego też
wbrew swoim upodobaniom, budziła się wcześnie.
Tak było i tym razem.
Przeciągnęła
się leniwie w łóżku, siadając i mrużąc oczy przed oślepiającym
światłem. Rozejrzała się po swoim pokoju. Uwielbiała go. Szczególnie te
bordowe akcenty. Wszystko tu było stare i wysłużone, ale cały ten dom
miał specyficzną aurę.
Pani
Hewson zarabiała niemało, jednak obie w starym dobrym Porcie czuły się
tak świetnie, że nigdzie indziej mieszkać nie chciały ani nie czuły
potrzeby, żeby ten dom znacząco remontować. Drewno skrzypiące pod
stopami miało swój urok. Zdawało się wspominać w ten sposób ciężką
pracę, jaką w budowę domu włożył tragicznie zmarły ojciec Blanki.
Wszystko tu miało swój niepowtarzalny klimat i dla Gryfonki ten dom był
oazą. Oazą, w której od paru lat spędzała niemal całe wakacje, odkąd jej
mama dostała na stałe wymarzoną pracę w Hiszpanii. Oazą, w której żyła w
zasadzie samotnie, podczas gdy pani Hewson całe dnie spędzała w tej
właśnie pracy. Ale dzięki temu, że często była zdana tylko na siebie, Blanka szybko się usamodzielniła. Lepiej dawała sobie ze wszystkim radę w pojedynkę niż w zespole.
Pobyty
w Porcie przerywane były tygodniowymi wyjazdami do Anglii, do
przyjaciół czy codziennymi wyjściami do miasteczka razem z Pablem,
jednak poranki i noce spędzała kompletnie sama. A czasem i całe dnie.
Polubiła samotność wypełnioną szumem fal i żarem lejącym się z nieba,
ale potem ciężko było jej się przestawić na czyjeś stałe towarzystwo
podczas pobytu w Hogwarcie.
Do
niedawna i ten dom przepełniony był życiem, kiedy odwiedzili ją
przyjaciele. Czasami miała dość. Nie przyjaciół, ale samego faktu, że
przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ma czyjeś towarzystwo. Czasem
potrzebowała chwili wytchnienia… jednak teraz czuła się dziwnie, gdy w
Porcie panowała znów kompletna cisza. Gdy oni odjechali. Nie lubiła
zmian. Nie lubiła, kiedy z jednego trybu, musiała przejść w drugi. Po
samotnie spędzonych wakacjach nie znosiła, wręcz nienawidziła, powrotów
do szkoły, którym towarzyszył nieznośny hałas i zamieszanie. Po
dziesięciu miesiącach w Hogwarcie, nie chciała wracać do domu i
rozstawać się z przyjaciółmi.
Leniwym
krokiem, rozciągając ospałe ciało, przeszła na drugi koniec
pomieszczenia i usiadła na czerwonym krzesełku przy rozklekotanym
biurku. Na jego blacie znajdowało się mnóstwo papierów. Niepotrzebne
świstki i liściki pisane na lekcjach mieszały się z ważnymi dokumentami.
Dziewczyna niedbałym ruchem wrzuciła rozerwaną kopertę z wynikami SUMów
do szuflady, sięgając po drugą, jeszcze nieotworzoną. Od razu
rozpoznała eleganckie (i nienaturalnie estetyczne jak na chłopaka)
pismo, którym uwiecznione było jej imię i nazwisko.
Przeciągle
ziewając, włożyła rękę do środka paczki, by zacisnąć palce na
niewielkim kawałku kartki, na której tym samym pismem skierowanych było
do niej kilka słów:
Ledwo
zdążyły wyschnąć z eliksiru wywoławczego, a już do Ciebie lecą. Te
trzy, które sobie zażyczyłaś i do tego dorzucam Ci jeszcze jedno, o
które na pewno zapomniałaś poprosić czy też pewnie było Ci głupio.
Leniuchuj zawzięcie i przerywaj tylko po to, by do nas napisać.
Syriusz.
Każdy
wiedział, że Łapa to miłośnik robienia zdjęć. Według własnego mniemania
był wspaniałym fotografem, choć o czymś innym mogła świadczyć cała masa
nieudanych ruchomych ilustracji, na których postacie miały ucięte
głowy. Jemu nie przeszkadzało to w przekonaniu o własnym talencie i ręce
do aparatu. Co rusz pstrykał komuś zdjęcie, najczęściej Tatianie, bo
była bez wątpienia jedną z najbardziej fotogenicznych osób. Uśmiechała
się uroczo do obiektywu, patrząc przeszywająco weń swoimi wielkimi
oczami o wyjątkowej ciemnoniebieskiej barwie.
Podczas
wyjazdu uwiecznił także wiele wspólnych ognisk, przechadzek, mnóstwo
ciekawych krajobrazów. Nie mógł się też oprzeć pokusie, by na jednej
hiszpańskich plaż nie zrobić sobie zdjęcia z dwoma uroczymi dziewczynami
w bikini. Blanka była przekonana, że zawisło ono w honorowym miejscu w
Grimmauld Place, najpewniej kilkakrotnie powiększone.
Sięgnęła
po pozostałą zawartość koperty, którymi, zgodnie z jej domysłami,
okazały się być fotografie. Rozpoznała trzy, o które suszyła Syriuszowi
głowę - wszystkie pochodziły ze wspólnego wyjazdu. Na jednej wszyscy
siedzieli przy ognisku, obok rozbitych namiotów. Kolejna przedstawiała
Jamesa, Syriusza i Larry’ego, którzy pozowali z zabawnymi minami. Na
trzecim – i na tym, które na pewno zawiśnie w ramce w Porcie w pokoju
Blanki czy też w dormitorium – zobaczyła siebie, Łapę i Tatianę.
Malina
stała pomiędzy dwójką Gryfonów i obejmowała ich za szyję, co z
pewnością należało do rzeczy trudnych – była od obojga dużo niższa. Ta
fotografia w ciekawy sposób obrazowała historię ich znajomości, bowiem
swego czasu Blanka i Syriusz za sobą nie przepadali, delikatnie mówiąc i
to Tatiana postawiła sobie za punkt honoru, by stworzyć zgrana paczkę i
sprawić, by początkowa niechęć pomiędzy Blackiem i Hewson wyparowała.
Zdjęcie, które teraz dziewczyna trzymała w ręce, stanowiło portret
bliskości i więzi, w zasadzie zupełnie nieuzasadnionej. Nie byli dla
siebie może najlepszymi przyjaciółmi, bo mieli przecież Jamesa, Amelię i
Matta, ale między tą trójką istniało coś, co sprawiało, że bez wahania
wskoczyliby za sobą w ogień. Czym było to powodowane, nie wiadomo. Ale
wiadomo, że ta trójka za sobą wprost przepadała.
Syriusz
wysłał jeszcze czwarte zdjęcie. Specjalny dodatek od autora. Hewson
sięgnęła po nie i w zaskoczeniu zabawnie uniosła brwi, albowiem patrzyła
na portret młodego Blacka. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, rozbawiona
nie po raz pierwszy poczuciem humoru Łapy i jego niesamowitym tupetem.
Przystojny chłopak z niewielkiej fotografii mrugał do niej łobuzersko,
co nieco kłóciło się z jego na pierwszy rzut oka dostojnym wyrazem.
Tak
jak się spodziewała, Syriusz na tym nie poprzestał w swojej nieudolnej
próbie zirytowania jej – na odwrocie skreślił parę słów:
Po to, byś trochę mniej rozpaczała z tęsknoty.
Ściskam
Cię mocno (bo wiem, że tego nie lubisz i gdybym odważył się to zrobić
na żywo, wybiłabyś mi zęby), Słodka (bo wiem, że nienawidzisz tego słowa
i rozniosłabyś mnie w pył, gdybym Cię tak nazwał, stojąc obok),
Syriusz (bo wiem, że lubisz to imię).
Tak
dobrze znanej mu osoby, jak Blanka, na tego typu żart nabrać nie mógł.
Nie był taki. Nie był zachwyconym sobą dzieciakiem, ale za to bardzo
lubił siebie takim przedstawiać. Notorycznie upłycahł siebie przed innymi.
Może na tym polegało jego poczucie humoru. Może to była jego maska, gra
aktorska, na która mają się nabrać ci, którzy nie znają go najlepiej.
Może w taki pokrętny sposób pojmował tajemniczość. Nie wiadomo, w każdym
razie nie był to prawdziwy on. Często też można było go zobaczyć
zagadującego do rozchichotanych dziewczyn, które poza urodą zdawały się
nie mieć żadnego atutu, ale nigdy się z żadną tego typu panną nie
umówił. Ciężko było go rozszyfrować.
- Impertynent i prostak – podsumowała dziewczyna, jednak na ustach wykwitł jej dobrotliwy i nieco pobłażliwy uśmiech.
Położyła
fotografie nadesłane od Syriusza na półce z ramkami ozdabiającymi inne
zdjęcia, które na ogół stanowiły pamiątki z wielu wyjazdów. Na jednych
tłem dla Blanki i jej matki były nagie szczyty gór, na innych skąpane w
słońcu doliny czy też wysokie wodospady. Były też pojedyncze zdjęcia,
które zostały zrobione na jednych z wielu hogwarckich korytarzy w
towarzystwie przyjaciół lub uwieczniające drużynę Gryffindora na boisku
ściskającą nowo nabyty puchar. Jak zwykle bywa w przypadku
wszelkich kolekcji, zawsze znajdzie się jakiś egzemplarz, do którego
właściciel jest wyjątkowo przywiązany. Tak działo się i w przypadku
fotografii Blanki, była jedna, która nosiła miano niezwykle ważnej –
przedstawiała jej rodziców.
-
To twój tata? – zapytała Tatiana, parę tygodniu temu, kiedy gościła w
Porcie. – Był bardzo przystojny – stwierdziła wtedy, by po chwili
jeszcze coś dodać w typowym dla siebie, bo delikatnym i przede wszystkim
bardzo taktownym stylu: - Rety, jaka ty jesteś do niego podobna! Gdybyś
była chłopakiem, to byś miała większe powodzenie niż Syriusz i Larry
razem wzięci!
Blanka
uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie słów przyjaciółki. Zdjęła z
półki ramkę z owym wyjątkowym zdjęciem i mimowolnie się do niego
uśmiechnęła.
Przedstawiało
ono wysokiego, atletycznie zbudowanego bruneta o ostrych rysach twarzy,
który przytulał do siebie drobną kobietę, wyglądającą przy nim niemal
jak albinoska. Miała bladą cerę i srebrzystoblond loki opadające luźno
na jej delikatnie zarysowaną buzię. Ta dwójka pod względem urody
stanowiła kompletne przeciwieństwo, natomiast jeśli chodzi o charaktery,
dobrali się jak mało kto. Oboje byli wyjątkowo uparci i jednocześnie
spontaniczni. Temperament i zawziętość to dwie główne cechy, którymi
można ich określić. Cechy, które najpewniej przyczyniły się do tego, że
ich życie wyglądało tak, a nie inaczej. Przez krótki czas, który został
im dany, wyjątkowo dużo razem przeszli.
Poznali
się na wakacjach. Szybko się z sobie zakochali, szybko ożenili i równie
szybko rozwiedli. Ale, ponieważ serce nie sługa, w jeszcze bardziej
ekspresowym tempie się pogodzili. Znów zaczęli planować wspólną
przyszłość, Jose Rodriguez wybudował Port i ponownie oświadczył się
swojej ukochanej. Niestety, w niedługi czas po tym, jak para drugi raz
się zaręczyła, ojciec Blanki zginął. W złym czasie znalazł się w złym
miejscu.
Ponieważ
para nie zdążyła wziąć drugiego ślubu, nowonarodzona córka dostała
angielskie nazwisko, zaś hiszpańskie imiona. Zgodnie z upodobaniami jej
tragicznie zmarłego ojca, brzmiały one: Blanka Ines.
Blanka Hewson i Ines Rodriguez od dawna się ze sobą kłóciły, niszcząc nerwy w ciele, w którym mieszkały obie od urodzenia.
***
James
doskonale znał Syriusza i jego zamiłowanie do tego, by od czasu do
czasu pobyć w samotności i odpocząć bez jakiegokolwiek towarzystwa,
jednak Potter, uznawszy, że jego przyjaciel zdecydowanie przekroczył
zwykłą dawkę takiegoż odpoczynku, postanowił interweniować.
-
Stary, to nie jest normalne – orzekł, gdy zszedł do garażu, gdzie Łapa
od jakiegoś tygodnia spędzał sam prawie całe dnie, cały czas grzebiąc
przy swoim motorze. Gdy zdarzało mu się wyjść – prawie w ogóle nie
mówił. Non stop chodził czymś nieco podenerwowany, a fakt, że unikał
towarzystwa swojego najlepszego przyjaciela, był niezbitym dowodem na
to, że mieli do czynienia z anormalną sytuacją. Na te kilka dni Łapa
stał się zupełnie obcy. Odkąd sprowadził się do Potterów, coś się w nim
zmieniło, to pewne, ale z czego wypływał powód tej zmiany?
James
jaki był, taki był, ale akurat inteligencji nie dało mu się odmówić.
Dobrze zrobił, z miejsca odrzucając opcję, że przyczyną dziwnego
zachowania jego przyjaciela miałaby być ucieczka z domu. Syriusza w
zasadzie nic nie łączyło z Grimmauld Place, już od kilku lat wpadał tam
jedynie jak przeciąg, wakacje i tak spędzał u Jamesa.
Co
w takim razie trapiło młodego Blacka? Może to, że będąc wykreślonym z
sięgającego średniowiecza rodzinnego drzewa genealogicznego, mógł od
razu zapomnieć o spadku? Nie bądź głupi, James! – okularnik
potrząsnął głową, odpędzając się od niekoniecznie inteligentnych
pomysłów. Łapa materialistą był tylko wtedy, gdy szło to w parze z
dokuczaniem komuś, najlepiej pierwszorocznym w Hogwarcie.
-
Stary, co się dzieje? – poddał się, czując, że kolejne przychodzące mu
do głowy diagnozy będą coraz bardziej absurdalne. W obliczu rychłej
klęski postanowił zagrać w otwarte karty i zapytać u źródła.
- Nic.
Tą
krótką odpowiedzią Syriusz pierwszy raz dał znać, że wie o obecności
przyjaciela w garażu. Do tej pory udawał, że jest on zbyt zaabsorbowany
swoim motorem, by dostrzec Jamesa, który w wyciągnięciu z niego
jakichkolwiek informacji na razie się nie poddawał.
- Przecież widzę – rzekł.
Black
wytarł smar z dłoni w stare, podarte jeansy. Sięgnął po butelkę wody i
jednym duszkiem wypił prawie całą jej zawartość. Obtarł przedramieniem
pot z czoła, zostawiając na twarzy czarną smugę i ponownie zaczął
grzebać przy maszynie. James po raz drugi zamienił się dla niego w
powietrze.
Z
Syriusza zawsze było ciężko cokolwiek wydusić, Rogacz zazwyczaj miał
dwie drogi: albo uzbroić się w cierpliwość, albo przyjaciela upić.
Niestety, ta druga i przyjemniejsza opcja w grę nie wchodziła, podczas
gdy Dorea Potter znajduje się w domu, a ponieważ wzięła urlop do końca
wakacji, była w nim cały czas.
-
Umówiłem się dzisiaj z Lidią, idziesz z nami? – Obrał następującą
taktykę: najpierw trzeba zmusić Łapę do mówienia o czymkolwiek, a potem,
gdy się rozgada, sam powie, co się dzieje. James był święcie
przekonany, że plan się powiedzie.
-
Nie jestem dobry w roli przyzwoitki – Nie odrywał swoich stalowoszarych
oczu od ogromnego motoru, mówił głosem pozbawionym emocji, marszcząc
ubrudzone smarem czoło nad swoją pracą.
Zapadła
chwila ciszy, tej z rodzaju męczących. Przerywał ją jedynie zgrzyt i
stuknięcie narzędzi, które miały doprowadzić motor Łapy (jak mówiła
naklejka z logo firmy, motor miał wyjątkowo wdzięczne imię – Sara) do
jeszcze większej świetności. Syriusz dalej nie zaszczycił przyjaciela
spojrzeniem. Zawzięcie majsterkował, zaś James zawzięcie udawał
spokojnego.
- To pójdziesz z nami?
- Nie.
- Dlacz… - chciał zapytać, ale Black mu przerwał.
-
Andromeda idzie gdzieś z Tedem, obiecałem jej, że zostanę dzisiaj z
małą – powiedział tonem
skoro-już-wiesz-to-możesz-się-odwalić-i-dać-mi-w-końcu-spokój, jednak
James nic sobie z tegoż tonu nie robił.
- Może spotkamy się jutro z Lunatykiem i Glizdkiem?
Syriusz wzruszył obojętnie ramionami. Miał zacięte w złości usta.
Znów
zapadła cisza. Jeszcze bardziej nieznośna i męcząca. James ze
skrzyżowanymi ramionami stał oparty o metalową szafkę, obserwując pilnie
ignorującego go teraz przyjaciela.
W końcu Rogacz nie wytrzymał.
- Do cholery, Łapo, co ci jest?!
Coś się działo, był tego pewien.
Nimfadora powoli zasypiała na kolanach wuja znużona ciężkim dniem. Syriusz bezmyślnie przerzucał kartki książki z bajką, która ostatecznie uśpiła małą Tonks. Dziewczynka spała z półuśmiechem przyklejona do niego. Machinalnie, acz ostrożnie gładził jej różowe loki.
-
I żyli długo i szczęśliwie – przeczytał na głos, gdy dotarł do
ostatniej strony. Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, znużony nie mniej
niż śpiąca na jego kolanach dziewczynka.
Ostrożnie
wziął ją na ręce i położył w jej łóżeczku. W dziecięcym pokoiku
zostawił tlącą się niewielką lampkę jako zabezpieczenie przed atakiem
histerii w przypadku przebudzenia w ciemności. Wyszedł, ostrożnie
stawiając kolejne kroki na skrzypiącej podłodze. Położył się na kanapie w
salonie i został sam ze swoimi myślami.
Co
w nim wygrywało? Zażenowanie? Żal? Zawód? Nie. To była
najzwyczajniejsza w świecie złość na swoją naiwność, której dotąd
świadomy nie był.
- Kompletny idiota - powiedział sobie, wciąż nie wierząc w ogrom swojej głupoty.
***
Po
deszczowych i chłodnych dniach w pierwszych tygodniach sierpnia, znów,
ku uciesze dzieci, powróciły upały. Od południowych godzin do późnego
wieczora wszyscy mieszkańcy wioski położonej nieopodal Londynu, kryli
się w swoich chłodnych domach. Jedynie parę maluchów z drewnianymi
zabawkami lub na kolorowych rowerkach, bawiło się na pożółkłych
trawnikach. Ich głośne śmiechy i przechwałki drażniły Petunię Evans,
która siedziała w kuchni na drewnianym stołku. Z przygryzionym językiem i
zmarszczonymi brwiami tkwiła w skupieniu, podkurczając nogi pod taboret
i usilnie celując nitką w malutkie ucho igły. Na jej chudej twarzy
pojawiła się rosa potu, powodowanego nie tylko upałem ale także i
nadmiernym skupieniem. Jest!
Udało się. Nawlekłszy w końcu białą nić, wzięła w kościste dłonie swoją
bluzkę i kolejny raz dzisiejszego dnia ukradkiem spojrzała na siostrę.
Wierzchem dłoni otarła z czoła pot, odgarnęła włosy za ucho i z igłą i
bluzką przed nosem, udając, że szyje, obserwowała pilnie Lily.
Stała
odwrócona do niej tyłem, tuż przy drzwiach, w których jako przeszkoda
dla much powiewała firana. Bawiący się nią wiatr, utrudniał zadanie i
natrętne owady wpadały do kuchni zwabione smakowitymi zapachami
wydobywającymi się z garnków, w których rudowłosa przyrządzała obiad.
Boże, jaki upał.
Petunia
skrzywiła się z obrzydzeniem, kiedy w jej nozdrza uderzyła kolejna
silna dawka aromatu przypraw. Pewnym było, że nie zje niczego, co wyszło
spod rąk tej … tej… dziwaczki. Dziwaczki, która całe miesiące spędzała w
szkole dla indywiduów jej podobnych. Która miała kieszenie pełne
żabiego skrzeku i zawsze przy sobie nosiła stary patyk. Która za sprawą
swojego temperamentu zawsze była nieprzewidywalna. Dodatkowo ostatnimi
czasy sprawę pogarszał fakt, że rudowłosa dziewczyna, z którą ta
normalna panna Evans musiała mieszkać pod jednym dachem w czasie
wakacji, przez ostatnie dni wydawała się dziwnie wyciszona. Zupełnie,
jakby coś planowała. Może otrucie rodziny? Petunia znad zszywanej bluzki
zmrużyła groźnie oczy i zmierzyła podejrzliwie gotującą siostrę.
Musiała
przyznać, że ostatnimi czasy coś się w młodszej Evansównie zmieniło.
Była jakby smutniejsza, ale jednocześnie nieco bardziej otwarta na
ludzi. Spoważniała. Wyciszyła się nieco, nie denerwowała się już tak
łatwo. Mniej mówiła. Petunia już od dłuższego czasu nie usłyszała
przypadkowo lub też nie żadnej rozmowy, w której to Lilyanne
opowiadałaby rodzicom o swojej szkole dla dziwolągów czy wspominałaby
coś o tym, że niejaki James Potter nie wciąż nie daje jej spokoju.
Petunia
na samo wspomnienia Jamesa mocniej zacisnęła palce na igle i na bluzce.
Pamiętała doskonale, jak rok temu nieomal zemdlałaby z wrażenia na
progu na widok chłopaka o wyjątkowo uroczym uśmiechu, któremu właśnie
otworzyła drzwi.
- Taaak? – zaświergotała wtedy, czując jak uginają się jej kolana. – W czym mogę pomóc?
Co za oczy! Co za uśmiech! Co za chłopak!
-
Jestem James Potter – przywitał się kulturalnie. Dałaby sobie odciąć
rękę, że już kiedyś coś o nim słyszała. Tylko co i od kogo? – Zastałem
może Lily? – To było jak uderzenie obuchem w głowę.
Z
twarzy od razu zszedł przymilny uśmiech, zmrużyła gniewnie oczy i
zacisnęła usta. Zmierzyła go wrogim spojrzeniem od stóp do głów.
- Lilyanne! – krzyknęła w głąb domu. – Masz gościa!
Nie
zapraszając chłopaka do środka i nie zaszczycając go już ani jednym
spojrzeniem, odeszła. Zamknięta w swoim pokoju, dysząca ze wściekłości,
słyszała, jak zaskoczona do granic możliwości niespodziewaną wizytą
Lily, krótkim „Co się dzieje, Potter?” wita przybysza. Potem
kilkakrotnie na jego pytania odpowiedziała twarde „nie”, a po krótkiej
rozmowie w przedsionku, znikła z nim gdzieś na raptem parę minut, by
wrócić wściekła, trzaskając drzwiami.
W
istocie. W te wakacje temat Jamesa Pottera ucichł. Pierwszy raz od
pięciu lat nastało także takie lato, w którym sowy z listem przylatywały
do tej dziwaczki nie co dzień, a co tydzień.
Coś się musiało stać, Petunia była tego pewna.
Uśmiechnęła
się z satysfakcją, wciąż obserwując gotującą siostrę. Syknęła,
zaskoczona nagłym bólem, gdy w tym samym czasie ukłuła się w palec.
***
Złe przeczucia nękały ją już od dawna, ale nigdy nie z taką mocą.
Koszmary powracały w każdą noc.
Znaki zwiastujące straszne wydarzenia napotykała na każdym kroku.
W głowie huczały tysiące myśli, a na sercu ciążyły tony strachu i obaw.
Amelia
westchnęła, przymykając oczy. Wiatr szalejący po wrzosowiskach szarpał
złocistobrązowe włosy i długą spódnicę dziewczyny. W dole urwiska o ląd
rozbijały się wzburzone fale, z oddali nadciągały ciemne chmury, po
przeciwnej stronie wyspy widać było stary, masywny zamek – z każdej
strony podziwiać można było typowy krajobraz szkocki. Piękny, ale
jednocześnie na swój sposób niebezpieczny. Amelię zawsze przerażał, nie
potrafiła się nim zachwycać. Te widoki zawsze wprawiały ją w niepewny
nastrój, napawały ją obawami i uczuciem wewnętrznej pustki. Ale panował
tu spokój tak przenikliwy, że nigdzie nie potrafiła tak zebrać myśli,
jak tam.
Blady
fiolet wrzosów powoli z tegoż krajobrazu wypychał zieleń traw,
nadchodzący wrzesień w ten sposób robił sobie miejsce na północy
Wielkiej Brytanii. Za dwa dni Amelia miała powrócić do
swoich przyjaciół, do szkoły, ale pierwszy raz w życiu nie cieszyła się
na myśl o pojawieniu się w Hogwarcie. Czuła, że ponowne zamieszkanie w
nim będzie się w tym roku łączyło z czymś więcej. Z przeżyciami, których
nigdy nie chciałaby doświadczyć. Wszystko wręcz zdawało się o tym
krzyczeć.
Blanka
wyśmiałaby ją, powiedziałaby, że wierzy w zabobony i popatrzyłaby na
nią z politowaniem albo z rozdrażnieniem, a Amelia wiedziała swoje: Coś
się stanie, była tego tak pewna, jak nigdy dotąd niczego.
_________
"Na pewno będzie wojna
Na pewno coś się stanie
Niepokój rośnie w moich snach
Zwycięży paranoja
Zabierze całą wiarę
Jak mam ocalić się od zła?"*
Na pewno coś się stanie
Niepokój rośnie w moich snach
Zwycięży paranoja
Zabierze całą wiarę
Jak mam ocalić się od zła?"*
* Coma/Rogucki - Wrony
Hmm... Ciekawa historia, fajnie że nie skupiają się tylko i wyłącznie na Lily i Jamesie, czy stricte na Huncwotach... Generalnie lubię fanficki o czasach po Hogwarcie, ale ten wyjątkowo mnie wkręcił 😃
OdpowiedzUsuń