Tatiana
stała na balkonie, napawając się świeżym powietrzem. Otuliła się
szczelnie szlafrokiem, z przymkniętymi oczami próbowała odizolować się
od tego świata. Starała się nie słyszeć wrzasków i awantury w kuchni. Nie ma mnie tu. Coś się potłukło, a ojciec i matka jeszcze głośniej się przekrzykiwali.
- Ciii - szepnęła.
Cisza. Cisza. Dajcie mi Ciszę. Zamknęła oczy, kiedy usłyszała histeryczny płacz matki, przerywany urywanymi zdaniami, pełnymi wyrzutu i pretensji:
- Zniszczyłeś mi życie! – dobiegło z kuchni.
- Oczywiście - mruknęła Tatiana. – Wszystko przez ciebie.
- Wszystko przez ciebie! – wykrzyknęła mama Krukonki zgodnie z przewidzeniami córki.
Od lat to samo. Te same słowa, te same gesty. Taka sama reakcja każdej ze stron.
Cisza
potrzebna od zaraz. Idealna i niezmącona. Spokojna. Dająca ukojenie.
Perfekcyjnie uzupełniająca się z głębią mroku, walczącego z nikłym
światłem roztaczanym przez sieć starodawnych latarni. Ciemność zdawała
się być silniejsza, bardziej niezmącona, bardziej gęsta niż słabe
światło. Zdawała się wdzierać do miasta, pokonując i otulając mrokiem
kolejne latarnie, była coraz bliżej. Ale gdzie była cisza?
Państwo
Domogarow wciąż przekrzykiwali się, obrzucając siebie nawzajem błotem,
jak przystało na każde normalne w tej okolicy małżeństwo. Wszystkiemu ze
znudzeniem przysłuchiwała się ich córka. Grunt, że się nie biją – kpiła cynicznie z całej sytuacji sama do siebie.
Dystansu
w jakimś stopniu nauczyła się od Blanki, ale najwięcej nauczył ją czas.
Po prostu nie da się przez wiele lat do powtarzających się wydarzeń
przeżywać z taką samą wrażliwością. Niezależnie od tego, czy są to
wydarzenia przyjemne czy też nie. Wcześniej bardzo emocjonalnie do
wszystkiego podchodziła, jednak wychowała się wśród awantur i nie
potrafiła już reagować na nie inaczej niż rozdrażnieniem. Kiedy była
mała, płakała cicho w poduszkę, a teraz? Teraz była całkowicie obojętna
na relacje między jej rodzicami. Oczywiście, że temu wszystkiemu
towarzyszył smutek, ale za każdym kolejnym razem tego smutku było coraz
mniej, w chwili obecnej pozostała jej jedynie jego śladowa ilość.
Drgnęła, zaciskając mocniej dłonie na barierce, kiedy z kuchni doszedł ją dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
Westchnęła.
Spojrzała
na niebo, skąd mrugały do niej miliony gwiazd. Wysoko nad jej głową,
połyskiwała duża, jasna gwiazda – Syriusz. Zamyśliła się z półuśmiechem
na malinowych, drobnych ustach.
Nadchodził
kolejny ciężki rok w Hogwarcie. Bardzo ciężki i wyczerpujący, jeżeli
wciąż będzie trzymała się swojego postanowienia. Od ponad dwóch lat w szkole, w
ukryciu przed czujnym wzrokiem nauczycieli, działo się coś, co
zaabsorbowało ją bez reszty, podobnie jak trójkę jej przyjaciół. To była
ich największa tajemnica. Tajemnica, której wyjście na światło dzienne,
byłoby wystarczającym powodem do wyrzucenia ich z Hogwartu.
Tatiana potrząsnęła głową, opędzając się od niechcianych myśli. Zdecydowanie za bardzo się w to wszystko zaangażowała. Ale on, pomyślała, on tego potrzebuje.
I zrobiłby to samo dla niej. Była tego całkowicie pewna. I nie mogła
zrezygnować teraz, gdy byli już tak blisko celu! Od dłuższego czasu im
się udawało, to tylko kwestia kilku miesięcy, aż jej udział się skończy,
aż wszystko będzie dopięte na ostatni guzik…
Nie mogła ich zawieść, skoro była jedyną osobą znającą ich sekret.
***
- Nie! Rozumiesz?! NIE!
-
Uspokój się, gówniarzu! Już postanowione. Dzisiaj matka spotkała się z
panią Meadowes, ustaliły szczegóły jutrzejszej uroczystoś…
- JUTRZEJSZEJ?!
- Tak. Jutro o godzinie szesnastej przy całej rodzinie poprosisz tę dziewczynę o rękę, zrozumiano?
Orion
pozbawionym emocji wzrokiem spojrzał na swojego syna. W młodym Blacku
aż gotowało się z wściekłości, czego nie starał się nawet ukryć. Było
jasne, że zaraz wybuchnie, toteż pan domu ponownie zabrał głos,
ubiegając swojego pierworodnego:
-
To dla ciebie dobra partia – powiedział szybko. – Z porządnego rodu z
korzeniami w Francji… Ta dziewczyna jest inteligentna… Na pewno nie
urządza w domu takich cyrków, jak ty! Jest rozsądna, wie, że
najważniejsza jest czystość krwi.
-
Nie… - syknął Syriusz, walcząc ze sobą, by nie wrzeszczeć na całe
gardło. Żyła na skroni pulsowała mu boleśnie z nerwów, ostatkiem sił
powstrzymywał się przed rzuceniem czymś w stojącego przed nim
mężczyznę, ponoć jego ojca.
- Bez dyskusji. Jest dla ciebie idealna.
-
Jak jest taka cudowna, to niech zostanie twoją kochanką! – Miał już
dość. – Czy może dla ciebie też już jest za stara? Bo dla mnie jest!
- Zamknij się! Trochę szacunku!
- Dla kogo niby!?
Orion
uderzył syna w twarz, tego obróciło w bok o dziewięćdziesiąt stopni,
ale wciąż twardo stał na nogach i parzył mu hardo w oczy.
-
Nie – syknął młody Black, podchodząc bliżej ojca. Był od niego wyższy i
mierząc go z góry wzrokiem, ostatkiem sił powstrzymywał się przed
bójką. – Nie zgadzam się. Nie zrobię tego.
- Ona jest ładna – Orion postanowił zmienić taktykę, za wszelką cenę starając się nie załamać ramion.
Na
Merlina, dlaczego Syriusz jest tak do niego podobny? Dlaczego jest tak
samo uparty?! Dlaczego jest tak samo bezczelny i zawzięty?
- No i co z tego? – warknął chłopak.
- Jak to: co z tego? Co ty, gejem jesteś?!
Obserwował jak stalowoszare oczy jego syna zwężają się groźnie i błyszczą ze złością.
-
Tak, tato, jestem gejem – wysyczał, by po chwili wrzasnąć już na całe
gardło: - I bardzo mi przykro, ale twoja cudowna błękitna krew i
wspaniałe nazwisko nie pójdzie dalej!!! A przynajmniej nie przeze mnie!
Tego
było już za wiele. Orion machnął krótko różdżką, a usta same
wypowiedziały formułę zaklęcia. Chłopaka odrzuciło do tyłu, uderzył plecami o ścianę. Machnął jeszcze raz i chłopak zastygł w bezruchu z ramionami przyciśniętymi do boków i zaciśniętymi szczękami. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale był w stanie poruszać jedynie pełnymi nienawiści stalowoszarymi oczami.
Orion westchnął. Gdyby było tylko jakieś zaklęcie, które nauczyłoby tego chłystka rozumu i szacunku, wiele by oddał, by móc je wypowiedzieć i rozwiązać kłopoty rodzinne. Nie było to nawet Crucio. Nie chodziło przecież o to, by podsycić nienawiść, a jedynie okrzesać głupca.
Orion westchnął. Gdyby było tylko jakieś zaklęcie, które nauczyłoby tego chłystka rozumu i szacunku, wiele by oddał, by móc je wypowiedzieć i rozwiązać kłopoty rodzinne. Nie było to nawet Crucio. Nie chodziło przecież o to, by podsycić nienawiść, a jedynie okrzesać głupca.
-
Tato, nie! Wystarczy! – drzwi do eleganckiego, ciemnego gabinetu
otworzyły się nagle. Stał w nich najmłodszy z Blacków z nieco przerażoną
miną. Patrzył z obawą na brata, który wciąż pod działaniem zaklęcia, przypominał pionka.
Wraz
z wystraszonym Regulusem, do gabinetu wkroczyło opanowanie. To był dobry chłopak. Martwił się o brata. Pewnie bał się, że Orion użył znacznie cięższej magicznej kary wobec swojego pierworodnego. Senior Black kolejny raz
machnął różdżką, a Syriusz osunął się po ścianie na podłogę. Przez
moment siedział tak nieruchomo, oddychając ciężko. Gniew wręcz pulsował w nim całym. Każda komórka jego ciała wręcz krzyczała o swoim
proteście, swoim buncie wobec zaistniałej sytuacji i wobec rodziny. Czy to możliwe, że jego syn, krew z krwi, nienawidził go aż tak bardzo? Przez chwilę Orion myślał, że Gryfońska głupota zaraz popchnie Syriusza do tego, by się na niego rzucić. Wyglądał, jakby jego krew zawrzała, jakby chciał gołymi rękami udusić Oriona. Jednak zamiast tego, przyodziawszy swoją twarz i ciało w postawę pełną
opanowanej wyniosłości, wstał i wyprostował się dumnie. Było w nim więcej Ślizgona i Blacka niż by sobie tego życzył.
Zlekceważył
brata, a ojcu posłał najbardziej pogardliwe spojrzenie, na jakie było
go stać, a przecież nie było to trudne: w końcu był dziedzicem wielkiego rodu, dzięki któremu pogardę
mimo woli miał we krwi. Uniósł głowę i pewnym krokiem wyszedł z
gabinetu, w drzwiach potrącając ramieniem Regulusa.
Obejrzał się za siebie, gdy przekroczył próg.
-
To moje życie – powiedział bezbarwnie, spoglądając w szare tęczówki
ojca, nieco ciemniejsze niż jego. – MOJE – powtórzył z naciskiem. Głos
miał opanowany, choć wrzał w nim gniew. Z zaciśniętymi szczękami i
dłońmi zwiniętymi w pięści, ruszył po schodach na górę, gdzie znajdowała
się jego sypialnia.
Usłyszał, jak Orion Black krzyczy za nim z gabinetu:
- Jesteś arystokratą i, czy ci się to podoba czy nie, spełnisz oczekiwania rodziny!
W
momencie, gdy dopłynęły do niego te słowa, poczuł się jakby w twarz
uderzył go strumień gorącego powietrza. Nienawiść, wściekłość i odraza,
jeszcze większe niż te, które czuł do tej pory przebywając w tym domu.
Nie miał już siły, by dłużej się kontrolować.
-
PIEPRZ SIĘ, KURWA! – ryknął wściekle Gryfon, ponownie tracąc panowanie
nad sobą i wychylając się poza srebrną poręcz schodów, aby móc widzieć
rozzłoszczone oblicze Oriona Blacka – PIEPRZ SIĘ Z TĄ SWOJĄ MEADOWES!
Ojciec rzucił się w jego kierunku, ale w drzwiach dalej stał Regulus, jakby celowo, blokując drogę na korytarz.
Błysnęło
światło i Syriusz w ostatniej chwili uskoczył przed smugą skierowaną w
niego z dołu, gdzie był gabinet. Przez tyle lat zamieszkiwania na
Grimmauld Place z ojcem cholerykiem, po prostu musiał nauczyć się
refleksu. Puścił się przed siebie biegiem, przeskakując po trzy, cztery
stopnie na raz.
Otwierał
drzwi do swojego pokoju, gdy obejrzał się za siebie na miejsce, w
którym przed chwilą stał, gdy krzyczał do ojca te raczej mało grzeczne
słowa. Srebrno-zielony dywan na schodach wyglądał jakby ktoś w nim
wypalił dziurę, a na ścianie obok była sadza i niezidentyfikowana maź.
-
Licho – mruknął do siebie, zatrzaskując za sobą drzwi silnym
kopnięciem. – Stać go na więcej. WYNOCHA! – ryknął na Stworka, którego
dopiero teraz zauważył.
Skrzat
zrobił urażoną minę i zaprzestał szarpania się ze zdjęciami Syriusza, w
mniemaniu całego domu gorszącymi, które w żaden sposób nie chciały
zejść ze ściany. Wyszedł z pokoju, złorzecząc młodemu paniczowi.
Łapa
podszedł do biurka, nerwowym kopniakiem przewracając stojące obok
krzesło. Trzęsącymi się dłońmi plądrował swoje własne szuflady, szukając
srebrnego pudełeczka. Jest! Otworzył je, uderzając nim w blat czarnego,
mahoniowego biurka. Wyjął z środka jeden z eleganckich papierosów,
które kiedyś zabrał ojcu z gabinetu. Chociaż, czy to aby na pewno były
papierosy? Nie miał pojęcia. Czymś różniły się od tych zwykłych -
mugolskich, ale nie potrafił powiedzieć, czym.
Z kieszeni spodni wyjął elegancką zapalniczkę i podpalił to coś.
Był
pewien, że nikt tu nie wejdzie i mu nie przeszkodzi. Od tylu lat nikt nie odwiedzał go w tym pokoju… Nawet wtedy, gdy podmienił
matce eliksir przeciwzmarszczkowy na płyn do złuszczania starej farby na
ścianach. Ani wtedy, gdy złamał Regulusowi nos i wepchnął brata do
szafki, w której, nie wiedzieć po co, trzymali bogina. Sprawa podpalenia
sukienki Bellatriks (przy pomocy Andromedy) też musiała poczekać na to,
aż jaśniepan Black wyjdzie z pokoju. To była jego oaza, w której nikt z
domowników nie śmiał zawitać bez pozwolenia. Takie mieli tu zasady, nie
wchodzili do czyichś pokoi. Rzecz jasna, Syriusz wszystkie te zasady
łamał i swego czasu przy każdej sposobności plądrował cały dom, szukając
okazji do zrobienia na złość któremuś z domowników.
Rzucił się bezwładnie na łóżko, bezwiednie wypuszczając z ust dym.
Wszystko
w nim się trzęsło. Wciąż. Orion Black jedynie chciał go nauczyć pokory. Rozpaczliwie, jak
mogłoby się zdawać. A im więcej pan Black stosował takich środków
wychowawczych, tym bardziej jego pierworodny stawał się uparty i
nieznośny.
Nie
mogąc odpędzić od siebie myśli o jutrzejszym dniu, przeklinał
siarczyście pod nosem całą swoją rodzinę i rodzinę „swojej” wybranki, a
nawet i ją samą.
Jak oni mogli?!
Tak kompletnie zniszczyć mu życie…?
W
nagłym, choć zupełnie zrozumiałym, przypływie agresji, porwał się na
równe nogi, złapał za wcześniej kopnięte krzesło i z całej siły rzucił
nim w drzwi, klnąc na czym świat stoi. Mebel roztrzaskał się na setki
pojedynczych części i drzazg. Gdyby tylko mógł zrobić to samo z
otaczającym go światem! Gdyby mógł go zniszczyć, rozbić ze wściekłością
na części pierwsze, by potem je spalić i udawać, że nigdy ich nie było.
Gdyby tylko mógł się uwolnić…
Załamał
ręce. Dyszał ciężko ze wściekłości, pustymi oczami patrząc na szczątki
krzesła pod drzwiami. Zaciskając zęby, silnymi palcami ścisnął
kruczoczarne włosy, jakby chciał je rwać z głowy. Osunął się bezsilnie
na kolana, w głowie mu huczało, w gardle czuł ogień wściekłości. Krew w
nim się gotowała.
Nie… Szare oczy zabłysły mu gniewnie. Nie uda im się to… Miał już ogólny zarys planu. Tak tego nie zostawi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz