Blanka klapnęła na łóżku,
zapinając buty.
- Amelia,
wstawaj – wyśpiewała, budząc śpiącą obok przyjaciółkę.
Szkotka
podniosła leniwie jedną powiekę i zmierzyła wzrokiem brunetkę, po czym bez
słowa przekręciła się na drugi bok.
- Bellamy,
wstań - wysyczała, mocując się z paskiem od sandałka. – Trzeba iść po zakupy,
chodź ze mną.
- Proszę cię…
- wybełkotała w poduszkę Amelia. – Do czwartej nad ranem siedzieliśmy przecież.
- Czyli nie
podniesiesz swojej cudownej osoby? – padło groźne pytanie.
W odpowiedzi
orzechowooka posłała przepraszające spojrzenie.
- To nie –
mruknęła poirytowana Blanka i podeszła do materaca, na którym spał wielmożny
pan Black. Wolał zająć na materacu podłogę w pokoju dziewczyny niż spać na
kanapie w pustym salonie („Sam się boję” – wyjaśnił wcześniej śmiertelnie
poważnym tonem).
Ukucnęła obok
i przyjrzała się mu.
Uśmiechnęła
się pod nosem na myśl, że kiedy śpi, wygląda… zaskakująco ludzko. Nie jest już
„boskim Blackiem”, za którego uważały go niektóre dziewczyny, a zwykłym, choć
wciąż przystojnym, spokojnie śpiącym chłopakiem.
Taki Łapa był
jej nieznany.
Może to była
kompletna głupota, ale Blanka uwielbiała patrzeć na śpiących ludzi. Pogrążone
we śnie twarze Amelii i Lily znała już na pamięć, natomiast śpiącego Blacka
widziała pierwszy raz, toteż bardzo ostrożnie odgarnęła jego przydługie,
kruczoczarne włosy, które opadły mu we śnie na czoło i przysłoniły część
twarzy. Chłopak machnął nieprzytomnie ręką, jakby odganiał się od muchy, ale
dalej spał smacznie.
Miał ostre,
choć eleganckie rysy twarzy. Wyraźnie zarysowana żuchwa, taki sam nos oraz
ciemne brwi świadczyły o wyśmienitym guście Stwórcy.
Pewnie jeszcze
długo tkwiłaby tak, obserwując go uważnie, gdyby nie fakt, że otworzył oczy.
Czar prysł.
Znów był
dobrze jej znanym Huncwotem z pewnym siebie uśmiechem i nieznośnym, łobuzerskim
błyskiem w oku.
Oczy też były
godne uwagi. Miały niepowtarzalny kolor – jasnoszary. Kompletnie pozbawiony
odcienia błękitu, ale za to pełne przenikliwych błysków. Te błyski z
połączeniem stalowej barwy w momentach, gdy Łapa był zdenerwowany, były jak
lśniące noże. Potrafił boleśnie kroić skórę samym spojrzeniem, wywołując
wyrzuty sumienia, a może nawet strach. To było niesamowite.
Blance setny
raz przemknęło przez myśl, że życie jest niesprawiedliwe. Jednych, takich jak
Syriusza, Amelię i Tatianę, los obdarza niebagatelną urodą i urokiem, drugich
czyni zupełnie bezbarwnymi, a trzecich wręcz oszpeca.
- Cześć -
mruknął wciąż zaspany chłopak, wyrywając ją z zamyśleń, gdy natrafił na jej
spojrzenie. – Nie przeszkadzaj sobie, ale patrz trochę mniej intensywnie, bo mi
dziurę w czole wypalisz.
Uśmiechnął
się, bardzo z siebie zadowolony, więc dziewczyna postanowiła zignorować jego
uwagę.
- Chodź ze mną
na zakupy – powiedziała z uśmiechem, ale jednocześnie z tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
Syriusz
zaśmiał się zachrypniętym głosem.
- Ciebie to
nigdy poczucie humoru nie opuszcza…
- Black, ja
serio mówię.
Spojrzał na
nią z zabawnie zmarszczonym ku górze czołem i, tłumiąc ziewnięcie, powiedział:
- Kotek…
litości.
Kotkiem
ochrzciła ją Tatiana, ale Black czasem używał tego zwrotu, wiedząc, że Blankę
to irytuje.
Zmarszczyła
brwi, niezadowolona z tego, jak ją nazwał.
- Syriusz, no
chodź ze mną! No chodź, no chodź, no chodź - marudziła, ciągnąc go za nogę.
- Ty wiesz, że
ja dla ciebie wszystko… – mruknął w poduszkę, przekręcając się na drugi bok i zupełnie
nic sobie nie robiąc z faktu, że jego kończyna zawisła metr nad ziemią i była
wyciągana w kierunku przeciwnym od materaca, na którym sapał. – Naprawdę,
wszystko, ale nie to.
Blanka
rozeźlona puściła jego nogę bez ostrzeżenia. Ta upadła z łoskotem na podłogę,
czemu towarzyszyło stęknięcie jej właściciela.
- Nienawidzę
was – mruknęła dziewczyna, wychodząc z pokoju.
***
Dorea Potter
odgarnęła bezmyślnie lok czarnych włosów opadających uparcie na czoło.
Westchnęła ciężko, pustym wzrokiem patrząc za okno.
Słyszała za
ścianą pogwizdywanie swojego jedynego syna.
Świadomość, że
wkrótce zostanie sam, napawała ją strachem. Bała się, że nie zdołała go
przygotować. Dla matki nigdy nie ma odpowiedniego momentu na rozstanie z
dzieckiem, zwłaszcza z synem, ale czuła, że ta chwila nadeszła zdecydowanie za
wcześnie. Miał dopiero szesnaście lat, przed sobą, jak mogłoby się zdawać,
beztroskie lata. Wcześnie stracił ojca, bardzo to przeżył, dlaczego tak szybko
ma stracić także i matkę?
Dorea Black w
trzy lata po ukończeniu Hogwartu poślubiła Charlusa Pottera, jednak para bardzo
długo była bezdzietna. Toteż gdy urodziło się ich upragnione dziecko, kochali
je ponad życie i spełniali każde jego życzenie.
James Potter
był rozpieszczonym nastolatkiem.
Jednak mimo to
Dorei prawdopodobnie udało się osiągnąć upragniony cel: Zawsze chciała, by jej
syn był dobrym człowiekiem. By był tak bezgranicznie i bezinteresownie dobry
jak jego ojciec. Z całego serca chciała, by James był we wszystkim podobny do
Charlusa, nie do niej.
Ona nie czuła
się dobrą. Nie czuła się sprawiedliwą i godną naśladowania.
Nie pomagał
fakt, że była aurorem. Że zajmowała w tym zawodzie najważniejsze stanowisko.
Wręcz nieswobodnie się czuła na myśl o tym, że gdy tylko powróciła do pracy po
przerwie na wychowanie dziecka, zajęła miejsce, o którym zawsze marzył jej
zmarły mąż.
Gdzieś
podświadomie tkwiło w niej przekonanie, że zawsze będzie miała w sobie szczątki
duszy Blacków i ślizgońską naturę.
Tchórzliwą
naturę, pomyślała.
Bo przecież
James jeszcze nie wie, że zostanie sam. Jeszcze nie wie, że to pożegnanie.
Najzwyczajniej w świecie bała się mu to powiedzieć. Bo jak można dobrać słowa w
takiej sytuacji?
To zbyt
trudne.
Łatwiej było
wziąć urlop i prawie zmusić syna do tego, by pojechał razem z nią na wczasy,
które mogą być ostatnią okazją, by razem pobyć. Dorea nie wiedziała, ile czasu
jej jeszcze zostało. Nie chciała wiedzieć. Dlatego też ten wyjazd traktowała
jak pożegnanie, bo przecież to mogła stać się ostatnia do tego możliwość.
Wiedziała, że James wolałby ten czas spędzić z przyjaciółmi niż z
„poważnie dojrzałą” matką, ale tym razem, w tej sytuacji, Dorea musiała być
egoistką. Ten czas musiał poświęcić dla niej.
Nawet nie
zauważyła, w którym momencie do jej oczu napłynęły łzy, kiedy z rozmyślań
wyrwało ją stukanie do drzwi.
Wytarła szybko
zapłakaną twarz i uśmiechnęła się do Jamesa, który właśnie wszedł do jej
pokoju.
- Zaniosę już
te kuf… - zaczął, ale urwał, gdy zobaczył, jak wygląda jego mama. - Płakałaś?
Co się stało? – zapytał, a ona w czekoladowych oczach, które odziedziczył po
ojcu, dostrzegła szczerą troskę.
- Nie, nic. –
Podeszła do niego i wygładziła mu zagniecenie na koszulce. – To tylko eliksir
na oczy tak na mnie działa. Uroki starości – uśmiechnęła się do niego przez
załzawione oczy.
- Jakiej
starości, co ty mówisz? - Spojrzał na nią dobrotliwie. – Masz takie zdrowie, że
jeszcze mnie przeżyjesz – zaśmiał się, a ona w tym momencie poczuła ogromną
ochotę do otwartego rozpłakania się. Ale musiała być silna. Idealnie
zamaskowała drżenie ust.
- Oby nie! –
zawołała szybko. – Tego nie chciałaby żadna matka.
Westchnęła
ciężko i usiadła na łóżku, a obok niej klapnął James.
- Chyba jednak
coś się dzieje – powiedział, spoglądając na nią przenikliwie. – Jesteś jakaś
smutna…
Troska w jego
głosie ze zdwojoną siłą przypomniała jej, jak bardzo go kocha. Był lekarstwem
na jej wyrzuty sumienia, był ukojeniem i kimś tak kochanym, że perspektywa
rozstania z nim była najgorszą torturą, jaką Dorea w całym swoim życiu,
obfitującym w wiele niebezpieczeństw, przeszła.
- Po prostu…
zastanawiałam się. Nad życiem – powiedziała, ale szybko chciała zmienić temat,
toteż zapytała: – Kiedy odwiedzi nas Syriusz?
- Jak wrócimy
i on wróci z Hiszpanii, to pewnie przyjedzie.
- To dobrze.
Muszę go wypytać, co u kuzynek. On jest u tej Blanki, tak?
Chłopak skinął
głową.
- Są parą?
- Nie! –
prawie krzyknął. – No co ty, broń Boże.
- Dlaczego? –
powiedziała z zabawnie zagranym zdziwieniem.
- Szkoda by
było chłopaka.
- James… -
Dorea karcąco spojrzała na bardzo dumnego ze swojej uwagi syna, choć sama
uśmiechnęła się pod nosem.
- No dobrze,
już dobrze. Ale ona ma po prostu ciężki charakter.
Uwielbiała,
kiedy James opowiadał o swoich przyjaciołach i znajomych. Robił to z wesołym
błyskiem w oku, dlatego często wypytywała go, chcąc dowiedzieć się jak
najwięcej. Jednak w te wakacje ucichł pewien temat, co bardzo ją zaintrygowało.
- A powiedz
mi, James, co u tej twojej Lily? – zapytała.
- Lidii, mamo,
u Lidii – poprawił ją.
- Że u niej
wszystko dobrze, to już powiedziałeś mi wczoraj, dlatego teraz pytam o Lily.
- W takim
razie ona nie jest moja – zaznaczył.
- Dobrze. A co
u niej?
- Nie wiem. –
Jego głos był twardy, a nastająca po nim cisza nieprzyjemna. Coś było nie tak.
- Jak to nie
wiesz? – zapytała zaskoczona.
Choć oczy
chłopaka zawsze świeciły wesoło, kiedy mówił o tej rudowłosej dziewczynie w
wcześniejszych latach, teraz jednak były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.
- Po prostu
nie wiem. Nie piszę do niej, to nie wiem – powiedział tonem, w którym nie było
choćby cienia emocji.
- A dlaczego
do niej nie piszesz? – nie dawała za wygraną.
- Bo piszę do
Lidii? – Spojrzał na nią dziwnie.
- Dobrze, już
dobrze. – Nie mogła się oprzeć, by nie poczochrać jego włosów. – Wiesz, James…
- powiedziała po chwili, a on spojrzał na nią wyczekująco. – Zawsze chciałam
wychować takiego syna, który nigdy w życiu nie skrzywdzi żadnej kobiety.
Chłopak
uśmiechnął się do niej i pocałował ją w policzek.
- Świstoklik
mamy już za pół godziny – powiedział, odwracając wzrok. – Zabiorę te kufry,
musimy się zbierać.
***
- Może jednak
zrobię tą jajecznicę, co?
- Nie… -
Syriusz odpowiedział z jeszcze większym brakiem przekonania niż kwadrans temu,
bo i burczenie brzucha było głośniejsze.
- Zobaczysz,
ona nie wróci prędko.
- Wróci. I
zaraz coś ugotuje.
- Nie, nie
wróci. Jest na nas zła, że z nią nie poszliśmy, dobrze wie, że umieramy teraz z
głodu i na pewno nie będzie się spieszyć.
- Ona nie jest
taka – powiedział chłopak z nadzieją w głosie.
- Jest –
zaśmiała się Amelia. – Idę usmażyć te jajka.
Wstała, jednak
zanim zdążyła dać krok w stronę kuchni, Syriusz załapał ją za rękę.
- Wytrzymamy.
Poczekajmy na nią jeszcze – powiedział, starając się zagłuszyć coraz
głośniejsze wycie brzucha.
- A mi żołądek
do kręgosłupa przyrośnie – powiedziała dziewczyna z słabo skrywaną irytacją. –
Dlaczego niby nie? Błękitne angielskie podniebienie jest za delikatne na
jajecznicę?
Cała ta
sytuacja powoli wyprowadzała Szkotkę z równowagi.
Poczucie
humoru czy też sprawiedliwości jej przyjaciółki nie raz dało jej się we znaki,
ale jeszcze nigdy z tego powodu nie głodowała! Na Merlina, Blanka, w całym
przekonaniu Amelii, potrafiła być najbardziej irytującą osobą na świecie.
Z pewnością
spacerowała teraz leniwie po miasteczku, jedząc bułki prosto z piekarni. Albo
zajadała się owocowymi lodami, gawędząc z cukiernikiem o pogodzie… Nie, pewnie
wraca teraz powolnym krokiem do domu na pieszo, aby trwało to jak najdłużej?
Tymczasem
jedynym, co zostało w Porcie do zjedzenia były dwa jajka i garść płatków
zbożowych. Wystarczyło to, by przetrwać do powrotu Blanki, ale w tej kwestii do
akcji musiał wkroczyć wielmożny hrabia Black, kręcąc nosem na szybkie jedzenie,
które nie wyszło spod ręki Hewson. Trzeba było przyznać, że dziewczyna gotowała
świetnie, hiszpańska kuchnia w jej wykonaniu była grzechu warta. Ale żeby od
razu głodzić się do upadłego, w oczekiwaniu na tę kuchnię właśnie?
- Przygotuję
chociaż jakiegoś kompotu do wypicia, bo naprawdę nie wytrzymam…
***
Blanka
obładowana zakupami wychodziła ze sklepu. Siatki po brzegi wypełnione
pysznościami wepchnęła do koszyka w pozostawionym przed drzwiami rowerze.
Chwyciła za ramę i, ziewając szeroko, zaczęła go prowadzić, idąc leniwym
krokiem w głąb miasteczka.
Do Portu nie
zamierzała na razie wracać. Przez chwilę zastanowiła się, czy jej przyjaciele
wstali i czy już wiedzą, że nie ma jej tak długo. Może nawet nie zauważyli?
Zerknęła na zegarek. Było piętnaście minut po dwunastej i z satysfakcją
pomyślała, że na pewno czekają na nią od dłuższego czasu. Uśmiechnęła się pod
nosem i nucąc cicho jakąś żwawą piosenkę, postanowiła jeszcze trochę
podenerwować przyjaciół i, mówiąc krótko, wziąć ich na przetrzymanie.
Na niebie nie
było ani jednej chmurki, słońce coraz bardziej dawało się we znaki, zwiastując
zbliżającą się sjestę. Deptak był dziwnie opustoszały, turyści zażywali teraz
zapewne na plaży kąpieli słonecznych, a tubylcy pochowali się w chłodnych
wnętrzach swoich domów, przyzwyczajeni i nieczuli na urokliwą aurę. Tylko kilka
osób kręciło się w tej okolicy, prawdziwe życie miało się zacząć dopiero pod
wieczór.
Z zamyśleń
Blankę wyrwał czyjś krzyk. Ktoś wołał ją po imieniu.
Odwróciła się
i zobaczyła młodego sprzedawcę ze sklepu, w którym przed chwilą była. Biegł w
jej kierunku, machając ręką, w której coś zaciskał. Dziewczyna pewna, że
zapomniała reszty, złapała się za kieszeń, w której jednak zabrzęczały monety.
Czego chłopak w takim razie od niej chciał?
- Czytałaś? –
wydyszał, zanim do niej dobiegł.
Dopiero teraz
zobaczyła, że w dłoni trzymał gazetę.
Pokręciła
przecząco głową, kiedy stanął tuż obok niej.
- O, tutaj! –
wskazał palcem, wtykając jej w ręce dziennik.
Blance
szybciej zabiło serce, kiedy przeczytała nagłówek. Z każdą następną chwilą, w
której poznawała treść wskazanego artykułu, coraz szerzej otwierała oczy.
***
Syriusz
przeciągnął się leniwie, wstając z wysiedzianej kanapy w salonie. Przez chwilę
stanął w wielkim oknie, z którego można było podziwiać morze. Jego szum został
całkowicie zagłuszony przez burczenie w brzuchu chłopaka. Mimo głodu i
irytacji, uśmiechnął się do siebie pod nosem. Drugiej tak złośliwej, upartej i
przekornej osoby jak Blanka nie znał.
- Syriusz? –
usłyszał za sobą.
Odwrócił się.
- Nie mogę
otworzyć – powiedziała Amelia, wtykając mu w dłonie słoik z domowym kompotem,
wyciągniętym ze spiżarki.
Odkręcił
nakrętkę bez problemu i oddał dziewczynie szklany przedmiot. Spojrzał na nią
dobrotliwie z góry.
- Dzięki –
burknęła orzechowooka, czemu zawtórowało krótkie wycie w jej układzie
pokarmowym. – Jak tylko Blanka wróci, to najpierw zabiorę jej zakupy, a potem
ją zabiję – mruczała, wracając do kuchni, gdzie właśnie zagotowała się woda.
Łapa, zupełnie
nieczuły na roztaczający się przed nim obraz lazurowego morza, ruszył w
przeciwległy koniec pomieszczenia, gdzie przez niewielkie okno zobaczyć mógł
rozciągającą się za domkiem rozległą równinę, porośniętą pożółkłą, długą trawą.
Drgnął, gdy dostrzegł ciemnowłosą sylwetkę pędzącą w stronę Portu.
Jego brzuch
wydał z siebie salwę triumfalnych burknięć, kiedy w tej osobie rozpoznał
Blankę, która z zawrotną prędkością jechała na rowerze. Dopadł do drzwi
wejściowych, wybiegając na zewnątrz i jednym susem zeskoczył ze schodków.
- Kocham cię!
– zadeklarował z wdzięcznością, biorąc od niej zakupy, gdy tylko przyjechała. –
Nigdy więcej nie odmówię ci wspólnego wyjścia. Gdziekolwiek. Naprawdę,
jesteś…
Ale urwał,
kiedy zorientował się, że dziewczyna w ogóle go nie słucha.
Z trudem
łapiąc oddech po wyczerpująco szybkiej jeździe, wbiegła do domu. Na moment,
zanim zniknęła w środku, dostrzegł jej niezdrowe rumieńce i poważny wyraz
twarzy. Zaniepokojony ruszył za nią, dźwigając torby z jedzeniem.
- Nie
uwierzycie, co się stało – powiedziała, kiedy wpadła do kuchni, gdzie czekała
na nią z niemałymi pretensjami Amelia.
- Postaramy
się uwierzyć. Co się stało? – zapytał chłopak, odkładając zakupy na blat
kuchennych szafek. Z jednej torby wyciągnął świeżą bułkę i wgryzł się w nią z
uwielbieniem. Przeżuwając ją z błogim wyrazem twarzy, posłał Blance pytające
spojrzenie, gdy ta rzuciła mu przez stół gazetę.
- Trzecia
strona, artykuł po prawej – powiedziała.
Syriusz
posłusznie otworzył gazetę na wskazanej stronie. Przez chwilę przyglądał się
jej ze zmarszczonymi brwiami, by w końcu się poddać i powiedzieć:
- Abrakadabra.
Przecież ja nic z tego nie rozumiem.
- Och, daj mi
to! – Amelia ze zniecierpliwieniem zabrała mu hiszpański dziennik. Jej
rozdrażnienie i złość na Blankę zupełnie wyparowały wobec takiego rozwoju
wydarzeń.
Przez chwilę
jej oczy biegały po tekście jak szalone, by na dłuższą chwilę zatrzymać się na
ostatniej kropce i trwać chwilę w szoku. Po chwili jej przerażone orzechowe
spojrzenie spoczęło na przyjaciołach.
- To straszne
– szepnęła.
- Dowiem się
wreszcie co się stało? – Łapa stracił już cierpliwość, a reakcja Amelii tylko
utwierdziła go w przekonaniu, że Blanka nie przyniosła dobrych informacji.
Bellamy znów
spojrzała przeciągle na tekst i zaczęła go tłumaczyć:
- Wczoraj
wieczorem w północno-wschodniej części Londynu podpalono sierociniec. O godzinie
dziewiętnastej dwadzieścia siedem cztery ubrane na czarno, zakapturzone
postacie otoczyły budynek i „rzuciły” ogniem w ośrodek, który natychmiast
stanął w płomieniach, a potem same zniknęły w niewytłumaczalny sposób – tak
zeznają mugolscy świadkowie, których pamięć została już zmodyfikowana, nie
potrafili sobie w żaden sposób wytłumaczyć tego, co widzieli, byli w szoku.
Mimo ulew, które nawiedziły w tamtym czasie okolicę, ognia bardzo długo nie
można było ugasić. Najgorsze jest to, że nie trawił on budynku (który po
ugaszeniu wygląda na zupełnie nienaruszony) i jego wyposażenia, a jego
mieszkańców. Pożar trwał niemal przez całą noc, zostało w nim rannych
dwadzieścia siedem sierot, a dziewiątka dzieci poniosła śmierć. Wiadomo, że
wśród wychowanków sierocińca było jedno magiczne dziecko, uczące się w
Hogwarcie, nie wiemy niestety, czy jest ono wśród ofiar. Sprawcy są
poszukiwani.
Zapadła
całkowita cisza. Amelii drżały dłonie, Syriusz stał nieruchomo z zaciętą miną,
Blanka opadła bez sił na krzesło, uspokajając wciąż przyspieszony oddech. Kiedy
tylko dowiedziała się, co się stało, przyjechała do Portu najszybciej, jak było
to możliwe. Cała trójka spojrzała po sobie niepewnie.
Czar tego
spokojnego miejsca prysł, zniknęła beztroska, bezpieczeństwo i słodkie
zapomnienie o rzeczywistości, w której trwali wcześniej. Znów do ich życia
wkradł się ten najczarniejszy element świata magii. Krótki artykuł opatrzony
zdjęciem placówki, o której pisano, brutalnie sprowadził ich na ziemię. Wiedzieli, że od pewnego czasu w Anglii nie dzieje się najlepiej, ale żeby ktoś postanowił siać popłoch nawet kosztem mugolskich sierot?! Możliwe, że
nawet kosztem jednego czarodzieja...
- Ciekawe, kim
jest ten magiczny – ciszę odważył się przerwać Syriusz.
Blanka
spojrzała na niego zbolałym wzrokiem.
- No jak to
kto? Przecież tu mowa o sierocińcu Matta.
Amelia zakryła
usta dłonią.
- Jesteś
pewna? – zapytał Syriusz dziwnym głosem.
Hewson kiwnęła
głową i spuściła wzrok. Znów zapanowało milczenie.
- Na pewno nic
mu nie jest – powiedział po chwili Black. – Jak go znam, to pewnie akurat wtedy
zabłądził w Londynie, wsiadł do złego autobusu i go gdzieś wywiozło albo
straszył mugoli swoimi wynalazkami.
Brunetka przygryzła wargi. Matt był urodzonym pechowcem, na pewno znajdował się
wtedy w sierocińcu. Z całej masy ludzi to zawsze na niego coś spadało, jemu coś
wybuchało, to on się o coś potykał. Chociaż Blanka bardzo chciała, nie
potrafiła dać wiary pocieszającym słowom Łapy.
Jeden krótki
artykuł uświadomił im, jak wiele zmieni się w najbliższym czasie. Do tej pory
schowani w bezpiecznych murach Hogwartu, nie bardzo zdawali sobie sprawę z
nadchodzących wydarzeń, nie bardzo przejmowali się pogarszającą się sytuacją w
świecie czarodziejów – szkoła niemal zupełnie odizolowała ich od tego
wszystkiego, to była dla nich w pewnym sensie abstrakcja, którą stanowiły
jedynie pogłoski wyczytane w Proroku Codziennym lub półsłówka usłyszane z
rozmów rodziców podczas przerw od nauki spędzanych w domu. Wszystko to jawiło
się jako coś odległego, aż do teraz, kiedy ten problem uderzył prosto w nich.
Ich przyjaciel
był w niebezpieczeństwie.
Może nawet już
nie żył.
Byli
kompletnie zszokowani tym, co się stało. Tym, jak zostali wciągnięci w całą tę
polityczną wojnę. Od tej pory dotyczyła ich w szczególny sposób. Przestała
stanowić opowiastkę czy sensację w porannej prasie. Stała się czymś żywym
i bolesnym, niemal namacalnym, bo do strachu o Matta Mullena dołączyła
świadomość, że, podczas gdy tak ważne sprawy szły w złą stronę, wszystko się
zmieni. Także ich życie.
Ta pewność, to
uczucie bliskości rychłych zmian towarzyszyło im nawet wtedy, kiedy następnego
dnia sowa przyniosła pełen uspokajających słów list, dzięki któremu jeden
niezwykle ciężki kamień spadł im z serca.
Drodzy SAB!
Pewnie
słyszeliście o ostatnich wydarzeniach w Londynie? Jeżeli nie, to pewnie
niedługo się dowiecie, że sierociniec Matta został podpalony, ale nasz szalony
odkrywca żyje i ma się dobrze. Spadła mu jakaś belka na rękę i mugole założyli
na nią gips (takie coś jak beton). Poobijał sobie co prawda jeszcze głowę, ale
on już bardziej szalonym nie da rady być, więc kilka rąbnięć w głowę metalowym
prętem w tą czy w tą, nie robi mu różnicy. Jak sam powiedział: nie zrobiło to
na nim najmniejszego wrażenia.
Ze względu
na wspomniany wcześniej beton, list piszę ja – Tatiana.
Na dowód,
że nie są to tylko kłamstwa mające Was uspokoić i że nie są to słowa spisane
nad zwęglonym ciałem naszego oszołoma i geniusza, chce on Wam jeszcze coś
powiedzieć (lewą ręką): ż
y j ę.
Nie musicie
się martwić, naprawdę. Ma to coś na ręce, ale jeszcze dziś mają go zabrać tym
niedouczonym mugolom w białych fartuchach i przenieść do Munga, gdzie naprawią
go w minutę.
Ściskamy,
kochamy i tęsknimy
Ofiara Losu
Matt i jego Prawa Ręka – Tatiana.
Lecz nawet
uspokojeni tym, że Matt jest (prawie) cały i zdrowy, byli pewni, że nic już nie
będzie takie samo. Zostali wciągnięci do gry.
***
Łapa
spacerował za rękę po plaży z Airelle, przepełniony dziwnym uczuciem. Sam nie
potrafił określić, jakim dokładnie. Jutrzejszego wieczora miał powrócić razem z
Amelią do Anglii. Nie był pewien tego, czy będzie tęsknić, bo tak na dobrą
sprawę, nigdy nie czuł tęsknoty, była mu ona całkowicie obca. Wiedział
natomiast, że po przybyciu do Londynu będzie mu w jakiś sposób brakowało tego,
co teraz przeżywał. Może gorącej plaży, orzeźwiającego deszczu w upalny wieczór,
może beztroski i lenistwa. I na pewno będzie brakowało mu Airelle. Za trzy
miesiące skończy siedemnaście lat i dopiero teraz tak naprawdę zakochał się
pierwszy raz. Kompletnie stracił dla tej dziewczyny głowę, nie potrafił o niej
nie myśleć. Miała w sobie niesamowity magnetyzm. Jej pocałunki smakowały tak
słodko, tak oszałamiająco… Wydawało mu się, że właśnie to jest miłość. Ba, on
był tego pewien! Był święcie przekonany, że jest szczerze zakochany i to z
wzajemnością. Wpadł w diabelskie sidła błędnie zidentyfikowanego uczucia.
Uczucia, które było najsilniejsze i zarazem najcudowniejsze ze wszystkich do
tej pory mu znanych. Przeżywał najpiękniejsze chwile w życiu i niewątpliwie
była to zasługa tej blondwłosej Francuzki.
Północ minęła
już dawno temu, niebo usiane było gwiazdami, na plaży poza nimi spacerowały
gdzieś w oddali dwie inne pary, które minęli dawno temu. Były na tyle daleko,
że ich nie widzieli, jedynie słyszeli od czasu do czasu głośne śmiechy niesione
echem.
Może to szum
fal obmywających bose stopy, może pustka na zwykle zatłoczonej plaży, a może
ciepła i delikatna dłoń Airelle w jego dłoni sprawiła, że Syriusz czuł
wszechogarniający, błogi spokój. A może to jej bliskość, zapach, może smak
wiśni, które przed chwilą razem jedli.
- Będę często
pisała – powiedziała, kiedy zatrzymali się za starym rybackim kutrem,
wyglądającym jakby od wielu lat stał porzucony na plaży.
Usiadła,
ciągnąc go za sobą za dłoń. Kiedy się obok niej znalazł, wtuliła się w niego,
on objął ją ramieniem.
- A ty
będziesz pisał? – zapytała, błądząc swoimi delikatnymi, pełnymi wargami po jego
szyi.
- Nawet co
dzień – odpowiedział, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej.
Usiadła mu na
kolanach, niechcący obsypując piaskiem. Jej pocałunki były coraz bardziej
namiętne. Miała na sobie letnią, zwiewną sukienkę. Materiał był tak lekki i
delikatny, że niemal czuł przezeń jej skórę, gdy jego prawa dłoń wylądowała na
jej udzie i gdy drugą ręką objął ją w talii, przytulając do siebie. Przylgnęła
do niego, oplótłszy go ramionami i nogami.
Dłonie Gryfona
błądziły po jej ciele, zatapiały się w złocistych lokach, mięły letnią
sukienkę… odwzajemniał pocałunki. O tym, że rozpięła jego koszulę zorientował
się dopiero, gdy poczuł palce dziewczyny już przy klamrze od paska przy
spodniach.
Serce Syriusza
mimowolnie przyspieszyło. Płynnym ruchem przejechał po gładkim ramieniu
dziewczyny, zsuwając ramiączka letniej sukienki.
Wszędzie czuł
oszałamiający i intensywny zapach wiśni, były takie słodkie… Cała ona była
słodka. Najsłodsza.
Ten smak
działał na niego jak zaklęcie oszołamiające.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz