2 lip 2012

10. Pogrzeb Radości

(opublikowano dnia 12.11.2011) 


 - Witam państwa. Spotykamy się dziś po to, by…
           Pożegnać Radość, która, od momentu wejścia do tej klasy, już na zawsze zakończyła swoją ziemską wędrówkę… Zapamiętajmy ja jako oddaną, wierną towarzyszkę…
- … zgłębiać tajemnice wróżbiarstwa – dokończyła nauczycielka niemal wyśpiewując tajemniczym, niskim głosem ostatnie słowo. W klasie panowała kompletna cisza.
Co? Syriusz ocknął się z zamyślenia. To, jak brzmiała kolejna część zdania, naprawdę go zaskoczyło. Zupełnie nie po jego myśli.
Ze znudzeniem wpatrywał się w kobietę stojącą między uczniami.
W tym roku szkolnym było dwóch nauczycieli, którzy nie mogli od początku września prowadzić zajęć. Jednym z nich był profesor obrony przed czarną magią, który przez określony czas miał zostać zastąpiony przez emerytowaną nauczycielkę, a drugim była wykładająca wróżbiarstwo Estera Baloney. Kobieta na początku drugiego tygodnia września pojawiła się w szkole, aby przekazać swoją wiedzę dalej i nie traciła czasu. Od razu postanowiła przejść do przedstawiania programu i zapoznania się z uczniami.
Jak wielka, stara sępica… - myślał, lustrując ją wzrokiem od stóp do głów. Nieomal parsknął śmiechem na skojarzenie tej kobiety z postacią sępa z pewnej mugolskiej kreskówki dla dzieci, którą kiedyś przelotem widział kątem oka.
Profesor Baloney była wysoką, bardzo chudą osobą z wyjątkowo pomarszczoną cerą. Odziana była w obszerny czarny szal, okrywający jej ręce po same dłonie z kościstymi palcami zakończonymi, pomalowanymi na czarno, długimi paznokciami. Wszystko to oraz bardzo zgarbiona sylwetka i wysunięta do przodu głowa z przodującą dolną szczęką na zagiętej szyi, przywodziła na myśl tylko jedno stworzenie: bezapelacyjnie sępa.
            - …a więc, tak jak już mówiłam, musicie pracować systematycznie, aby zyskiwać dobre wyniki – mówiła nauczycielka donośnym, mocnym głosem, gestykulując żywo, niczym nadgorliwy aktor teatralny. – Nie rozumiem uczniów, którzy przychodzą do mnie, prosząc o lepsze stopnie, skoro przez cały rok nie wykazywali najmniejszego zainteresowania przedmiotem. Czym oni chcą mnie przekonać? – zapytała, kierując swe słowa w sufit.
- Ładnymi oczami – mruknął zupełnie bez sensu i trochę zbyt głośno pod nosem Łapa.
Nie uszło to uwadze profesorki. Posłała mu bystre spojrzenie.
- W takim razie pan, panie Black, może już szukać kolegów wśród młodszych roczników, co by pan miał z kim siedzieć na lekcjach za rok.
Niektórzy z uczniów roześmiali się w głos ze zgryźliwej uwagi, inni uśmiechnęli się kpiąco. Tylko ci bardziej zaspani zadali głuche pytanie swoim sąsiadom: „ale co?”
Sam Syriusz, oparty wygodnie o ścianę, pod którą siedział, uśmiechnął się półgębkiem, nieco zbyt pogardliwie, starając się pokazać, że nie wiele go obeszła ta uwaga. Nauczycielce najwyraźniej nie spodobała się ta mina, bo obdarowała go zimnym, groźnym spojrzeniem.
Dogadałyby się z Blanką – pomyślał, dzielnie nie odwracając wzroku od piwno-czerwonawych tęczówek profesorki. Chwilę trwało, zanim to w końcu kobieta się poddała i odwróciła się, przerywając kontakt wzrokowy.
Wróżbiarstwo zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron. Mało tego: nie zaliczył suma z tego przedmiotu. Choć oczywiście uważał, że niesłusznie.
Swojemu egzaminatorowi opisał kobietę, którą widział w kuli. (Naprawdę ją widziałem!) Kobieta ta, cóż, krótko mówiąc: byłą dość nachalna w stosunku do niego. Oczywiście: w scenie, którą widział w kuli. Jak się potem okazało, opisywał kogoś, kto wyglądał identycznie jak młoda żona egzaminatora. Nic dziwnego, że wizja Syriusza mu się nie spodobała. Został oceniony na trolla.
Łapa, podobnie jak połowa obecnych w klasie, nie miałby prawa kontynuować nauki wróżbiarstwa, gdyby nie fakt, że zmieniła się nauczycielka tego przedmiotu. A ta obecna twierdziła, że „nic dziwnego, że ponad połowa roku nie zdała SUMów, w końcu nie miał ich kto porządnie przygotować!” i przyjmowała na swoje lekcje każdego chętnego, wierząc, że nauczy ich korzystania z trzeciego oka. Mało tego: wierząc, że każdy ze zgromadzonych w klasie owe oko posiada.
Profesorka powróciła do biurka, cały czas zanudzając ich jej podejściem do przedmiotu.
Brunet rozejrzał się leniwie po klasie. Wszyscy siedzieli na poduszkach wokół okrągłych stolików w parach lub kilkoosobowych grupkach. James kimał, podtrzymując głowę rękoma i zasłaniając swoje zamknięte oczy             przydługimi włosami. Peter podjadał po kryjomu suszone kwiaty wiśni w czekoladzie, a Remus, siedzący przy sąsiednim stoliku z Amelią, bezmyślnie drapał wskazującym palcem w dębowy blat, zapewne błądząc myślami gdzieś daleko. Tylko Bellamy wyglądała na zainteresowaną wywodem nauczycielki i starała się nie dostrzegać maślanych oczu Larry’ego, które wlepiał w nią co chwila. Syriusz uśmiechnął się pod nosem, nieco kpiąco, widząc tą dwójkę.
Promienie słoneczne raziły go w twarz. Była równo dwunasta godzina. Wyjrzał za okno, przez które docierało do niego ostre światło. Wychodzi na południe – spostrzegł. ­– Na Francję… Jego myśli pomknęły z prędkością światła w nieodpowiednim kierunku. Stop! Ocknął się. To zaczynało być chore. Nawet wiśnie w czekoladzie, które wcinał pod stołem Peter, w jakiś sposób przywodziły mu na myśl Airelle. Miała sukienkę w kwiaty wiśni. I lubiła wiśnie. Czekoladę też…  Przestań.
Znienawidził ją tak szybko, jak szybko odczytał parę skreślonych do niego przez dziewczynę w krótkim liście zdań. Wygrała z nim, pierwszy raz został pokonany. Wolał nigdy się nie dowiedzieć, jak to jest.
Na krótko kompletnie stracił dla niej głowę. Choć sam powtarzał sobie: To głupie, był w stanie zrobić wszystko na jedno jej skinienie. Uczucia, jakie w nim wzbudziła, były w jego życiu kompletną nowością. Wcześniej chyba nawet czuł coś na kształt tęsknoty do niej, teraz był wściekły na samą myśl o tej dziewczynie. Bo Airelle była przegranym meczem, najbardziej upokarzającą go przed nim samym porażką.
Mimo tego była to dla niego jednak ciekawa lekcja, pod wpływem której znacznie się zmienił. Teraz należało jedynie wyciągnąć wnioski.

***

Lily lubiła jesień. Lubiła purpury i złota otulające drzewa i trawy. Lubiła wieczorne deszcze zacinające w okno, kiedy w ciepłym pomieszczeniu z kubkiem gorącej czekolady i książką na kolanach siedziała na parapecie, niemal czując na własnej skórze spływające po szybie krople. Lubiła silne wiatry, które jednych przyprawiały o bóle głowy, a ją relaksowały i bawiły się jej rudymi włosami. Zupełnie jak w tej chwili: trenującym na boisku wiatr znacznie utrudniał zadanie, a jej, siedzącej na trybunach, pozwalał się odprężyć. Przymknęła zielone oczy i pozwoliła mu przekartkować parę stron podręcznika, wprowadzić nieład do wcześniej starannie ułożonych notatek i na chwilę wywiać z głowy wszystkie stroskane myśli. Ten błogi stan został przerwany przez zamieszanie na boisku i na trybunach obok, gdzie siedziały dziewczęta z innych domów, które przyszły popatrzeć na trening, a właściwiej: na trenujących.
Lily zaciekawionym wzrokiem szukała przyczyny poruszenia. Na przeciwległej stronie boiska Gavin, ścigający Gryfonów, obejmował Blankę tali, dziewczyna ze skrzywioną miną rozmasowywała sobie tył głowy jedną ręką, drugą jej rękę trzymał Syriusz i cmoknął ją w wierzch dłoni, coś mamrocząc pod nosem.
- BLACK! – ryknęła Murphy, kapitan drużyny. – Mógłbyś nie nokautować kaflem naszych zawodników?! Wstrzymaj się chociaż do meczu, co? Sto pompek, ale już!
- No przecież to nie było specjalnie! – zaperzył się chłopak, ale gdy natrafił na mordercze spojrzenie Murphy, mruknął tylko: – Się robi.
- A ty co?! – Dziewczyna odwróciła się do Blanki. – Od kiedy tak łatwo cię zwalić z miotły?!
- Przecież nie spadłam – brunetka wyraźnie zaznaczyła kropkę na końcu zdania, krzywiąc się w niezadowoleniu.
Gavin, uśmiechając się bardzo w stylu Huncwotów, szepnął brunetce coś do ucha, wbijając dziewczynie łokieć pod żebra.
Dostał od niej przez głowę.
Oddał jej. Ona jemu dwa razy mocniej. Po chwili leżeli na pisakowym boisku, turlając się przez siebie i próbując unieruchomić nawzajem.
- DOOOOOŚĆ! – prawie z rozpaczą zawyła kapitan. – OBOJE DWADZIEŚCIA OKRĄŻEŃ WOKÓŁ BOISKA, JUUUUŻ! BEZ MIOTEŁ!
- Chwila! Tylko jej dołożę! – wydobyło się gdzieś spod Hewson.
- To może potrwać – burknęła do siebie z rezygnacją Murphy. Zmieniła taktykę, wiedząc, że krzykiem nie przywróci ładu w drużynie i spuściła z tonu: - Blanka, złaź z niego. Starsza jesteś, bądź mądrzejsza. Przecież on ci w życiu rady nie da…
- Muszę mu nawtykać, póki mnie nie przerósł – uśmiechnęła się od ucha do ucha brunetka.
Unieruchomiony Gavin wydał z siebie jakiś żałosny dźwięk.
Dziewczyna rozsiadła się na nim wygodnie, mrucząc coś, czego Lily nie dosłyszała.
- HEWSON! – Murphy wyglądała, jakby była na skraju załamania nerwowego.
- No dobra, dobra…
Evans spojrzała ze współczuciem na rozdrażnioną kapitan drużyny i na Gavina, który wyglądał, jakby właśnie przebiegło po nim stado hipogryfów.
- James, musisz… James? Jam… POOOTTEEER! – twarz Katie Murphy zlała się teraz ze szkarłatnoczerwoną szatą Gryfonów.
Prefekt Domu Lwa podążyła za nią wzrokiem i ujrzała Jamesa Pottera siedzącego na trybunie, którego twarz zniknęła gdzieś w blond włosach Lidii. Lily dopiero teraz ją dostrzegła. Twarz jej stężała, ale nie odrywała od pary wzroku.
- Jasna cholera, James! Wracaj na boisko! Do roboty, kurna! – Murphy wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać. Gdy szukający, cały czas nie odrywając się od swojej dziewczyny, wyciągnął do góry rękę, pokazując w odpowiedzi zaciśnięty w pięści znicz, spojrzała na Evans, chcąc znaleźć w czyichkolwiek oczach zrozumienie.
- Niesubordynowana banda – mruknęła do niej, schodząc z miotły i kierując się do szatni.
 
***

- Podobno nie tylko gorzej się po tym czujesz, ale też masz słabsze kości, włosy… no wiesz. Brak apetytu, bezsenność, u niektórych nawet halucynacje, ogólne rozdrażnienie…
Blanka siedziała na marmurowym parapecie w jednym z wielu hogwarckich korytarzy. Wciąż miała na sobie szatę treningową, obok niej oparta stała miotła, a przed nią – John. Przysłuchiwała mu się uważnie, jednocześnie przyglądając się z udanie skrywanym zaciekawieniem. Miał długie ciemnobrązowe włosy ściągnięte z tyłu głowy w kucyk. Tego samego koloru ładne gęste brwi, z czego jedną przecinała blizna, i jasne oczy. Nieco z boku, pod dolną wargą widniał charakterystyczny pieprzyk.
Był wysoki, ale chudy. Miał szerokie ramiona, jednak stanowiły one wyłącznie kości.
Mówił z ogromnym zaangażowaniem, choć jednocześnie zachowywał poważną minę i ogólną postawę. Było w nim coś interesującego. Raziło ją tylko jedna rzecz. Rozmawia ze mną i trzyma łapska w kieszeni… Rzecz błaha, ale jednak taka, na którą Hewson uwagę zwracała.
Kątem oka dostrzegła poruszenie na drugim końcu korytarza. W ich stronę zmierzało dwóch ścigających Gryffindoru, którzy dopiero teraz wrócili do zamku z treningu.
- …ale pomimo fizycznego osłabiania organizmu, ma działanie wzmacniające zdolnoś… - John urwał, gdy także zobaczył tą dwójkę.
W milczeniu oczekiwali, aż Gryfoni ich miną. Ale nie do końca tak się stało.
- Pójdę poszukać Katie – powiedział Syriuszowi Gavin, kiedy chłopaków dzieliło już tylko parę kroków od Blanki i Johna, i przyspieszył kroku. Puścił do brunetki perskie oczko, gdy wyminął ją i Puchona.
Syriusz natomiast zwolnił i zatrzymał się obok nich. Staksował Emmilliasa nieprzyjemnym spojrzeniem i zwrócił się do Blanki:
- Widziałaś gdzieś Jamesa?
Uwadze dziewczyny nie uszedł fakt, że zanim się odezwał, wyjął dłonie z kieszeni.
- Na trybunach z Lidią? – odpowiedziała od niechcenia.
- Aha, no tak.
Chwilowo zapadła głucha cisza.
Blanka spojrzała wyczekująco na Łapę. Chłopak uniósł brew i zrobił minę sugerującą, że również na coś czeka.
- Yyy… Poznajcie się? – powiedziała nieco niepewnie dziewczyna, próbując odgadnąć, o co chodziło przyjacielowi. Trafiła w dziesiątkę. – John, Syriusz.
Zarówno Puchon jak i Gryfon obdarowali się krytycznym spojrzeniem. Z pewnym ociąganiem, a nawet nieznacznie się krzywiąc, podali sobie dłoń.
I znów zapadło między nimi milczenie.
Hewson zrobiła zniecierpliwioną minę i spojrzała znacząco na Blacka.
- Do zobaczenia potem – powiedział twardo i odszedł drogą, którą wcześniej przeszedł Gavin.
- To twój kolega – zaczął John, gdy Łapa zniknął za rogiem – więc może nie powinienem mówić, ale – zrobił krótką pauzę – nie cierpię go.
- Dlaczego?
- Po prostu.

***

Nienawidziła tych dziewuch. Co jedna to gorsza. Sztuczna do granic możliwości Bellamy. Evans, mugolaczka, której życiowym celem było złapanie jak największej liczby wagarujących. Wszędzie wścibiała swój zadarty nos, udając, że nikogo i niczego się nie boi. Była po prostu głupia. Obok siedziała wredna i przebiegła Hewson, która do całego towarzystwa zdawała się kompletnie nie pasować. Też musiała mieć coś na sumieniu, coś ukrywać. Nikt tam nie był naturalny, każdy coś udawał. Dziewczyny w szczególności.
Jeszcze tej tam brakowało! Angelina spojrzała krytycznie na Domogarow, podchodzącą właśnie do obserwowanej grupy Gryfonów przy wspólnym stole w Wielkiej Sali. Kolejna kokietka, wręcz jej nienawidziła.
Autentycznie zrobiło jej się niedobrze od patrzenia na te osoby. Przeniosła wzrok na chłopaków siedzących obok obserwowanych. Cichociemny pierdoła Peter. Uległy, a więc pewnie tchórzliwy, kujon Remus. Brawurowy dureń Potter. I Syriusz.
Jego nie potrafiła rozgryźć. Nawet pomimo tego, że był Gryfonem, nie potrafiła go wziąć za zdrajcę krwi, jak Pottera. Zostało w nim coś, co było tak ślizgońskie, tak czystokrwiste, że wręcz kazało nadal go brać za jednego ze swoich, choć już z minimalnym dystansem. Pomimo wszystkich głupich żartów kierowanych przeciw uczniom jej domu, pomimo tego z kim się zadawał, była w nim masa cech, które przykuwały jej uwagę. Ona mu wręcz przez nie ufała. Maniery, obycie, odzywki… wszystko zdawało się jej być znajome.
Spojrzał na nią.
Nie przerwała kontaktu. Dalej bezmyślnie sączyła swój sok dyniowy, obserwując ciekawie Blacka. On zmierzył ją wzrokiem i powrócił do ożywionej rozmowy z Domagarow i Potterem.
Było w nim coś… czego nie potrafiła opisać. Może nawet fascynującego. Coś tajemniczego. Kolejny, który coś ukrywa, pomyślała patrząc na niego podejrzliwie.
Nagle ktoś jej zasłonił widok na Gryfona.
Po drugiej stronie stołu Ślizgonów usiadł przystojny brunet i wlepił w nią swoje ciemne spojrzenie, pozornie zupełnie inne, ale jednak mające dużo wspólnego ze spojrzeniem starszego brata.
- Na co się tak zapatrzyłaś? – zapytał Regulus z miną, która wskazywała, że doskonale zna odpowiedź. Przeszywał ją groźnym spojrzeniem ciemnych oczu.
- Na nic. Po prostu się zamyśliłam.


1 komentarz:

  1. Czytam i czytam, i czytam. Nie mogę sie doczekać aż Lipy zda sobie sparwe, że leci na Jamesa :D no nic, pardzo przyjemnie sie czyta, masz niesamowitą łatwość pisania. Zapraszam do mnie na bloga elizabeth-watters-heros.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń

Dziękując za uwagę i poświęcony czas, nieśmiało pragnę dodać, że będę bardzo wdzięczna za każdą szczerą opinię czy choćby znak zainteresowania pozostawiony na blogu ;)
Layout by Yassmine