Nie jest dobrze. Megalomanka zdecydowanie nie w formie, ale prezentuje 15tkę.
Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie wrzucałam rozdziału tak kompletnie na świeżo. Zawsze musiał swoje odleżeć, zanim go opublikowałam, ale tym razem wstawiam go zaraz po postawieniu ostatniej kropki, więc to niemal pewne, że będę jeszcze poprawiać ten post, jak się za jakiś czas czegoś dopatrzę. To dlatego, że nie jestem w stanie stwierdzić, kiedy będę miała następną chwilę, by tu cokolwiek zamieścić, szykuje mi się mały młyn...
Przepraszam za takie zlekceważenie sprawy Jamesa i w ogóle :( Postaram się to jakoś nadrobić. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że realizowanie planów sprzed lat nie jest dobrym pomysłem.
________________________________
Jak dobrze…
Jaka ulga!
Czyjeś
delikatne dłonie rozprowadzające na jego płonącej z bólu skórze chłodzącą maść,
upewniały go, że żyje. Leżąc w miękkiej pościeli, poddawał się z wdzięcznością
działaniu leczniczej substancji. Nie miał siły nawet otworzyć oczu. Ktoś
niezwykle delikatnymi ruchami rozsmarowywał na jego twarzy kojące magiczne
lekarstwo, czyjeś ostrożne palce gładziły jego czoło, policzki, nos, usta i
brodę, potem szyję i znów od nowa twarz. Mógłby tak leżeć bez końca. Bolał go
każdy centymetr skóry, staw czy mięsień, ale stan ten był i tak o niebo lepszy
od tego, który zapamiętał, jako ostatni.
Merlinie,
przetrwał to!
Jednak
chwilowa ulga ledwie zdążyła strącić kamień z jego serca, a już zostało ono
przygniecione przez kolejny głaz troski: Co z resztą?!
Obawa dodała
mu siły by choć odrobinę mógł otworzyć oczy. Przez ciemne szparki powiek i rzęs
dostrzegł rozmazaną sylwetkę Amelii, która właśnie zaczynała smarować jego
ręce.
Co z
chłopakami? – chciał zapytać, ale zamiast tego, z jego ust wydobył się słaby
jęk, a ciężkie powieki znów zamknęły go w ciemności.
***
Lily
doskonale wiedziała, w którym odrębie szkoły powinna była zapisać się na
dzisiejszy dyżur. Przed rozpoczęciem ciszy nocnej zastąpić ją miał nauczyciel,
tak postanowiła w zastępstwie dyrektora McGonagall, która, kompletnie
rozwścieczona zaistniałą sytuacją, na niedawnym spotkaniu ciała pedagogicznego
z prefektami narzuciła szkole o wiele więcej środków ostrożności niż do tej
pory.
Evans żwawym
krokiem z przygryzioną w wyrazie troski wargą, zmierzała w kierunku skrzydła
szpitalnego, nie musząc się zadręczać tym, że opuszcza swoją wartę – w końcu
była w odpowiednim miejscu.
Widziała
doskonale, że już dawno jest po godzinach odwiedzin pacjentów, ale liczyła na
to, że może uda jej się jakoś zagadać w końcu całkiem młodą uzdrowicielkę i
dowiedzieć się czegoś więcej. Bo do tej pory wiedziała tylko tyle na temat
stanu jej rówieśników, ile powiedziała jej Amelia. A ona tak naprawdę nie
powiedziała nic: Jej i Blance udało się wepchnąć do skrzydła w odpowiedniej
chwili, a nawet przekonać pielęgniarkę, by pozwoliła im jakoś pomóc, ale
bezceremonialnie wygoniła je, gdy tylko Syriusz zaczął odzyskiwać przytomność.
I z ich całej relacji tak naprawdę jedyną konkretną wiadomością było to, że
James był… - usta Evans zadrżały na samą myśl, przygryzła mocniej wargę – że
James był w najgorszym stanie.
Naprawdę się
martwiła.
Huncwoci
setki razy przyprawili ją o załamania nerwowe, a w najlepszym przypadku o ból
głowy, ale mimo to (a może raczej właśnie dzięki temu) czuła z nimi jakąś
emocjonalną więź i zamartwiała się przez ostatnie godziny, nie mogąc zmrużyć w
nocy oka.
Skręciła i
znalazła się na ostatniej prostej prowadzącej do szpitalnej komnaty. Orientując
się, że nie była tam sama, zwolniła kroku i zacisnęła mocniej palce na różdżce.
Podejrzliwie zmrużone oczy w końcu rozpoznały postać drobnej blondynki,
siedzącej samotnie na końcu korytarza.
Lily podeszła
bliżej. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy, by zrozumiała, że obie znalazły
się tam w tym samym celu. Po raz pierwszy nie poczuła na widok Lidii irytacji,
a raczej coś na kształt… wręcz sympatii. I niewerbalnego porozumienia.
***
Do wysokiego,
strzelistego pomieszczenia w skrzydle szpitalnym wpadało srebrzyste światło
księżyca, nadając kształtu łóżkom i chorym pogrążonym w śnie i w ciemności. Cisza
zakłócana była jedynie przez dochodzący zza parawanu czyjś głęboki i
równomierny oddech, który oświadczał wszem i wobec, że w szpitalnej komnacie
nie tylko znajduje się ktoś jeszcze poza Lupinem, ale i że smacznie śpi. Remus
jednak nie miał pojęcia, kto to może być.
Jego
orzechowe oczy, które zdążyły już przywyknąć do mroku, w grze ceni dostrzegały
parawan, którym zawsze osłaniała go pielęgniarka. Sam nie wiedział, jak ten
gest odbierać. Raz był jej wdzięczny, że daje mu prywatność i osłania przed
podejrzliwymi spojrzeniami innych uczniów, a kolejnym razem był z tego powodu
strasznie zażenowany. Powracało wtedy to absurdalne uczucie z dzieciństwa,
mówiące, że jest dla innych czymś wstydliwym, czymś, co trzeba trzymać w
ukryciu.
Dmuchnął
lekceważąco przez nos, próbując zakończyć te rozmyślania.
Leżał
nieruchomo już od dłuższego czasu, z rękami splecionymi za głową, przypatrując
się srebrzystobiałej kuli za oknem na atramentowym niebie – Widok w swej
postaci iście ironiczny: Wilkołak podziwiający księżyc, swojego oprawcę.
Ostatnia
przemiana znów była wyjątkowo ciężka. Do tego stopnia, że pani Pomfrey
postanowiła przetrzymać go na wszelki wypadek dłużej niż zwykle, czemu sprzyjał
weekendowy brak zajęć. Przespał prawie cały piątek i sobotę, sam nie wiedział,
czy to za sprawą podanych mu przez uzdrowicielkę eliksirów czy przez chodzące
za nim w ciągu ostatnich tygodni zmęczenie. Natomiast doskonale wiedział, co
było źródłem zawodu, które męczyło go za każdym razem, gdy się przebudzał; nie
tylko wyjątkowo paskudna przemiana, najgorsza od jakiegoś roku, ale także to,
że… był sam. Próbował przypomnieć sobie, czy przypadkiem na sobotę nie był
zaplanowany wypad do Hogsmeade, ale nie potrafił odgrzebać w pamięci żadnej
takiej informacji. Dlaczego więc przez ten czas przyjaciele go nie odwiedzili?
Znów wpadli w kłopoty i mają szlaban czy może byli, tylko za każdym razem
zastawali go śpiącego? A może po prostu…
Jego
rozmyślania przerwało czyjeś westchnięcie. Lupin zesztywniał.
- Syriusz? –
cicho zapytał z niedowierzaniem w ciemność.
- Lunio!?
Remus
natychmiast zerwał się z łóżka i od razu tego pożałował, bo zakręciło mu się w
głowie, a przed oczami zrobiło się zupełnie ciemno. Złapał się stojącego obok
krzesła i wziął dwa głębokie wdechy.
- Poczekaj
chwilę – mruknął do przyjaciela. – Już… już idę.
Czerń przed
jego oczami zaczęła ustępować i komnata znów nabrała konturów. Ostrożnym
krokiem ruszył przed siebie, wyjrzał za parawan i ku swojemu zdziwieniu,
zobaczył następną tego typu osłonę ustawioną naprzeciwko jego łóżka. To go
zaintrygowało, nigdy nie widział, by ktoś poza nim był tu ukrywany przed
spojrzeniami innych, czyżby… czyżby w szkole przebywał kolejny wilkołak?
- Lumos –
usłyszał ciche mruknięcie i pomieszczenie wypełniło się nikłym światłem.
Na łóżku po
przeciwnej stronie, obok tego osłoniętego parawanem, leżał Syriusz, trzymając w
dłoni świecącą różdżkę. Dalej za nim dostrzegł śpiącą sylwetkę Petera.
- Kto tu
jest? – zapytał najpierw, wskazując na sąsiadujące z Blackiem osłonięte łóżko.
Chciał bowiem zacząć rozmowę od najkrótszej i najprostszej sprawy, zamierzając
jedynie zaspokoić swoją ciekawość i móc przejść do poważnej rozmowy, jaka czeka
dwójkę spotykających się przypadkiem w szpitalu przyjaciół, dlatego też
odpowiedź Syriusza całkowicie go oszołomiła i zbiła z tropu.
- James –
zabrzmiał bezbarwny głos bruneta.
Lupin
wybałuszył na niego oczy, otwierając szeroko usta.
- Ja… James?
– wydusił z siebie z niedowierzaniem. – Co wy tu, do cholery, robicie?!
- Siadaj –
burknął Black, kierując krótkim ruchem snop światła na stojące obok jego łóżka
krzesło i oświetlając przyjacielowi drogę. Ten usłuchał i ruszył we wskazanym
kierunku. – Chętnie bym ci odpowiedział na to pytanie – zaczął Syriusz – ale
nie mam pojęcia. Do cholery – przedrzeźnił go. A ty?
- Miałem
cięższą przemianę – mruknął Lupin.
Black pokiwał
w zamyśleniu głową i zaczął obracać w palcach różdżkę. Dopiero wtedy, w
migocącym świetle, Lunatyk dostrzegł, jak wygląda jego towarzysz.
- Merlinie… –
szepnął – co ci się stało?!
O ile
nienaturalną bladość twarzy Syriusza mógł wziąć za przewidzenie w półmroku, o
tyle nie na żarty przeraziły go sczerniałe i popękane usta Gryfona i czarne
cienie pod szarymi, wygasłymi oczami, które wyglądały jak wielkie, upiorne
oczodoły w pustej śnieżnobiałej czaszce.
- Nie wiem. –
Jakkolwiek Syriusz by się nie starał mówić normalnie, Lunatyk i tak dosłyszał w
jego głosie rozżalenie. – Ale reszcie stało się to samo.
Zapadła
głucha cisza.
Początkowy
szok i zatroskanie Remusa teraz zaczęły słabnąć pod wpływem chłodnej analizy.
Czuł, jak w jego żyłach wzbiera gniew i złość na głupotę swoich przyjaciół.
Znów! Znów go nie posłuchali, znów jak dzieci bawili się magią, o której nie
mieli pojęcia. Tym razem eksperymentowali do tego stopnia, że trafili z
obrażeniami do skrzydła szpitalnego! Co za głupcy, co za… - wystarczyłaby
pewnie jeszcze sekunda ciszy do tego, by Remus wybuchł, ale w tym momencie
usłyszał bardzo wyraźne chrobotanie w drzwiach.
Syriusz
najwyraźniej też nie pozostał głuchy na te dźwięki, bo momentalnie zgasił
różdżkę. Kolejny raz pogrążeni w ciemności, spojrzeli obaj w stronę drzwi, zza
których dochodziły ich stłumione postukiwania. Starając się przebić wzrokiem
mrok, próbowali zarejestrować jakiś ruch. I w końcu im się to udało, bo ciężkie
drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Usłyszeli
zbliżające się kroki paru osób, a raczej zabrzmiało to tak, jakby te osoby już
weszły do środka, ale Gryfoni nie zauważyli nawet cienia, które poświadczyłoby
to przesłyszenie. Przez chwilę wyczekiwali w napięciu, a potem… znikąd pojawił
się strumień światła i pomknął w stronę drzwi, za którymi spała uzdrowicielka.
Syriusz natychmiast zaczął celować różdżką w tamtym kierunku, gotów na ślepo
rzucać oszołomiaczami, gdy po pomieszczeniu poniósł się żeński, złośliwie
przekorny głos:
- Uuuu, chyba
im przeszkodziliśmy…
- Lepiej nie
kończ – przerwał jakiś chłopak. – Nie wolno denerwować chorych.
- A ty lepiej
zamknij drzwi.
- Nie,
NAJLEPIEJ, to będzie, jak nas w końcu odkameleonujesz! – odezwała się trzecia
osoba.
- Ciiii-cho!
Nie drzyjcie się.
Drzwi same
się zamknęły.
Syriusz
zgłupiał. Głosy, choć nieco stłumione, brzmiały dziwnie znajomo. Trudno było
dalej podejrzewać, że w taki sposób może zachowywać się ktoś niebezpieczny,
więc opuścił nieco różdżkę ze zdezorientowaną miną i wpatrywał się bez słowa w
przestrzeń.
- Tatiana? –
zapytał cicho, kiedy do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach perfum.
- Aaaaaaa! –
odpowiedział mu uradowany pisk dziewczyny i usłyszał wyraźnie, że ktoś idzie w
jego stronę, choć dalej niczego nie widział.
- Stójże! –
poniosło się gdzieś spod drzwi. – Z wyściskaniem wstrzymaj się, to chyba nie
jest miłe być obmacywanym przez coś, czego się nie widzi.
- No to
dawaj, co się grzebiesz! – ponagliła Rosjanka. – W ogóle coś ci rym tym razem
nie wyszedł.
Black
uśmiechnął się uradowany, zapadając się głębiej w poduszki. Wystarczyło mu
usłyszeć ton Domogarow, by dokładnie wiedzieć, jaką ma teraz minę.
- Eee… ciszej
trochę, pani Pomfery się obudzi – mruknął trochę zdezorientowany Remus.
- Nie obudzi
się, zaczarowałam już jej drzwi – znów odezwała się jakaś dziewczyna z drugiego
końca komnaty.
- Blanka?!
- A myślałeś,
że kto, baranie?
Tatiana
zarechotała.
- I Maaaaatt
– zaświergotała. – Który nadal nas nie odczarował, nie wiem czemu – dodała
groźnie, a Syriusz mógłby się założyć, że właśnie miażdży Mullena spojrzeniem,
zwężając swoje fiołkowe oczy i marszcząc drobne usteczka.
- No właśnie…
– zaczął kulawo Krukon. – Staram się, ale… ale chyba zgubiłem różdżkę – wypalił
w końcu.
- Masz ją za
uchem… – głos Blanki zabrzmiał tak, jakby za wszelką cenę starała się powstrzymać
od dodania zwrotu typu „gamoniu” czy „gumochłonie”.
- Och, no
tak. Schyl się. No.
Rozległy się
trzy ciche stuknięcia, a w parę sekund po tym, przed Remusem i Syriuszem
zaczęły materializować się trzy postacie. Powoli, powoli ich ciała zaczynały
nabierać konturów, aż w końcu wyraźnie widzieli ich twarze w księżycowym
świetle.
Blanka
machnęła różdżką i zapaliły się świece przy łóżku Blacka.
- Och,
Syriusz – wzdychając, Tatiana podbiegła do niego i wtuliła się w jego ramiona.
– Martwiliśmy się! – po chwili wymamrotała mu w pidżamę zdławionym głosem. Pociągnęła
nosem i odsunęła się nieco od niego, by móc mu się przyjrzeć. – Jak się
czujesz? Wyglądasz paskudnie.
- Po takich
słowach zawsze lepiej – zaśmiał się.
Uśmiechnęła
się blado i wyswobodziła z jego uścisku, by podejść do Remusa i cmoknąć go na
przywitanie w policzek, ocierając ukradkiem załzawione oczy.
Matt
ograniczył się do uścisnięcia Gryfonom dłoni, po czym usiadł na wyczarowanym
przez siebie taborecie. Blanka natomiast rzuciła chłopakom krótkie „cześć!” i
usiadła sztywno na brzegu syriuszowego łóżka.
- Aleś ty
wylewna – mruknął Black.
Posłała mu
nieprzychylne spojrzenie.
- No więc? –
zapytała (a jej głos, ku małemu rozczarowaniu Syriusza, brzmiał całkowicie
normalnie, nie było w nim ani odrobiny rozczulenia, jakie zaserwowała mu
Domogarow).
- Co?
- Mów, co się
stało.
Remus również
usadowił się wygodnie po drugiej stronie łóżka, sam był ciekaw, co takiego się
wydarzyło podczas jego nieobecności. Tatiana usiadła obok niego, opierając się
o jego ramię. I kiedy Syriusz nie mógł już dłużej lekceważyć wlepionych w niego
czterech par oczu, zaczął niepewnie:
- Cóż… sami
tak naprawdę nie wiemy. Szwędaliśmy się po zamku, weszliśmy z ciekawości do
jakiejś opuszczonej klasy i… no nie wiem, ktoś już tam był, a zanim zdążyliśmy
się zorientować, co się dzieje, już leżeliśmy jak dłudzy na podłodze. To
wszystko – zakończył, ale przyjaciele wciąż wpatrywali się w niego z uporem,
czekając na więcej. – No co? Tak było. – Co niby więcej ma im powiedzieć? Jak
cholerna była to męka? Jak się bał i niczym załzawione dziecko błagał los, by nadeszła
jakaś pomoc? Jak jego kości płonęły żywym ogniem i jak bardzo go teraz wszystko
boli? – Nad ranem urwał mi się film, nie wiem, jak było z chłopakami, nie rozmawiałem
z nimi. Są na jakichś eliksirach usypiających.
- A dlaczego
ty nie jesteś?
- Nie wiem.
Najwidoczniej potrzebowałem większej dawki. Obudziłem się niedawno. Jakąś
godzinę temu, może pół.
- Chcesz
spać? – zapytała troskliwie Tatiana. – Pójdziemy jeśli chcesz, musisz odpocząć…
Pokręcił
przecząco głową. Był zmęczony i obolały i owszem, chciałby usnąć, ale po prostu
nie mógł. Leżąc tu kilkadziesiąt minut temu, po raz drugi w życiu zazdrościł
Peterowi, którego pochrapywanie wypełniało komnatę i uszy Blacka.
- Nie no,
Malina, wbiliśmy tu w środku nocy, chyba nie podejrzewałaś, że może mu się
chcieć spać? – zakpił Matt, wyszczerzając zęby w szerokim, złośliwym uśmiechu,
na co Domogarow pogroziła mu zaciśniętą piąstką.
- Która jest
w ogóle godzina? – zapytał Remus.
Blanka
spojrzała na zegarek.
- Trzecia
piętnaście.
- Jak się tu
dostaliście w środku nocy? – dla Huncowtów nocne wyprawy po zamku patrolowanym
gdzieniegdzie przez woźnego, a czasem nawet przez nauczycieli nie stanowiły
najmniejszego wyzwania, skoro mieli do dyspozycji ogromną pelerynę-niewidkę
Pottera i swoją magiczną mapę, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak można
łamać regulamin bez tych rekwizytów.
- Przecież
widziałeś, już nie pamiętasz? Byliśmy zakameleonowani.
- Potraficie
kameleonować?!
- Matt
potrafi. A Blance coraz lepiej wychodzi – powiedziała smętnie Tatiana,
najwyraźniej niepocieszona, że jej nie wychodzi ta sztuka.
- No i Larry
dokładnie nam powiedział, gdzie kto dziś dyżuruje. Wiadomo, że łatwiej przejść
obok Slughorna i Binnsa niż np. McGonagall i Flitwicka.
- Co? –
Remusowi znów zaserwowano kolejną zaskakującą informację. Czasem ktoś z
nauczycieli się szwęda po korytarzu, ale tego się przecież nie da przewidzieć. –
O jakich dyżurach mówicie?
Blanka i
Krukoni posłali sobie spojrzenie z serii no-tak-oni-jeszcze-mogą-nie-wiedzieć,
a potem Tatiana powiedziała przejętym głosem:
- Dumbledore
się wściekł. Wiecie, coś takiego pod jego nosem… jego uczniowie, w jego zamku
takie rzeczy! Są teraz dyżury, mają być ostrzejsze kary, generalnie ciężko się
teraz przecisnąć przez korytarz w nocy. No i każdy się boi. Mówią, że znaleźli
was w ostatniej chwili, że… naprawdę było z wami źle – odchrząknęła, starając
się ukryć to, że głos znów jej się zaczął łamać. – Wszyscy was szukali.
Merlinie, jesteście debilami! Co wy sobie w ogóle myśleliście?! Wiecie, jak się martwiłam?! – wybuchła w końcu i
zakryła twarz w dłoniach.
Blanka
spojrzała na nią karcąco, Remus zaś, choć trochę skrępowany, objął ją
ramieniem.
- Znaleźli was w sobotę nad ranem – burknęła
Tatiana, ocierając sobie nos rękawem (Amelia pewnie dostałaby gorączki na ten
widok). – Pani Pomfrey mówiła, że Ty i Peter w ciągu najbliższych dni
powinniście dojść do siebie, ale martwiła się Jamesem, wiadomo co z nim?
- Wiem tylko
tyle, że jest tam – burknął Syriusz, wskazując na parawan obok. Zrobiło mu się
głupio, że leżąc obok przyjaciela, nawet nie próbował go zobaczyć. W końcu
argument „nie mam siły” jest kiepskim usprawiedliwieniem, kiedy rozchodzi się o
tak bliską przyjaźń. Ale prawda była taka, że leżał wciąż bezwładnie na
poduszkach, ledwo unosząc różdżkę w dłoni, nie było mowy o tym, by zajrzeć do
Pottera.
Tatianie
natomiast nie trzeba było powtarzać, natychmiast ruszyła we wskazanym przez
Syriusza kierunku. Stąpając na palcach, zakradała się po cichu, by móc zobaczyć
Gryfona. I już prawie, prawie jej się to udało, dzielił ją tylko cal od
parawanu, gdy jakaś niewidzialna siła odrzuciła ją do tyłu na posadzkę.
Usłyszała stłumiony śmiech swoich przyjaciół i spojrzała na nich oszołomiona,
wstając na nogi.
- Wiedziałaś,
że tak się stanie? – syknęła do Blanki, która miała najbardziej pobłażliwą minę.
- Domyślałam
się.
- Wiedźma! –
burknęła Tatiana obrażonym tonem i z powrotem usiadła obok Remusa ze
skrzyżowanymi ramionami.
Zapadła
cisza. Początkowo potrzebna, wyczekiwana. Każdy miał chwilę na własne
przemyślenia, na poukładanie sobie w głowie wszystkiego. Ale gdy milczenie
zaczęło się przedłużać ponad miarę, głos zabrała Blanka:
- No dobra,
to… będziemy się chyba powoli zbierać… – urwała, widząc minę Remusa. Wyraźnie
chciał coś powiedzieć w tym samym momencie, co ona. – Tak?
Lupin zawahał
się. Westchnął przeciągle, przecierając sobie dłonią kark. Minęła kolejna
chwila ciszy, zanim zdecydował się wreszcie zapytać:
- Aaa…
wiadomo, no wiecie, wiadomo kto za tym stoi?
Leżący bez
sił Syriusz ożywił się nagle, spoglądając po kolei na trójkę gości. Ci
spojrzeli po sobie nieco skonsternowani. Powiedzieć, nie powiedzieć?
- Złapali ich,
jak tylko sprawa wyszła na jaw – Tatiana po raz kolejny przyjęła rolę
informatorki. Znów oczy jej błyszczały z podekscytowania, a może po trosze z
lęku i niepewności.
- No mów, kto
to! – wyrzucił z siebie Black, gdy pauza Domogarow mająca podkreślić dramatyzm
zdecydowanie za bardzo się przeciągnęła.
- Kojarzysz
tego goryla z bandy Ślizgonów, z którymi trzyma Snape, Avery i reszta? Jest
na siódmym roku, wiesz który?
- Ten z
diastemą? – Syriusz zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć wszystkich
znienawidzonych uczniów Domu Węża.
- Yyy… z
czym?
- Nieważne.
To on?
- Tak,
młodszy Nott. On i jego dziewczyna, wywalili ich stąd od razu na zbity pysk.
- Ale
przecież ona jest z…
- Tak, z
Ravenclawu – wpadła w słowo Syriuszowi Tatiana, minę miała wyraźnie zbolałą i
zażenowaną. – Mają mieć proces, ale ten łajdak ma takie znajomości, że jak
skończy się na grzywnie, to będzie sukces. Szczególnie teraz, gdy w
ministerstwie jest pełno takich szumowin.
I znów
zrobiło się cicho. Myśli kłębiły się Syriuszowi w głowie, kotłowały się,
walczyły, doprowadzały Blacka do bólu skroni.
- Ale dlaczego
to zrobili?! – zapytał w końcu Lunatyk z przejęciem i bezradnym niezrozumieniem,
wyjmując to pytanie Syriuszowi z ust.
- Widzisz,
podejrzewaliśmy na początku, że chłopaki musieli przeszkodzić im w jakiejś
uroczej schadzce. A ja podsłuchałam, jak Sprout rozmawiała z Flitwickiem i
stwierdziła, że musieli się czymś odurzyć, bo to niemożliwe, by dwójka
normalnych młodych ludzi zareagowała w tak… no, bestialski sposób.
- Nott
normalny?! – obruszył się Black. – To schizofrenik i maniak. Takie zaklęcia to
pewnie dla niego chleb powszedni.
- Ale jest
jeszcze wersja druga – powiedział Matt, który do tej pory się nie odzywał.
Tatiana spojrzała na niego pytająco.
- O czym
mówisz?
- Blanka
wpadła na to dziś. Bo widzicie… taki chłopiec sobie był. Obrażenia dziwne miał,
a przyczyny nikt nie znał. Jeść i mówić zaprzestał, aż do Munga zawitał. Dumbledore na głowie stał, lecz mu nic nie
powiedział… Blanka dokończ ty, bo mi rymy kiepsko idą.
Hewson, która
do tej pory zawzięcie liczyła coś na palcach, odkąd tylko Matt zaczął mówić,
zaśmiała się w głos.
- Ale
siedmiozgłoskowiec wychodził ci znakomity!
Mullen
wykonał ruch, jakby uchylał w jej stronę kapelusza.
- No więc –
zaczęła – wczoraj odwieźli do Świętego Munga takiego chłopaczka z pierwszej
klasy. Nie wiadomo co mu się stało, ale przestał mówić. Zupełnie nie było z
nim kontaktu, mimo że był na lekcjach i tak dalej. Podobno miał jakieś otępiałe
i wystraszone spojrzenie, ale tego akurat nie widziałam, tak tylko słyszałam. I –
zrobiła krótką pauzę, jakby się nad czymś zastanawiała – cóż, tak pomyślałam,
że to może mieć jakiś związek. On był z rodziny mugolskiej i nie zdziwiłabym
się, gdybyście przeszkodzili tamtym frajerem nie w randce, a w czymś, co
chcieli zrobić temu małemu. I kto wie, może byli pod wpływem jakiegoś świństwa,
jak mówi Sprout.
- Nigdy bym
nie wpadł na to, żeby to powiązać ze sobą, ale brzmi całkiem sensownie –
stwierdził Remus. – Choć podejrzewam, że teraz nigdy nie dojdziemy prawdy i
możemy się tylko domyślać.
- Ale gdyby
taka wersja zdarzeń była prawdziwa, to wiecie, co byłoby najgorsze? – zagadnęła
Gryfonka. Przyjaciele spojrzeli na nią pytająco. – To, że w takim wypadku nie
można wykluczyć kolejnych osób. Wywalili Notta i tę jego dziewuchę, ale równie
dobrze mogło być ich tam więcej. A jeśli tak, to te osoby dalej siedzą tu sobie
wygodnie i codziennie będziemy się z nimi mijać.
W skrzydle
szpitalnym po raz kolejny tej nocy zapadła głucha cisza. Każdy z piątki
przyjaciół zawiesił spojrzenie w tylko sobie wiadomym punkcie i znów bił się z
myślami. To, co powiedziała Blanka, było straszne. I nie chcieli w to wierzyć.
Hogwart zawsze był ostoją, oazą i pomnikiem bezpieczeństwa. Trudno było sobie
wyobrazić, że gdzieś w tym wielkim zamczysku są uczniowie, którzy bez skrupułów
są w stanie rzucać czarnomagicznymi klątwami na przypadkowe osoby. Że ponura seria zwyrodnialców, od których ostatnimi
czasy zaczęło się roić w świecie czarodziejów dobrnęła aż tutaj.
To po prostu
niemożliwe.
Ha!!!! Wreszcie nowy rozdział!!! To moje motywowanie
OdpowiedzUsuńJednak na cos sie zdało. Ogólnie rozdział bardzo fajny, tylko szkoda ze tak mało lily. A tak w ogóle o co chodziło z tym ze realizowanie pomysłów sprzed lat nie jest do tym pomysłem??? Mam nadzieje ze nie chodzi ci o zostawienie bloga??? Prosze nie!!!!
Dzięki ;)
UsuńNie, realizowaniem pomysłów sprzed lat jest kontynuowanie tego opowiadania wg planu, który powstał, kiedy byłam jeszcze młoda i głupia :d Tak na dobrą sprawę mam zaplanowaną całą fabułę, ale niektóre wątki i wydarzenia (np. to zaatakowanie chłopaków) wydają mi się już teraz mocno naciągane, po prostu inaczej bym to wszystko rozplanowała na chwilę obecną.
Ok, coś postaram się wykołować z tą Evans ;)
Ulżyło mi ;) A ty nie musisz realizować tego wszystkiego co wymyśliłas kiedyś tam. Plany sie zmieniają. Pozdrawiam i życzę weny :D
UsuńPrzepraszam za spóźnienie (już trzeci raz dzisiaj - jak to o mnie świadczy...)!
OdpowiedzUsuńNawet nie masz pojęcia jak to miło i szybko (to drugie nie jest zbyt wskazana, za szybko się kończy ta przyjemność) czytało mi się ten rozdział. Bo oni wszyscy są naprawdę przeuroczy, nawet wtedy, gdy wcale nie jest różowo i przyjemnie.
Hehe plany z dawnych lat to rzeczywiście marny pomysł. Wydaje mi sie, ze lepiej pisałoby ci sie gdybyś to wszystko jeszcze raz przelukała i poukładała. Nie wiem jak wiele czasu minęło od tamtych rysów, ale zazwyczaj jak się było młodszym, to różne głupoty po głowie chodziły (rany, to zabrzmiało jakby coś się zmieniło również w moim wypadku, a to nieprawda :P).
A znów wracając do rozdziału... ja serio nie bardzo wiem,c o w ogóle mam pisać, bo wszystko mi się bardzo, ale to bardzo podobało. Zawód Lunia, że kumple się zjawili się ani podczas pełni, ani chociaż później, przy jego łóżku, później to, żę zobaczył Syriusz, to niby błahe pytanie, parawan, James... wejście fantastycznej trójki, zgubienie różdżki (która była za uchem, raju Matt to wyższy poziom gubienia rzeczy!), tak starsznie emocjonala, urocza Tatiana, no i Blanka z wiadrem wody na ich gorące głowy ^^.
Kobieto, ja już nawet nie zastanawiam się nad tym o co chodzi z zakleciem czarnomagicznym, z tym dzieciakiem od mugoli, z w ogóle czymkolwiek, bo mnie oczarowałaś tym rozdziałem i koniec kropka. A oczarowana Ania nie myśli, więc...
Dobra, nie pogrążam się :D
Pozdrawiam ;)
Główny problem polega na tym, że w przypadku rozplanowywania wszystkiego na nowo, musiałabym najpewniej zacząć wszystko od początku, a na to najzwyczajniej w świecie nie mam ochoty. Pierwsze rozdziały są fatalne, wiem, ale nie jestem w stanie sobie wyobrazić przerabiania tej historii po raz któryś. I jeśli w końcu zdecydowałabym, że nowy plan jest niezbędny, że stary jest już kompletnie do bani - na 99% rzuciłabym to. Nie miałabym już chyba na to siły. No i mam sporo przyszłych rozdziałów, które pod ten stary szkic podlegają i niektóre leżą na moim komputerze już ponad dwa lata :D Nie są idealne, niektóre bywają wręcz śmieszne, ale większość z nich powstała pod wpływem tak wielkiej... no, może wena to za duże słowo, ale chęci wypisania się i jednoczesnej radości z tego, WIZJI, że chyba nie miałabym serca ich wywalać w imię nowego-lepszego planu... chyba.
UsuńTe niektóre pochwały z Twojej strony były dość dwuznaczne, ale to dobrze, bo dają do myślenia. Dziiięęęęęki bardzo ;)
Trzymaj się,
M.
Tak trochę mnie ciarki przeszły gdy o tym czytałam. Sama osobiście wejdę do opowiadania i osobiście zabiję tego kto zrobił coś takiego chłopakom . Podłe szumowiny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:)
Ps. Uwielbiam ten szablon^^
Taaaak, Jill się popisała :)
UsuńDziękidzięki, również pozdrawiam :D
Jeśli jestem natrętna to z góry przepraszam. Chciałam sie tylko zapytać (tak to to moje stałe pytanie) kiedy bedzie nowy rozdział? No wiesz, niedługo minie miesiąc od poprzedniego i tak sie tylko zastanawiam.../Iga-twoj motywator ;)
OdpowiedzUsuńNigdy, przenigdy nie myśl, że jesteś natrętna! Mi jest straaaaasznie fajnie widząc tak miłe słowa :)
UsuńCały czas coś tam popisuję, ale na razie jest to kupa szkiców, więc to może jeszcze chwilę potrwać... :|
Okej, spoko. Nie spiesz się. Ważne że piszesz reszta sie nie liczy. To do następnej notki ;) Iga
UsuńHej, hej, hej, to znowu ja! Nie martw sie, tym razem nie podpiszę się swoją natrętnością i nie będę cie poganiać. W zasadzie to nie wiem po co piszę ten komentarz, chyba tyko po to, żeby cię zmotywować bo możesz byc pewna co najmniej jednej wiernej czytelniczki! (Mnie oczywiście)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny i duuuuuuużo wolnego czasu
Malin ;D
Wolny czas [*]
UsuńDzięki bardzo za takie słowa :) Staram się, naprawdę się staram cokolwiek napisać (bardzo zależało mi na tym, żeby pojawiło się tu coś w pierwszym tyg listopada, ale chyba się nie uda), ale goni mnie tyle terminów, że nie jestem na razie w stanie sklecić w skupieniu więcej niż trzech zdań. Kurka.
Wybacz za ten komentarz, ale zauważyłam, że ostatnio opcja Obserwowane nie działa dla mojego bloga. Nie wiem z czym to jest związane, ale pomyślałam, że dobrze byłoby powiadomić ręcznie osoby obserwujące mój blog o tym, że pojawił się nowy rozdział i zapytać, czy na Waszych panelach pojawiła się jakakolwiek informacja odnośnie Aberracji. Byłabym wdzięczna za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńBezruch.
Pozdrawiam, Niah.
Witam,
OdpowiedzUsuńMam nieprzyjemność poinformować Cię, że Roza odeszła z ocenialni, w związku z czym Twój blog został przeniesiony do wolnej kolejki. Polecam wybrać nowego Oceniającego i napisać o swojej decyzji pod poczekalnią, w przeciwnym razie czas oczekiwania na ocenę prawdopodobnie się wydłuży. Przepraszam w imieniu Rozy i całej Załogi, ale niestety nie mamy na to wpływu.
Pozdrawiam,
Dafne (Shiibuya)
Kurcze, byłam pewna, że komentowałam. Na sto procent nawet, ale wpadka.
OdpowiedzUsuńNic to, nadrabiam w tej chwili.
Nie wiem czy mam jeszcze wspominać, że pięknie piszesz (z każdym rozdziałem jeszcze piękniej!) i że uwielbiam Ciebie czytać, czy już dać sobie spokój na zawsze,bo to oczywista oczywistość. Jakoś zawsze mi się to ciśnie na usta, nieważne ile razy już się powtórzyłam.
Lily mnie chwyciła za serce w tym jej krótkim fragmencie na początku. Niech ona już się przyzna otwarcie, że za Jamesem szaleje i niech stworzą w końcu najbardziej uroczą parę w historii Hogwartu, proszę Cię bardzo. Niech nawet ten Harry im się urodzi, skoro musi i skoro taka jest cena ich romansu.
Ale co się dzieje w tym Hogwarcie to przechodzi ludzkie pojęcie! Nie wiem czy nie będzie mniej strasznie jak już z niego wyjdą. To znaczy obstawiam, że nie będzie i dlatego tym bardziej czekam na to, co im zaserwujesz, a jednocześnie obawiam się tego okropnie. W każdym razie nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, który mogę uważać i uważam, że jest obiecany już wkrótce. ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Nigdy nie przyjmujmy niczego za oczywistą oczywistość, to zgubne! A przynajmniej daj mi znać, gdybyś uznała, że coś się zmienia! ;p
UsuńLily jeszcze musi trochę pocierpieć w czyśćcu bez Jamesa, taka jest cena bycia zołzowatym :D
Jestem właśnie po przeczytaniu wszystkich rozdziałów od początku do końca i... nie mogę wyjść z podziwu, naprawdę! Piszesz tak dobrze, że ciężko się oderwać od tej niesamowitej lektury :D Mnie osobiście parę razy doprowadziłaś do śmiechu (szczególnie rozdział 9 był arcydziełem), najczęściej jego powodem byli Syriusz lub James :P Zdecydowanie moi faworyci :* Chociaż przez parę ostatnich rozdziałów brakło mi Jamesa i Lily, dlatego prawie skakałam z radości jak Lily pojawiła się na początku tego rozdziału i w rozdziale 9 gdy zderzyła się z Jamesem. Ach! Już nie mogę się doczekać jak to się rozwiąże, więc proszę Cię - pisz pisz pisz!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo :) I nieskromnie przyznam, że tez lubię 9tkę :D
UsuńMam nadzieję, że nie zawiodę!
Ciągle nic nie ma? D: Nie poganiam ale mam nadzieję że piszesz i nie porzucasz bloga. Pliss
OdpowiedzUsuńNie porzucam, w żadnym wypadku! I tak, piszę, przy każdej wolnej chwili staram się coś sklecić, ale na razie wciąż tych chwil jest za mało, więc nie będę póki co wyjeżdżała z jakimś miniaturowym rozdziałem... głupio mi, że tyle to trwa.
UsuńDzięki za pamięć :>
Zapraszam do mnie na nowy rozdział:http://commentarius-lily.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBędzie mi miło jeśli skomentujesz ;)
Przepraszam za spam!
Iga, jeśli już coś czytam, to i komentuję, bo wiem jak to jest, czekać na opinię innych, nie musisz mi mówić takich rzeczy ;) Ale będę wdzięczna, jak chwilę poczekasz i nie obrazisz się, jeśli zajrzę do Ciebie spóźniona.
Usuń