14 wrz 2013

15. W skrzydle szpitalnym



Nie jest dobrze. Megalomanka zdecydowanie nie w formie, ale prezentuje 15tkę.
Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie wrzucałam rozdziału tak kompletnie na świeżo. Zawsze musiał swoje odleżeć, zanim go opublikowałam, ale tym razem wstawiam go zaraz po postawieniu ostatniej kropki, więc to niemal pewne, że będę jeszcze poprawiać ten post, jak się za jakiś czas czegoś dopatrzę. To dlatego, że nie jestem w stanie stwierdzić, kiedy będę miała następną chwilę, by tu cokolwiek zamieścić, szykuje mi się mały młyn...
Przepraszam za takie zlekceważenie sprawy Jamesa i w ogóle :( Postaram się to jakoś nadrobić. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że realizowanie planów sprzed lat nie jest dobrym pomysłem.


________________________________




Jak dobrze…
Jaka ulga!
Czyjeś delikatne dłonie rozprowadzające na jego płonącej z bólu skórze chłodzącą maść, upewniały go, że żyje. Leżąc w miękkiej pościeli, poddawał się z wdzięcznością działaniu leczniczej substancji. Nie miał siły nawet otworzyć oczu. Ktoś niezwykle delikatnymi ruchami rozsmarowywał na jego twarzy kojące magiczne lekarstwo, czyjeś ostrożne palce gładziły jego czoło, policzki, nos, usta i brodę, potem szyję i znów od nowa twarz. Mógłby tak leżeć bez końca. Bolał go każdy centymetr skóry, staw czy mięsień, ale stan ten był i tak o niebo lepszy od tego, który zapamiętał, jako ostatni.
Merlinie, przetrwał to!
Jednak chwilowa ulga ledwie zdążyła strącić kamień z jego serca, a już zostało ono przygniecione przez kolejny głaz troski: Co z resztą?!
Obawa dodała mu siły by choć odrobinę mógł otworzyć oczy. Przez ciemne szparki powiek i rzęs dostrzegł rozmazaną sylwetkę Amelii, która właśnie zaczynała smarować jego ręce.
Co z chłopakami? – chciał zapytać, ale zamiast tego, z jego ust wydobył się słaby jęk, a ciężkie powieki znów zamknęły go w ciemności.

***

Lily doskonale wiedziała, w którym odrębie szkoły powinna była zapisać się na dzisiejszy dyżur. Przed rozpoczęciem ciszy nocnej zastąpić ją miał nauczyciel, tak postanowiła w zastępstwie dyrektora McGonagall, która, kompletnie rozwścieczona zaistniałą sytuacją, na niedawnym spotkaniu ciała pedagogicznego z prefektami narzuciła szkole o wiele więcej środków ostrożności niż do tej pory.
Evans żwawym krokiem z przygryzioną w wyrazie troski wargą, zmierzała w kierunku skrzydła szpitalnego, nie musząc się zadręczać tym, że opuszcza swoją wartę – w końcu była w odpowiednim miejscu.
Widziała doskonale, że już dawno jest po godzinach odwiedzin pacjentów, ale liczyła na to, że może uda jej się jakoś zagadać w końcu całkiem młodą uzdrowicielkę i dowiedzieć się czegoś więcej. Bo do tej pory wiedziała tylko tyle na temat stanu jej rówieśników, ile powiedziała jej Amelia. A ona tak naprawdę nie powiedziała nic: Jej i Blance udało się wepchnąć do skrzydła w odpowiedniej chwili, a nawet przekonać pielęgniarkę, by pozwoliła im jakoś pomóc, ale bezceremonialnie wygoniła je, gdy tylko Syriusz zaczął odzyskiwać przytomność. I z ich całej relacji tak naprawdę jedyną konkretną wiadomością było to, że James był… - usta Evans zadrżały na samą myśl, przygryzła mocniej wargę – że James był w najgorszym stanie.
Naprawdę się martwiła.
Huncwoci setki razy przyprawili ją o załamania nerwowe, a w najlepszym przypadku o ból głowy, ale mimo to (a może raczej właśnie dzięki temu) czuła z nimi jakąś emocjonalną więź i zamartwiała się przez ostatnie godziny, nie mogąc zmrużyć w nocy oka.
Skręciła i znalazła się na ostatniej prostej prowadzącej do szpitalnej komnaty. Orientując się, że nie była tam sama, zwolniła kroku i zacisnęła mocniej palce na różdżce. Podejrzliwie zmrużone oczy w końcu rozpoznały postać drobnej blondynki, siedzącej samotnie na końcu korytarza.
Lily podeszła bliżej. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy, by zrozumiała, że obie znalazły się tam w tym samym celu. Po raz pierwszy nie poczuła na widok Lidii irytacji, a raczej coś na kształt… wręcz sympatii. I niewerbalnego porozumienia.

***

Do wysokiego, strzelistego pomieszczenia w skrzydle szpitalnym wpadało srebrzyste światło księżyca, nadając kształtu łóżkom i chorym pogrążonym w śnie i w ciemności. Cisza zakłócana była jedynie przez dochodzący zza parawanu czyjś głęboki i równomierny oddech, który oświadczał wszem i wobec, że w szpitalnej komnacie nie tylko znajduje się ktoś jeszcze poza Lupinem, ale i że smacznie śpi. Remus jednak nie miał pojęcia, kto to może być.
Jego orzechowe oczy, które zdążyły już przywyknąć do mroku, w grze ceni dostrzegały parawan, którym zawsze osłaniała go pielęgniarka. Sam nie wiedział, jak ten gest odbierać. Raz był jej wdzięczny, że daje mu prywatność i osłania przed podejrzliwymi spojrzeniami innych uczniów, a kolejnym razem był z tego powodu strasznie zażenowany. Powracało wtedy to absurdalne uczucie z dzieciństwa, mówiące, że jest dla innych czymś wstydliwym, czymś, co trzeba trzymać w ukryciu.
Dmuchnął lekceważąco przez nos, próbując zakończyć te rozmyślania.
Leżał nieruchomo już od dłuższego czasu, z rękami splecionymi za głową, przypatrując się srebrzystobiałej kuli za oknem na atramentowym niebie – Widok w swej postaci iście ironiczny: Wilkołak podziwiający księżyc, swojego oprawcę.
Ostatnia przemiana znów była wyjątkowo ciężka. Do tego stopnia, że pani Pomfrey postanowiła przetrzymać go na wszelki wypadek dłużej niż zwykle, czemu sprzyjał weekendowy brak zajęć. Przespał prawie cały piątek i sobotę, sam nie wiedział, czy to za sprawą podanych mu przez uzdrowicielkę eliksirów czy przez chodzące za nim w ciągu ostatnich tygodni zmęczenie. Natomiast doskonale wiedział, co było źródłem zawodu, które męczyło go za każdym razem, gdy się przebudzał; nie tylko wyjątkowo paskudna przemiana, najgorsza od jakiegoś roku, ale także to, że… był sam. Próbował przypomnieć sobie, czy przypadkiem na sobotę nie był zaplanowany wypad do Hogsmeade, ale nie potrafił odgrzebać w pamięci żadnej takiej informacji. Dlaczego więc przez ten czas przyjaciele go nie odwiedzili? Znów wpadli w kłopoty i mają szlaban czy może byli, tylko za każdym razem zastawali go śpiącego? A może po prostu…
Jego rozmyślania przerwało czyjeś westchnięcie. Lupin zesztywniał.
- Syriusz? – cicho zapytał z niedowierzaniem w ciemność.
- Lunio!?
Remus natychmiast zerwał się z łóżka i od razu tego pożałował, bo zakręciło mu się w głowie, a przed oczami zrobiło się zupełnie ciemno. Złapał się stojącego obok krzesła i wziął dwa głębokie wdechy.
- Poczekaj chwilę – mruknął do przyjaciela. – Już… już idę.
Czerń przed jego oczami zaczęła ustępować i komnata znów nabrała konturów. Ostrożnym krokiem ruszył przed siebie, wyjrzał za parawan i ku swojemu zdziwieniu, zobaczył następną tego typu osłonę ustawioną naprzeciwko jego łóżka. To go zaintrygowało, nigdy nie widział, by ktoś poza nim był tu ukrywany przed spojrzeniami innych, czyżby… czyżby w szkole przebywał kolejny wilkołak?
- Lumos – usłyszał ciche mruknięcie i pomieszczenie wypełniło się nikłym światłem.
Na łóżku po przeciwnej stronie, obok tego osłoniętego parawanem, leżał Syriusz, trzymając w dłoni świecącą różdżkę. Dalej za nim dostrzegł śpiącą sylwetkę Petera.
- Kto tu jest? – zapytał najpierw, wskazując na sąsiadujące z Blackiem osłonięte łóżko. Chciał bowiem zacząć rozmowę od najkrótszej i najprostszej sprawy, zamierzając jedynie zaspokoić swoją ciekawość i móc przejść do poważnej rozmowy, jaka czeka dwójkę spotykających się przypadkiem w szpitalu przyjaciół, dlatego też odpowiedź Syriusza całkowicie go oszołomiła i zbiła z tropu.
- James – zabrzmiał bezbarwny głos bruneta.
Lupin wybałuszył na niego oczy, otwierając szeroko usta.
- Ja… James? – wydusił z siebie z niedowierzaniem. – Co wy tu, do cholery, robicie?!
- Siadaj – burknął Black, kierując krótkim ruchem snop światła na stojące obok jego łóżka krzesło i oświetlając przyjacielowi drogę. Ten usłuchał i ruszył we wskazanym kierunku. – Chętnie bym ci odpowiedział na to pytanie – zaczął Syriusz – ale nie mam pojęcia. Do cholery – przedrzeźnił go. A ty?
- Miałem cięższą przemianę – mruknął Lupin.
Black pokiwał w zamyśleniu głową i zaczął obracać w palcach różdżkę. Dopiero wtedy, w migocącym świetle, Lunatyk dostrzegł, jak wygląda jego towarzysz.
- Merlinie… – szepnął – co ci się stało?!
O ile nienaturalną bladość twarzy Syriusza mógł wziąć za przewidzenie w półmroku, o tyle nie na żarty przeraziły go sczerniałe i popękane usta Gryfona i czarne cienie pod szarymi, wygasłymi oczami, które wyglądały jak wielkie, upiorne oczodoły w pustej śnieżnobiałej czaszce.
- Nie wiem. – Jakkolwiek Syriusz by się nie starał mówić normalnie, Lunatyk i tak dosłyszał w jego głosie rozżalenie. – Ale reszcie stało się to samo.
Zapadła głucha cisza.
Początkowy szok i zatroskanie Remusa teraz zaczęły słabnąć pod wpływem chłodnej analizy. Czuł, jak w jego żyłach wzbiera gniew i złość na głupotę swoich przyjaciół. Znów! Znów go nie posłuchali, znów jak dzieci bawili się magią, o której nie mieli pojęcia. Tym razem eksperymentowali do tego stopnia, że trafili z obrażeniami do skrzydła szpitalnego! Co za głupcy, co za… - wystarczyłaby pewnie jeszcze sekunda ciszy do tego, by Remus wybuchł, ale w tym momencie usłyszał bardzo wyraźne chrobotanie w drzwiach.
Syriusz najwyraźniej też nie pozostał głuchy na te dźwięki, bo momentalnie zgasił różdżkę. Kolejny raz pogrążeni w ciemności, spojrzeli obaj w stronę drzwi, zza których dochodziły ich stłumione postukiwania. Starając się przebić wzrokiem mrok, próbowali zarejestrować jakiś ruch. I w końcu im się to udało, bo ciężkie drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Usłyszeli zbliżające się kroki paru osób, a raczej zabrzmiało to tak, jakby te osoby już weszły do środka, ale Gryfoni nie zauważyli nawet cienia, które poświadczyłoby to przesłyszenie. Przez chwilę wyczekiwali w napięciu, a potem… znikąd pojawił się strumień światła i pomknął w stronę drzwi, za którymi spała uzdrowicielka. Syriusz natychmiast zaczął celować różdżką w tamtym kierunku, gotów na ślepo rzucać oszołomiaczami, gdy po pomieszczeniu poniósł się żeński, złośliwie przekorny głos:
- Uuuu, chyba im przeszkodziliśmy…
- Lepiej nie kończ – przerwał jakiś chłopak. – Nie wolno denerwować chorych.
- A ty lepiej zamknij drzwi.
- Nie, NAJLEPIEJ, to będzie, jak nas w końcu odkameleonujesz! – odezwała się trzecia osoba.
- Ciiii-cho! Nie drzyjcie się.
Drzwi same się zamknęły.
Syriusz zgłupiał. Głosy, choć nieco stłumione, brzmiały dziwnie znajomo. Trudno było dalej podejrzewać, że w taki sposób może zachowywać się ktoś niebezpieczny, więc opuścił nieco różdżkę ze zdezorientowaną miną i wpatrywał się bez słowa w przestrzeń.
- Tatiana? – zapytał cicho, kiedy do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach perfum.
- Aaaaaaa! – odpowiedział mu uradowany pisk dziewczyny i usłyszał wyraźnie, że ktoś idzie w jego stronę, choć dalej niczego nie widział.
- Stójże! – poniosło się gdzieś spod drzwi. – Z wyściskaniem wstrzymaj się, to chyba nie jest miłe być obmacywanym przez coś, czego się nie widzi.
- No to dawaj, co się grzebiesz! – ponagliła Rosjanka. – W ogóle coś ci rym tym razem nie wyszedł.
Black uśmiechnął się uradowany, zapadając się głębiej w poduszki. Wystarczyło mu usłyszeć ton Domogarow, by dokładnie wiedzieć, jaką ma teraz minę.
- Eee… ciszej trochę, pani Pomfery się obudzi – mruknął trochę zdezorientowany Remus.
- Nie obudzi się, zaczarowałam już jej drzwi – znów odezwała się jakaś dziewczyna z drugiego końca komnaty.
- Blanka?!
- A myślałeś, że kto, baranie?
Tatiana zarechotała.
- I Maaaaatt – zaświergotała. – Który nadal nas nie odczarował, nie wiem czemu – dodała groźnie, a Syriusz mógłby się założyć, że właśnie miażdży Mullena spojrzeniem, zwężając swoje fiołkowe oczy i marszcząc drobne usteczka.
- No właśnie… – zaczął kulawo Krukon. – Staram się, ale… ale chyba zgubiłem różdżkę – wypalił w końcu.
- Masz ją za uchem… – głos Blanki zabrzmiał tak, jakby za wszelką cenę starała się powstrzymać od dodania zwrotu typu „gamoniu” czy „gumochłonie”.
- Och, no tak. Schyl się. No.
Rozległy się trzy ciche stuknięcia, a w parę sekund po tym, przed Remusem i Syriuszem zaczęły materializować się trzy postacie. Powoli, powoli ich ciała zaczynały nabierać konturów, aż w końcu wyraźnie widzieli ich twarze w księżycowym świetle.
Blanka machnęła różdżką i zapaliły się świece przy łóżku Blacka.
- Och, Syriusz – wzdychając, Tatiana podbiegła do niego i wtuliła się w jego ramiona. – Martwiliśmy się! – po chwili wymamrotała mu w pidżamę zdławionym głosem. Pociągnęła nosem i odsunęła się nieco od niego, by móc mu się przyjrzeć. – Jak się czujesz? Wyglądasz paskudnie.
- Po takich słowach zawsze lepiej – zaśmiał się.
Uśmiechnęła się blado i wyswobodziła z jego uścisku, by podejść do Remusa i cmoknąć go na przywitanie w policzek, ocierając ukradkiem załzawione oczy.
Matt ograniczył się do uścisnięcia Gryfonom dłoni, po czym usiadł na wyczarowanym przez siebie taborecie. Blanka natomiast rzuciła chłopakom krótkie „cześć!” i usiadła sztywno na brzegu syriuszowego łóżka.
- Aleś ty wylewna – mruknął Black.
Posłała mu nieprzychylne spojrzenie.
- No więc? – zapytała (a jej głos, ku małemu rozczarowaniu Syriusza, brzmiał całkowicie normalnie, nie było w nim ani odrobiny rozczulenia, jakie zaserwowała mu Domogarow).
- Co?
- Mów, co się stało.
Remus również usadowił się wygodnie po drugiej stronie łóżka, sam był ciekaw, co takiego się wydarzyło podczas jego nieobecności. Tatiana usiadła obok niego, opierając się o jego ramię. I kiedy Syriusz nie mógł już dłużej lekceważyć wlepionych w niego czterech par oczu, zaczął niepewnie:
- Cóż… sami tak naprawdę nie wiemy. Szwędaliśmy się po zamku, weszliśmy z ciekawości do jakiejś opuszczonej klasy i… no nie wiem, ktoś już tam był, a zanim zdążyliśmy się zorientować, co się dzieje, już leżeliśmy jak dłudzy na podłodze. To wszystko – zakończył, ale przyjaciele wciąż wpatrywali się w niego z uporem, czekając na więcej. – No co? Tak było. – Co niby więcej ma im powiedzieć? Jak cholerna była to męka? Jak się bał i niczym załzawione dziecko błagał los, by nadeszła jakaś pomoc? Jak jego kości płonęły żywym ogniem i jak bardzo go teraz wszystko boli? – Nad ranem urwał mi się film, nie wiem, jak było z chłopakami, nie rozmawiałem z nimi. Są na jakichś eliksirach usypiających.
- A dlaczego ty nie jesteś?
- Nie wiem. Najwidoczniej potrzebowałem większej dawki. Obudziłem się niedawno. Jakąś godzinę temu, może pół.
- Chcesz spać? – zapytała troskliwie Tatiana. – Pójdziemy jeśli chcesz, musisz odpocząć…
Pokręcił przecząco głową. Był zmęczony i obolały i owszem, chciałby usnąć, ale po prostu nie mógł. Leżąc tu kilkadziesiąt minut temu, po raz drugi w życiu zazdrościł Peterowi, którego pochrapywanie wypełniało komnatę i uszy Blacka.
- Nie no, Malina, wbiliśmy tu w środku nocy, chyba nie podejrzewałaś, że może mu się chcieć spać? – zakpił Matt, wyszczerzając zęby w szerokim, złośliwym uśmiechu, na co Domogarow pogroziła mu zaciśniętą piąstką.
- Która jest w ogóle godzina? – zapytał Remus.
Blanka spojrzała na zegarek.
- Trzecia piętnaście.
- Jak się tu dostaliście w środku nocy? – dla Huncowtów nocne wyprawy po zamku patrolowanym gdzieniegdzie przez woźnego, a czasem nawet przez nauczycieli nie stanowiły najmniejszego wyzwania, skoro mieli do dyspozycji ogromną pelerynę-niewidkę Pottera i swoją magiczną mapę, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak można łamać regulamin bez tych rekwizytów.
- Przecież widziałeś, już nie pamiętasz? Byliśmy zakameleonowani.
- Potraficie kameleonować?!
- Matt potrafi. A Blance coraz lepiej wychodzi – powiedziała smętnie Tatiana, najwyraźniej niepocieszona, że jej nie wychodzi ta sztuka.
- No i Larry dokładnie nam powiedział, gdzie kto dziś dyżuruje. Wiadomo, że łatwiej przejść obok Slughorna i Binnsa niż np. McGonagall i Flitwicka.
- Co? – Remusowi znów zaserwowano kolejną zaskakującą informację. Czasem ktoś z nauczycieli się szwęda po korytarzu, ale tego się przecież nie da przewidzieć. – O jakich dyżurach mówicie?
Blanka i Krukoni posłali sobie spojrzenie z serii no-tak-oni-jeszcze-mogą-nie-wiedzieć, a potem Tatiana powiedziała przejętym głosem:
- Dumbledore się wściekł. Wiecie, coś takiego pod jego nosem… jego uczniowie, w jego zamku takie rzeczy! Są teraz dyżury, mają być ostrzejsze kary, generalnie ciężko się teraz przecisnąć przez korytarz w nocy. No i każdy się boi. Mówią, że znaleźli was w ostatniej chwili, że… naprawdę było z wami źle – odchrząknęła, starając się ukryć to, że głos znów jej się zaczął łamać. – Wszyscy was szukali. Merlinie, jesteście debilami! Co wy sobie w ogóle myśleliście?! Wiecie, jak się martwiłam?! – wybuchła w końcu i zakryła twarz w dłoniach.
Blanka spojrzała na nią karcąco, Remus zaś, choć trochę skrępowany, objął ją ramieniem.
-  Znaleźli was w sobotę nad ranem – burknęła Tatiana, ocierając sobie nos rękawem (Amelia pewnie dostałaby gorączki na ten widok). – Pani Pomfrey mówiła, że Ty i Peter w ciągu najbliższych dni powinniście dojść do siebie, ale martwiła się Jamesem, wiadomo co z nim?
- Wiem tylko tyle, że jest tam – burknął Syriusz, wskazując na parawan obok. Zrobiło mu się głupio, że leżąc obok przyjaciela, nawet nie próbował go zobaczyć. W końcu argument „nie mam siły” jest kiepskim usprawiedliwieniem, kiedy rozchodzi się o tak bliską przyjaźń. Ale prawda była taka, że leżał wciąż bezwładnie na poduszkach, ledwo unosząc różdżkę w dłoni, nie było mowy o tym, by zajrzeć do Pottera.
Tatianie natomiast nie trzeba było powtarzać, natychmiast ruszyła we wskazanym przez Syriusza kierunku. Stąpając na palcach, zakradała się po cichu, by móc zobaczyć Gryfona. I już prawie, prawie jej się to udało, dzielił ją tylko cal od parawanu, gdy jakaś niewidzialna siła odrzuciła ją do tyłu na posadzkę. Usłyszała stłumiony śmiech swoich przyjaciół i spojrzała na nich oszołomiona, wstając na nogi.
- Wiedziałaś, że tak się stanie? – syknęła do Blanki, która miała najbardziej pobłażliwą minę.
- Domyślałam się.
- Wiedźma! – burknęła Tatiana obrażonym tonem i z powrotem usiadła obok Remusa ze skrzyżowanymi ramionami.
Zapadła cisza. Początkowo potrzebna, wyczekiwana. Każdy miał chwilę na własne przemyślenia, na poukładanie sobie w głowie wszystkiego. Ale gdy milczenie zaczęło się przedłużać ponad miarę, głos zabrała Blanka:
- No dobra, to… będziemy się chyba powoli zbierać… – urwała, widząc minę Remusa. Wyraźnie chciał coś powiedzieć w tym samym momencie, co ona. – Tak?
Lupin zawahał się. Westchnął przeciągle, przecierając sobie dłonią kark. Minęła kolejna chwila ciszy, zanim zdecydował się wreszcie zapytać:
- Aaa… wiadomo, no wiecie, wiadomo kto za tym stoi?
Leżący bez sił Syriusz ożywił się nagle, spoglądając po kolei na trójkę gości. Ci spojrzeli po sobie nieco skonsternowani. Powiedzieć, nie powiedzieć?
- Złapali ich, jak tylko sprawa wyszła na jaw – Tatiana po raz kolejny przyjęła rolę informatorki. Znów oczy jej błyszczały z podekscytowania, a może po trosze z lęku i niepewności.
- No mów, kto to! – wyrzucił z siebie Black, gdy pauza Domogarow mająca podkreślić dramatyzm zdecydowanie za bardzo się przeciągnęła.
- Kojarzysz tego goryla z bandy Ślizgonów, z którymi trzyma Snape, Avery i reszta? Jest na siódmym roku, wiesz który?
- Ten z diastemą? – Syriusz zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć wszystkich znienawidzonych uczniów Domu Węża.
- Yyy… z czym?
- Nieważne. To on?
- Tak, młodszy Nott. On i jego dziewczyna, wywalili ich stąd od razu na zbity pysk.
- Ale przecież ona jest z…
- Tak, z Ravenclawu – wpadła w słowo Syriuszowi Tatiana, minę miała wyraźnie zbolałą i zażenowaną. – Mają mieć proces, ale ten łajdak ma takie znajomości, że jak skończy się na grzywnie, to będzie sukces. Szczególnie teraz, gdy w ministerstwie jest pełno takich szumowin.
I znów zrobiło się cicho. Myśli kłębiły się Syriuszowi w głowie, kotłowały się, walczyły, doprowadzały Blacka do bólu skroni.
- Ale dlaczego to zrobili?! – zapytał w końcu Lunatyk z przejęciem i bezradnym niezrozumieniem, wyjmując to pytanie Syriuszowi z ust.
- Widzisz, podejrzewaliśmy na początku, że chłopaki musieli przeszkodzić im w jakiejś uroczej schadzce. A ja podsłuchałam, jak Sprout rozmawiała z Flitwickiem i stwierdziła, że musieli się czymś odurzyć, bo to niemożliwe, by dwójka normalnych młodych ludzi zareagowała w tak… no, bestialski sposób.
- Nott normalny?! – obruszył się Black. – To schizofrenik i maniak. Takie zaklęcia to pewnie dla niego chleb powszedni.
- Ale jest jeszcze wersja druga – powiedział Matt, który do tej pory się nie odzywał. Tatiana spojrzała na niego pytająco.
- O czym mówisz?
- Blanka wpadła na to dziś. Bo widzicie… taki chłopiec sobie był. Obrażenia dziwne miał, a przyczyny nikt nie znał. Jeść i mówić zaprzestał, aż do Munga zawitał. Dumbledore na głowie stał, lecz mu nic nie powiedział… Blanka dokończ ty, bo mi rymy kiepsko idą.
Hewson, która do tej pory zawzięcie liczyła coś na palcach, odkąd tylko Matt zaczął mówić, zaśmiała się w głos.
- Ale siedmiozgłoskowiec wychodził ci znakomity!
Mullen wykonał ruch, jakby uchylał w jej stronę kapelusza.
- No więc – zaczęła – wczoraj odwieźli do Świętego Munga takiego chłopaczka z pierwszej klasy. Nie wiadomo co mu się stało, ale przestał mówić. Zupełnie nie było z nim kontaktu, mimo że był na lekcjach i tak dalej. Podobno miał jakieś otępiałe i wystraszone spojrzenie, ale tego akurat nie widziałam, tak tylko słyszałam. I – zrobiła krótką pauzę, jakby się nad czymś zastanawiała – cóż, tak pomyślałam, że to może mieć jakiś związek. On był z rodziny mugolskiej i nie zdziwiłabym się, gdybyście przeszkodzili tamtym frajerem nie w randce, a w czymś, co chcieli zrobić temu małemu. I kto wie, może byli pod wpływem jakiegoś świństwa, jak mówi Sprout.
- Nigdy bym nie wpadł na to, żeby to powiązać ze sobą, ale brzmi całkiem sensownie – stwierdził Remus. – Choć podejrzewam, że teraz nigdy nie dojdziemy prawdy i możemy się tylko domyślać.
- Ale gdyby taka wersja zdarzeń była prawdziwa, to wiecie, co byłoby najgorsze? – zagadnęła Gryfonka. Przyjaciele spojrzeli na nią pytająco. – To, że w takim wypadku nie można wykluczyć kolejnych osób. Wywalili Notta i tę jego dziewuchę, ale równie dobrze mogło być ich tam więcej. A jeśli tak, to te osoby dalej siedzą tu sobie wygodnie i codziennie będziemy się z nimi mijać.
W skrzydle szpitalnym po raz kolejny tej nocy zapadła głucha cisza. Każdy z piątki przyjaciół zawiesił spojrzenie w tylko sobie wiadomym punkcie i znów bił się z myślami. To, co powiedziała Blanka, było straszne. I nie chcieli w to wierzyć. Hogwart zawsze był ostoją, oazą i pomnikiem bezpieczeństwa. Trudno było sobie wyobrazić, że gdzieś w tym wielkim zamczysku są uczniowie, którzy bez skrupułów są w stanie rzucać czarnomagicznymi klątwami na przypadkowe osoby. Że ponura seria zwyrodnialców, od których ostatnimi czasy zaczęło się roić w świecie czarodziejów dobrnęła aż tutaj.
To po prostu niemożliwe.



22 komentarze:

  1. Ha!!!! Wreszcie nowy rozdział!!! To moje motywowanie
    Jednak na cos sie zdało. Ogólnie rozdział bardzo fajny, tylko szkoda ze tak mało lily. A tak w ogóle o co chodziło z tym ze realizowanie pomysłów sprzed lat nie jest do tym pomysłem??? Mam nadzieje ze nie chodzi ci o zostawienie bloga??? Prosze nie!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;)
      Nie, realizowaniem pomysłów sprzed lat jest kontynuowanie tego opowiadania wg planu, który powstał, kiedy byłam jeszcze młoda i głupia :d Tak na dobrą sprawę mam zaplanowaną całą fabułę, ale niektóre wątki i wydarzenia (np. to zaatakowanie chłopaków) wydają mi się już teraz mocno naciągane, po prostu inaczej bym to wszystko rozplanowała na chwilę obecną.
      Ok, coś postaram się wykołować z tą Evans ;)

      Usuń
    2. Ulżyło mi ;) A ty nie musisz realizować tego wszystkiego co wymyśliłas kiedyś tam. Plany sie zmieniają. Pozdrawiam i życzę weny :D

      Usuń
  2. Przepraszam za spóźnienie (już trzeci raz dzisiaj - jak to o mnie świadczy...)!
    Nawet nie masz pojęcia jak to miło i szybko (to drugie nie jest zbyt wskazana, za szybko się kończy ta przyjemność) czytało mi się ten rozdział. Bo oni wszyscy są naprawdę przeuroczy, nawet wtedy, gdy wcale nie jest różowo i przyjemnie.
    Hehe plany z dawnych lat to rzeczywiście marny pomysł. Wydaje mi sie, ze lepiej pisałoby ci sie gdybyś to wszystko jeszcze raz przelukała i poukładała. Nie wiem jak wiele czasu minęło od tamtych rysów, ale zazwyczaj jak się było młodszym, to różne głupoty po głowie chodziły (rany, to zabrzmiało jakby coś się zmieniło również w moim wypadku, a to nieprawda :P).
    A znów wracając do rozdziału... ja serio nie bardzo wiem,c o w ogóle mam pisać, bo wszystko mi się bardzo, ale to bardzo podobało. Zawód Lunia, że kumple się zjawili się ani podczas pełni, ani chociaż później, przy jego łóżku, później to, żę zobaczył Syriusz, to niby błahe pytanie, parawan, James... wejście fantastycznej trójki, zgubienie różdżki (która była za uchem, raju Matt to wyższy poziom gubienia rzeczy!), tak starsznie emocjonala, urocza Tatiana, no i Blanka z wiadrem wody na ich gorące głowy ^^.
    Kobieto, ja już nawet nie zastanawiam się nad tym o co chodzi z zakleciem czarnomagicznym, z tym dzieciakiem od mugoli, z w ogóle czymkolwiek, bo mnie oczarowałaś tym rozdziałem i koniec kropka. A oczarowana Ania nie myśli, więc...
    Dobra, nie pogrążam się :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Główny problem polega na tym, że w przypadku rozplanowywania wszystkiego na nowo, musiałabym najpewniej zacząć wszystko od początku, a na to najzwyczajniej w świecie nie mam ochoty. Pierwsze rozdziały są fatalne, wiem, ale nie jestem w stanie sobie wyobrazić przerabiania tej historii po raz któryś. I jeśli w końcu zdecydowałabym, że nowy plan jest niezbędny, że stary jest już kompletnie do bani - na 99% rzuciłabym to. Nie miałabym już chyba na to siły. No i mam sporo przyszłych rozdziałów, które pod ten stary szkic podlegają i niektóre leżą na moim komputerze już ponad dwa lata :D Nie są idealne, niektóre bywają wręcz śmieszne, ale większość z nich powstała pod wpływem tak wielkiej... no, może wena to za duże słowo, ale chęci wypisania się i jednoczesnej radości z tego, WIZJI, że chyba nie miałabym serca ich wywalać w imię nowego-lepszego planu... chyba.
      Te niektóre pochwały z Twojej strony były dość dwuznaczne, ale to dobrze, bo dają do myślenia. Dziiięęęęęki bardzo ;)
      Trzymaj się,
      M.

      Usuń
  3. Tak trochę mnie ciarki przeszły gdy o tym czytałam. Sama osobiście wejdę do opowiadania i osobiście zabiję tego kto zrobił coś takiego chłopakom . Podłe szumowiny.
    Pozdrawiam cieplutko:)
    Ps. Uwielbiam ten szablon^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaak, Jill się popisała :)
      Dziękidzięki, również pozdrawiam :D

      Usuń
  4. Jeśli jestem natrętna to z góry przepraszam. Chciałam sie tylko zapytać (tak to to moje stałe pytanie) kiedy bedzie nowy rozdział? No wiesz, niedługo minie miesiąc od poprzedniego i tak sie tylko zastanawiam.../Iga-twoj motywator ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy, przenigdy nie myśl, że jesteś natrętna! Mi jest straaaaasznie fajnie widząc tak miłe słowa :)
      Cały czas coś tam popisuję, ale na razie jest to kupa szkiców, więc to może jeszcze chwilę potrwać... :|

      Usuń
    2. Okej, spoko. Nie spiesz się. Ważne że piszesz reszta sie nie liczy. To do następnej notki ;) Iga

      Usuń
  5. Hej, hej, hej, to znowu ja! Nie martw sie, tym razem nie podpiszę się swoją natrętnością i nie będę cie poganiać. W zasadzie to nie wiem po co piszę ten komentarz, chyba tyko po to, żeby cię zmotywować bo możesz byc pewna co najmniej jednej wiernej czytelniczki! (Mnie oczywiście)
    Pozdrawiam i życzę weny i duuuuuuużo wolnego czasu
    Malin ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolny czas [*]
      Dzięki bardzo za takie słowa :) Staram się, naprawdę się staram cokolwiek napisać (bardzo zależało mi na tym, żeby pojawiło się tu coś w pierwszym tyg listopada, ale chyba się nie uda), ale goni mnie tyle terminów, że nie jestem na razie w stanie sklecić w skupieniu więcej niż trzech zdań. Kurka.

      Usuń
  6. Wybacz za ten komentarz, ale zauważyłam, że ostatnio opcja Obserwowane nie działa dla mojego bloga. Nie wiem z czym to jest związane, ale pomyślałam, że dobrze byłoby powiadomić ręcznie osoby obserwujące mój blog o tym, że pojawił się nowy rozdział i zapytać, czy na Waszych panelach pojawiła się jakakolwiek informacja odnośnie Aberracji. Byłabym wdzięczna za odpowiedź.
    Bezruch.
    Pozdrawiam, Niah.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    Mam nieprzyjemność poinformować Cię, że Roza odeszła z ocenialni, w związku z czym Twój blog został przeniesiony do wolnej kolejki. Polecam wybrać nowego Oceniającego i napisać o swojej decyzji pod poczekalnią, w przeciwnym razie czas oczekiwania na ocenę prawdopodobnie się wydłuży. Przepraszam w imieniu Rozy i całej Załogi, ale niestety nie mamy na to wpływu.
    Pozdrawiam,
    Dafne (Shiibuya)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurcze, byłam pewna, że komentowałam. Na sto procent nawet, ale wpadka.
    Nic to, nadrabiam w tej chwili.
    Nie wiem czy mam jeszcze wspominać, że pięknie piszesz (z każdym rozdziałem jeszcze piękniej!) i że uwielbiam Ciebie czytać, czy już dać sobie spokój na zawsze,bo to oczywista oczywistość. Jakoś zawsze mi się to ciśnie na usta, nieważne ile razy już się powtórzyłam.
    Lily mnie chwyciła za serce w tym jej krótkim fragmencie na początku. Niech ona już się przyzna otwarcie, że za Jamesem szaleje i niech stworzą w końcu najbardziej uroczą parę w historii Hogwartu, proszę Cię bardzo. Niech nawet ten Harry im się urodzi, skoro musi i skoro taka jest cena ich romansu.
    Ale co się dzieje w tym Hogwarcie to przechodzi ludzkie pojęcie! Nie wiem czy nie będzie mniej strasznie jak już z niego wyjdą. To znaczy obstawiam, że nie będzie i dlatego tym bardziej czekam na to, co im zaserwujesz, a jednocześnie obawiam się tego okropnie. W każdym razie nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, który mogę uważać i uważam, że jest obiecany już wkrótce. ;)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie przyjmujmy niczego za oczywistą oczywistość, to zgubne! A przynajmniej daj mi znać, gdybyś uznała, że coś się zmienia! ;p
      Lily jeszcze musi trochę pocierpieć w czyśćcu bez Jamesa, taka jest cena bycia zołzowatym :D

      Usuń
  9. Jestem właśnie po przeczytaniu wszystkich rozdziałów od początku do końca i... nie mogę wyjść z podziwu, naprawdę! Piszesz tak dobrze, że ciężko się oderwać od tej niesamowitej lektury :D Mnie osobiście parę razy doprowadziłaś do śmiechu (szczególnie rozdział 9 był arcydziełem), najczęściej jego powodem byli Syriusz lub James :P Zdecydowanie moi faworyci :* Chociaż przez parę ostatnich rozdziałów brakło mi Jamesa i Lily, dlatego prawie skakałam z radości jak Lily pojawiła się na początku tego rozdziału i w rozdziale 9 gdy zderzyła się z Jamesem. Ach! Już nie mogę się doczekać jak to się rozwiąże, więc proszę Cię - pisz pisz pisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo :) I nieskromnie przyznam, że tez lubię 9tkę :D
      Mam nadzieję, że nie zawiodę!

      Usuń
  10. Ciągle nic nie ma? D: Nie poganiam ale mam nadzieję że piszesz i nie porzucasz bloga. Pliss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie porzucam, w żadnym wypadku! I tak, piszę, przy każdej wolnej chwili staram się coś sklecić, ale na razie wciąż tych chwil jest za mało, więc nie będę póki co wyjeżdżała z jakimś miniaturowym rozdziałem... głupio mi, że tyle to trwa.
      Dzięki za pamięć :>

      Usuń
  11. Zapraszam do mnie na nowy rozdział:http://commentarius-lily.blogspot.com/
    Będzie mi miło jeśli skomentujesz ;)
    Przepraszam za spam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iga, jeśli już coś czytam, to i komentuję, bo wiem jak to jest, czekać na opinię innych, nie musisz mi mówić takich rzeczy ;) Ale będę wdzięczna, jak chwilę poczekasz i nie obrazisz się, jeśli zajrzę do Ciebie spóźniona.

      Usuń

Dziękując za uwagę i poświęcony czas, nieśmiało pragnę dodać, że będę bardzo wdzięczna za każdą szczerą opinię czy choćby znak zainteresowania pozostawiony na blogu ;)
Layout by Yassmine