Drzewa
straszyły nagością i czarnym kolorem kory. Wiatr porwał do tańca ich
pozbawione liści gałęzie, płosząc ptactwo. Niebo nad masywnym
średniowiecznym zamkiem z dziesiątkami wież i setkami rozświetlonych
okien ubrane było w ciężkie, ołowiane chmury. Sprawiało wrażenie, że
nigdy nie było na nim słońca ani gwiazd, że zawsze było brunatne,
przytłaczające, że nigdy nie przepuszczało światła. Ciężkie chmury na
nim kotłowały się gwałtownie, jak opary z tajemniczego wywaru.
Na
najwyższej wieży zamczyska młoda dziewczyna w długiej ciemnej pelerynie
w niemym podziwie obserwowała rozciągający się przed nią krajobraz
rodem ze średniowiecznego horroru. Czarne, wyglądające na wysuszone
drzewa, ciemnoszare chmury, mgła i opar unoszący się nad wzburzonym
jeziorem, niosące się echem krakanie wron – wszystko to tworzyło
niepowtarzalny klimat. Nie było nic, co mogłoby wskazywać, że na tym
świecie także czasem panuje pogoda, że wszystko jest wtedy pełne życia i
wesołości.
Okna
w chatce gajowego były pozasłanianie, z komina nie unosił się dym. Z
wyjątkiem młodej czarownicy na szczycie wieży astronomicznej na zewnątrz
nie było ani jednej żywej duszy. Nawet z środka zamku nie dobiegał
choćby najmniejszy szmer, zupełnie jakby od setek lat był opuszczony.
Wszystko zdawało się być od wieków umarłe.
Dziewczyna
westchnęła. Silny wiatr utrudniał jej oddychanie, ale nie potrafiła się
ruszyć i ukryć przed nim w głębi zamku. Jak urzeczona wpatrywała się w
ponurą przestrzeń. Długie kruczoczarne włosy, szarpane podmuchami wiatru
omiotły jej twarz i tańczyły wokół głowy. Wcisnęła skostniałe ręce w
kieszenie długiego czarnego płaszcza. Jej zesztywniałe od zimnych
podmuchów powietrza policzki zupełnie straciły swój naturalnie śniady
kolor. Oblicze młodej czarownicy zdradzało oznaki przemęczenia, o czym
świadczyły nie tylko blada cera: jej twarz stała się nieco zapadnięta,
pod przygasłymi oczami pojawiły się cienie. Marszczyła stroskane czoło,
zaciskając usta.
Jej rozmyślania na nieodgadnięty temat przerwał nagły trzask otwieranej za nią klapy w podłodze i śmiech dwóch osób.
- Ups… - odezwał się dziewczęcy głos – mówiłam, Syriuszu, że ktoś tu będzie.
Młoda czarownica odwróciła się przez ramię i spojrzała w kierunku, z którego dobiegły ją hałasy, ukazując swoją twarz.
-
To ty – z niezadowoleniem sucho stwierdził ten sam dziewczęcy głos,
należący do przyodzianej w szaty Slytherinu bardzo ładnej Mulatki, którą
jednak szpecił nieprzyjemny grymas na twarzy.
W tym samym momencie obok Ślizgonki wyłoniła się postać szarookiego Gryfona.
- Sorry, Blanka – powiedział niedbale. – Już się zmywamy i…
- Nie trzeba – wpadła mu w słowo znudzonym głosem. – Ja i tak już miałam wracać.
Na
te słowa para wygrzebała się z niewygodnego włazu, po czym Gryfonka
(taksowana niezadowolonym wzrokiem Ślizgonki) opuściła wieżę, z
trzaskiem zamykając za sobą klapę w podłodze.
***
Gotowe.
Ostatnia
dynia przydzielona Remusowi została opróżniona. Inni prefekci wciąż
pracowali w pocie czoła, gdy powoli zaczął się wycofywać ze swojego
miejsca pracy, nie chcąc zostać zauważonym. Jedyne o czym marzył od
dłuższego czasu, to chwila wytchnienia, a gdyby ogłosił wszem i wobec,
że swoje zadanie wykonał, mogłoby mu zostać przydzielone następne.
Zerknął
z ukosa na Flitwicka, McGonagall i Larry’ego Goldena, który w tym roku
został prefektem naczelnym – żywo o czymś dyskutowali w przeciwnym kącie
sali. Lupin posłał jeszcze przepraszające spojrzenie Lily, której
groźnie zmrużone oczy obserwowały go zza sterty nietoperzach skrzydeł
czekających na sklejenie i zawieszenie. Bezszelestnie wymknął się z
oświetlonej nikłym blaskiem świec sali na zimny i pogrążony w półmroku korytarz.
Odetchnął.
Jutrzejsze
Halloween zbiegało się z drugą w tym semestrze pełnią. Pełnią, która
tym razem wyjątkowo przepełniała go nie odrazą i zniechęceniem, a nawet
zażenowaniem samym sobą, jak miało to zazwyczaj miejsce, ale…
zaciekawieniem! Choć jak zwykle przed przemianą nie czuł się najlepiej,
zagadką pozostawało, jak zniósł „to” za ostatnim razem. Niemal
całkowicie bezboleśnie. Podobnie przebrnął przez dwie ostatnie pełnie na
piątym roku, by w wakacje znów powrócić do dawnej katorgi i
niemiłosiernych cierpień. Nie było wątpliwości, że parę ostatnich
przemian spędzonych w Hogsmeade było o wiele mniej bolesnych od tych,
które przechodził podczas letniej przerwy od nauki. Co było tego
powodem, nie miał pojęcia. Nigdy nie pamiętał tego, co się działo po
przeistoczeniu. Czasem w głowie pozostawały mu tylko pojedyncze obrazy
wyrwane z kontekstu, tym razem jednak zapamiętał towarzyszący mu sen.
Śniły mu się zwierzęta. Nie pamiętał, ile ich było, ani nawet, jakiego
były gatunku – podświadomie wiedział jedynie, że każde było innego. Nie
dopatrywał się związku między snem a tym, jak ostatnio przechodził
przemiany, ale chętnie go analizował i starał przypomnieć sobie z niego
jak najwięcej, bowiem było to chyba jedyne, co przez te wszystkie lata
zapamiętał po pełni.
Rozmyślając,
przechodził kolejne piętra zamku, dziwnie dziś opustoszałego, dlatego
jego uwagę od razu przykuło echo czyichś kroków. Na przeciwległym końcu
korytarza wyłoniła się postać zgarbionej szatynki. Była to Rachel White,
Krukonka na trzecim roku. Ostatnie doniesienia prasy o tajemniczym
zniknięciu jej ojca sprawiły, że nagle stała się w szkole rozpoznawalna,
za jej plecami ciągle szeptano, a ona sama spuściła nisko głowę i cały
czas ocierała łzy z oczu. W jednej ręce niosła opasłe książki, w drugiej
– całkowicie już mokrą chusteczkę. Spojrzała ponuro a Remusa, by znów
spuścić głowę, pociągając nosem. Szła wolnym, umęczonym krokiem. Nie
sposób było obok niej przejść obojętnie, dlatego, gdy już mięli się
minąć, Lunatyk zatrzymał się i odwrócił do dziewczyny. Ona także się
zatrzymała, choć nieznacznie się cofnęła, jakby się go obawiała. Jej
badawczy wzrok spoczął na plakietce prefekta, na co westchnęła cicho.
-
To książki z biblioteki, wszystko jest wpisane w kartach, rozmawiałam z
panią Pince, pozwoliła mi wziąć ich więcej niż pięć – powiedziała
zmęczonym głosem.
-
Co? – zapytał zupełnie zdezorientowany. Dopiero po chwili zrozumiał, o
czym mówi Krukonka. – Aha! Nie no, coś Ty, nie mam zamiaru kontrolować
twoich kart i cię sprawdzać – starał uśmiechnąć się przyjaźnie, ale
twarz odmówiła mu posłuszeństwa. Rozmowa z tak przygnębioną osobą nie
należy do łatwych. – Chciałem tylko zapytać o to… - urwał, zdając sobie
sprawę, że nie wie, co powiedzieć. O to, jak się czuje? Istotnie tak
było, ale to pytanie wydało mu się nie tylko niestosowne, ale i
niebezpieczne – dziewczyna wyglądała, jakby w każdej chwili mogła
wybuchnąć płaczem. A i odpowiedź na nie była oczywista, wystarczyło
spojrzeć. – Chcesz może czekolady? – wypalił nagle.
Ku
jego uldze, kąciki ust dziewczyny nieznacznie uniosły się ku górze.
Spojrzała na niego z wdzięcznością, ale podziękowała, ponownie
pociągając nosem. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę, tym razem przyjęła
bez wahania, kwitując cichym podziękowaniem.
-
Ja jednak nalegam na czekoladę – powiedział, sięgając do wewnętrznej
kieszeni szkolnej peleryny, gdzie zawinięte w sreberko wciąż na swoją
kolej czekało pół tabliczki.
Tym
razem usta dziewczyny rozciągnęły się już w pełnym uśmiechu, choć oczy
wciąż pozostały smutne. Poczęstowała się kawałkiem i gorliwie
podziękowała.
- Powinnam już iść – oznajmiła, walcząc językiem z kostką czekolady.
-
Gdyby coś się działo – zaczął Remus – albo gdybyś czegoś potrzebowała,
na pewno postaram się pomóc, jeśli będziesz tylko chciała.
Skinęła głową i uśmiechając się smutno, ruszyła powoli przed siebie.
Remus,
odprowadzając wzrokiem Krukonkę, usadowił się na parapecie obok. Z
brunatnego nieba lunął deszcz. Krople deszczu roztrzaskiwały się na
szybie o milimetry od jego zatroskanej twarzy. Myślał o ostatnich
doniesieniach z prasy, które pod żadnym pozorem nie napawały optymizmem.
W głowie utkwiła mu myśl, że Rachel White, która już zniknęła mu z pola
widzenia, nie jest ostatnia. Że w Hogwarcie będzie tylko przybywać
uczniów, którzy tak jak ona, będą drżeć o życie swoich bliskich. I
choćby Lunatyk wykupił całe Miodowe Królestwo, w pewnym momencie okaże
się, że nie wystarcza już dla nich czekolad.
***
W
oblanym ciepłym światłem z kominka Pokóju Wspólnym Gryfonów mimo późnej
pory wciąż pozostawało paru uczniów. Siedzący przy stoliku pod oknami
trzeciak z nosem w grubej księdze najwyraźniej zamierzał zarwać noc na
rzecz poprawienia stanu swojej wiedzy. Obok walcząca z opadającymi Lily
powiekami próbowała wytłumaczyć technikę nanoszenia księżyców na mapy
małej pierwszorocznej. Na kanapie przed kominkiem ścigający drużyny
Gryffindoru, Gavin Brown, rozmawiał o czymś z kapitanką zespołu – Katie
Murphy, również ścigającą. Siedzący na fotelu Peter obserwował ich ze
znudzeniem. Na pewno nie rozmawiali o quidditchu, tego był pewien. Katie
nie uśmiechałaby się wtedy w ten sposób. Trochę im zazdrościł, musiał
przyznać przed samym sobą. Znajomość z Emmą najprawdopodobniej miała się
skończyć na kilku spotkaniach w parku i trzech listach – na ostatni nie
dostał odpowiedzi już od ponad miesiąca. Na samą myśl o tym, nabrał
ochoty na coś słodkiego dla poprawy humoru.
Spojrzał
na zegar. Było już grubo po rozpoczęciu ciszy nocnej, ale z drugiej
strony kuchnia wcale nie jest tak daleko… Zaczął podnosić się już w
fotela, kiedy nagle, tuż przy nim ktoś zupełnie nieoczekiwanie
powiedział „cześć!”. Zaskoczony, zachłysnął się powietrzem i nieomal
upadł, z natury bowiem był płochliwy, a kompletnie nie słyszał, by
ktokolwiek wcześniej szedł w jego kierunku. Czując, jak serce wali mu
jak oszalałe, odwrócił się za siebie, szukając sprawcy tej reakcji. Obok
niego stała Hewson.
-
Cześć, Blanka – powiedział trochę z wyrzutem, przyciskając do klatki
piersiowej ręce. – Mogłabyś się przestać zakradać? Prawie zawału
dostałem.
- Nie zakradałam się, ale przepraszam – burknęła ze zmęczeniem i usiadła obok niego.
Przyjrzał jej się przez chwilę, wyglądała na wykończoną.
- Masz straszne doły pod oczami – chlapnął bezpośrednio chłopak.
-
W tym świetle ty też masz, dżentelmenie – powiedziała to zupełnie
znudzonym głosem, ale za to spiorunowała go spojrzeniem. Zarumienił się.
- Jutro od rana mamy obronę z tą starą choleryczką, więc bęęędę już sz-szłaaa – wydukała, starając się stłumić ziewnięcie i
podnosząc się leniwie z fotela. – Tatiana kazała przekazać któremuś z
was, że już gotowe. Nie wiem co, nie wiem, o co chodzi, ale wolę się nie
zagłębiać. Powiedziała, że będziecie wiedzieć. Przekaż chłopakom,
dobra? – Jeszcze raz ziewnęła. – Dobranoc.
-
Pa – odpowiedział Peter i podążył za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła
za zakrętem na schodach. Odechciało mu się jeść, za to poczuł strach,
pewien rodzaj adrenaliny. – Już gotowe – mruknął do siebie niemal
bezdźwięcznie i poczuł, jak po jego plecach przebiega dreszcz. Gdyby
mógł się z tego wycofać… z jednej strony chciał brać w tym udział,
chciał pomóc, ale z drugiej ciągłe wystawianie się, trwająca już drugi
rok walka ze strachem i stresem zaczynała go wykańczać. Nie był
człowiekiem poszukującym wrażeń, wiele by oddał za ponowne spokojne
sumienie. Z zamyślenia wyrwało go skrzypnięcie obrazu z Grubą Damą,
spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył wchodzącego do Pokoju Wspólnego
Syriusza. Brunet skierował swoje kroki w stronę przyjaciela i rozsiadł
się wygodnie dokładnie w tym miejscu, w którym przed chwilą siedziała
Blanka.
- Siema! – powiedział ożywionym tonem, zupełnie, jakby nie wiedział, że jest już grubo po północy.
- Hej – odburknął Pettigrew. – Jak było?
-
Hm… sympatycznie – Black uśmiechnął się cwaniacko i śmiesznie ruszył
brwiami, jakby chciał dodać „jeśli wiesz, co mam na myśli”.
- Łapo?
- Tak?
- Już gotowe.
Twarz Syriusza w jednej chwili przybrała poważny wyraz. Pokiwał powoli głową.
- Nie martw się – powiedział. – Uda nam się na pewno.
Sama nie wiem, dlaczego komentuję akurat w tym miejscu, no ale cóż... Nawet sobie nie wyobrażasz, ile już słyszałam o Twoim blogu, ale zabieram się za jego przeczytanie już od zeszłych wakacji. Trochę szkoda, że przez ten rok przybyło tak niewiele nowych rozdziałów, bo z chęcią czytałabym dalej. Trochę dłużyły mi się wakacje w Porcie, a raczej wątek Syriusza i jego nowej miłości, ale ja już tak mam, że lubię czytać głównie wydarzenia z Hogwartu. Polubiłam bardzo postać Blanki, która wydaje się być pod wieloma względami podobna do mnie (nawet trochę mnie to przeraża) i cieszę się, że to, co jest między nią i Łapą powoli się rozwija. Cieszę się głównie z tego powoli, bo nie lubię kiedy wszystko dzieje się zbyt szybko. Poza tym Twój Syriusz jest taki... fajny (przepraszam za to słowo, ale nawet nie potrafię znaleźć bardziej odpowiedniego). Zwłaszcza polubiłam go, kiedy wysłał zdjęcia Blance z fajnym dopiskiem. Słooodki. ^^
OdpowiedzUsuńNo i kurczę, kto śmiał pocałować Blacka? Scena z oddalającym się czerwonym parasolem była taka... przygnębiająca. W zasadzie to zastanawiam się, czy moje przypuszczenia w ogóle okażą się słuszne, bo nie wiem, czy Tobie chodzi po głowie związek Blancki z Syriuszem. Może to tylko moja nadinterpretacja? Ale ten parasol dał mi do myślenia i mam nadzieję, że jednak coś takiego planujesz!
Trochę mi żal Lily, że jest tak bardzo oddalona od reszty i samotnie spędza wakacje, kiedy inni świetnie razem się bawią. Jeszcze ten incydent z łańcuszkiem. Hm, nie wiem, czemu James go zabrał... Nawet jeśli Lily go nie nosiła, to i tak był to głupi pomysł. W końcu "Kto daje i odbiera..." I jeszcze myślał, że jak da go Lidii, to Lily nie zorientuje się, że to ten sam? Dziwny on jest. Ale jeszcze rok do ich oficjalnego związku ;)
Haha, kocham Cię za rozdział dziewiąty - Nowy nauczyciel Transmutacji, który z całą pewnością jest moim ulubionym! Te przerażone miny pierwszoroczniaków. I Syriusz w roli nauczyciela. Ach, kiedy to sobie wyobrażę. Na większości blogów piszę Kocham Remusa, ale u Ciebie nie mogę się powstrzymać przed napisaniem Kocham Twojego Syriusza. Jest absolutnie cudowny! Zabawny, czarujący, egoistyczny i w ogóle. I dlatego cudowny. <3 Tylko ta jego nowa dziewczyna... No cóż, ale gdyby wszystko było tak prosto i gładko, to nie miałabyś o czym pisać.
Na początku byłam pewna, że Bellamy to pełne imię Blancki, zorientowałam się dopiero później, że jestem w błędzie. Nie mogę przyzwyczaić się, że nazywają Tatianę Maliną. Strasznie mi się to nie podoba! Nie lubię, kiedy nazywają kogoś owocem...
Podsumowując, cieszę się, że w końcu zabrałam się za Twojego bloga, tylko martwi mnie ta trzymiesięczna przerwa. Mam nadzieję, że rozdział trzynasty nie będzie dla Ciebie pechowy. ;)
Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę bardzo dużo Weny!
PS Za wszystkie błędy w komentarzu przepraszam, ale nadal mam w głowie pełno Syriusza. ;D
Ciekawa jestem, co takiego słyszałaś ;>
OdpowiedzUsuńI wiesz co? Ja Cię znam! Zaglądałam niejednokrotnie jeszcze na onetowskie malowane-szeptem, za każdym razem zbierając się do skomentowania, ostatecznie jednak z tego zamiaru rezygnując. Bo wtedy jakoś tak mi się ubzdurało w tej małej łepetynie, że prologu lepiej jest za bardzo nie komentować. Że lepiej poczekać na parę kolejnych rozdziałów, żeby było wiadomo, na czym się stoi. Komentowanie prologu to takie trochę ocenianie okładki książki. Nie każdy potrafi to robić, więc wolałam się wstrzymać. Ale Ty równie uparcie nie wstawiałaś następnego rozdziału. Mam nadzieję, że tutaj szybko to nadrobisz, a ja będę się mogła wykazać i podzielić się z Tobą moją opinią :D
Związki w tym opowiadaniu po głowie chodzą mi różne, ale na pewno nie wygadam się w komentarzu^^ O tak, ja nie twierdzę, że zabranie tego wisiorka to było genialne posunięcie, wręcz przeciwnie, zgadzam się tutaj z Tobą. Ale James to James. On myśli od pupci strony, a przynajmniej myślał. Musi wydorośleć, daj mu czas :p
Tak, nieskromnie przyznaję, że też lubię 9tkę :D Nie jest idealna, ale zawsze poprawi mi humor. To się nazywa samozachwyt, co?
Dziękuję Ci bardzo za tak obszerną opinię:) Miło się na sercu robi, gdy widzę, że ktoś ma aż tyle do powiedzenia na temat moich wypocin i chce mi poświęcić trochę czasu.
Jeszcze raz dziękujędziękujędziękuję, również pozdrawiam i również życzę lekkiego pióra :)
Oczywiście same dobre rzeczy, nie mogłoby być inaczej ^^
OdpowiedzUsuńBlogowy świat jest bardzo mały, nieprawdaż? Wszyscy się znają! ;)) Heh, malowane-szeptem doczekało się kontynuacji dopiero po roku, co jest całkiem w moim stylu - słomiany zapał. Również nie lubię komentować prologów i nie pamiętam, kiedy ostatnio to zrobiłam, ale za to zawsze oceniam okładkę książki (często kupuję dla samej okładki jak w przypadku Jeden dzień, ale to już inna sprawa). Poza tym onet często był wkurzający, jaka na przykład wtedy, gdy sklejał wyrazy. Blogspot jest dużo bardziej przystępny i aż chce się publikować. Obyś miała podobnie! ;>
Cóż, szkoda, że się nie wygadasz, bo jestem ciekawa, co tam planujesz. Hahaha, taak, myślenie od pupci strony jest takie podobne do Jamesa. Hahaha ;D
9tka z całą pewnością JEST idealna, wierz mi, wiem co mówię! Nie należę do osób, które śmieją się do ekranu, a przy Twoim rozdziale nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu na samo wyobrażenie Syriusza w takiej roli. <3
Nie masz za co dziękować, poświęciłam czas na przeczytanie Twojej historii z ogromną przyjemnością, naprawdę :))