28 mar 2015

21. Donica



Uwaga! Sroga telenowela. 


Irytek Poltergeist był absolutnie zakompleksioną kreaturą. Zawsze marzył o byciu prawdziwym, budzącym grozę duchem, jak Krwawy Baron, albo chociaż Gruby Mnich, z którego naśmiewał się otwarcie, jednak podskórnie czułby przed nim respekt… gdyby tylko miał skórę. Szybował po korytarzu, roztkliwiając się nad swoim jestestwem, którego nie sposób dopasować do jakiejkolwiek konkretnej kategorii. Sam nie wiedział, kim był. Poltergeistem. Istotą. Ale co to niby miało oznaczać? Jedyne co mu wychodziło, to dokuczanie innym, jednak zamiast budzić grozę, zazwyczaj budził irytację. Całą swoją frustrację najłatwiej było wyładować na pierwszakach – oni jako jedyni czasem jeszcze się go choć odrobinę bali.
Zaczaił się w zbroi, widząc zbliżający się zza zakrętu cień dziewczynki i liczył, że tym razem będzie miał szczęście. Prawie zapiszczał z uciechy, kiedy przez pionowe szpary w hełmie dostrzegł pierwszoroczną Puchonkę, dźwigającą jakieś ciężkie tomiszcza i gliniane naczynie. Poczekał, aż będzie odpowiednio blisko i…
- ŁAAAAAAAA!!! – wyskoczył ze zbroi z dzikim wrzaskiem, rzucając w małą studentkę kredą.
Dziewczynka upuściła naręcze i uciekła z piskiem.
Irytek, pękający z dumy, obejrzał swój łup. Kilka ksiąg o zielarstwie i ciężka gliniana donica. Przymierzył ją na głowę, przeglądając się w zbroi, ale zrezygnowany ściągnął ją i rzucił przez ramię.
Dostrzegł małą Puchonkę, która wyglądała ukradkiem zza rogu, najwyraźniej chcąc odzyskać zgubę. Uparta smarkula. Rzucił w nią jeszcze kilkoma kredami, wytknął język i poszybował dalej.
Dzień jakby stał się piękniejszy.

***


- Robisz się miękki – wyszczerzył się Peter do spryskującego się perfumami Syriusza.
-  Co?
- No… jesteś umówiony za dziesięć minut, co znaczy, że się nie spóźnisz. Co najwyżej odrobinkę. To do ciebie nie pasuje.
- Robię się nudny, nie miękki – mruknął, poprawiając koszulę.
- Albo się zakochałeś… – Pettigrew uśmiechnął się znacząco.
- Daj mi spokój.
 Brunet już wychodził, kiedy zatrzymał się nagle, coś sobie przypominając. Odwrócił się do przyjaciela.
- Peter, daj mi tą bombonierkę, co?
- Jaką bombonierkę?
- Tą, którą trzymasz pod łóżkiem. Odkupię ci.
- Skąd ty to… – Urwał jednak, rezygnując z dochodzenia, tylko z miną pogodzonego z losem sięgnął pod łóżko. Rzucił mu okrągłe pudełeczko (jeszcze nie otworzone, co w jego przypadku było anomalią) w czerwonym kolorze. – A po co ci?
- Angelina ma dzisiaj urodziny.
- Ojej… – Peter wyglądał na zaskoczonego, ale jednocześnie udawał wzruszonego. – Pamiętaaałeeeś… – zarechotał i, chcąc podrażnić przyjaciela, spojrzał tak, jakby chciał dodać „jakie to słodkie!”.
- Remus mi powiedział, że to dziś. I nie patrz tak na mnie! – warknął z poirytowaniem Syriusz.
Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.

***

- Patrz jak łazisz, szlamo – poniosło się po korytarzu.
Blanka oderwała skupiony wzrok od książki, szukając autora tych słów. Wyciągnęła z rękawa różdżkę.
Nigdzie nikogo nie było w jej zasięgu wzroku, więc coś musiało się dziać za którymś z zakrętów. Najbliższy z nich był zaledwie parę kroków od niej.
- Au! Przepraszam! – pisnęła jakaś dziewczynka.
Blanka ruszyła w tamtym kierunku.
Zobaczyła Ślizgona, który trzymał za szatę jakąś małą Puchonkę, grożąc jej różdżką. Dziewczynka jedną ręką podtrzymywała pod pachą grube książki, drugą próbowała się uwolnić.
- Puść ją, Harper! – warknęła. Chłopak był rok młodszym rezerwowym drużynie quidditcha i wyglądał na wyraźnie zaskoczonego tym, że Blanka znała jego nazwisko.
Puchonka spojrzała na nią ufnie i dopiero wtedy, gdy zza kaskady brązowych włosów błysnęły dobrze znane Blance jasnoniebieskie oczy,  rozpoznała Różę, siostrę Johna.
Harper bez słowa machnął w kierunku Blanki różdżką, ale ta była na to przygotowana. Zrobiła zręczny unik przed smugą światła, którą posłał chłopak, niemal w tym samym momencie rozbrajając go niewerbalnie. Uniosła brew i pomachała mu jego własną różdżką.
- Puść ją, powiedziałam – powtórzyła spokojnie.
               Rodzina Emmilliasów niestety cieszyła się sporym zainteresowaniem wśród Ślizgonów o radykalnie nietolerancyjnych poglądach. Blanka często widziała wrogie spojrzenia, które towarzyszyły im, gdy szła z Johnem. Próżno byłoby szukać w całym Hogwarcie innego rodzeństwa (i to potrójnego), które pochodziłoby z mugolskiej rodziny. Mieli jeszcze jednego brata, jednak on nie wykazywał magicznych zdolności. Podobno paru przodków ze strony ich matki ukończyło Hogwart, jednak ich małżeństwa zakończyły się charłaczymi dziećmi, a to wcale nie poprawiało ich sytuacji w oczach czystokrwistych ortodoksów. Niektórzy również  charłaków traktowali jako podgatunek.
Brunet spojrzał nieprzytomnie na Puchonkę, przez krótką chwilę wydawał się być zdziwiony. Przez ułamek sekundy wyglądał tak, jakby chciał zapytać Emmilliasównę: „dlaczego moja ręka cię trzyma, szlamo?” Zreflektował się i puścił szatę dziewczynki, a ta podbiegła do Blanki i schowała się za nią.
Puchonka była bardziej wystraszona, niż Harper był tego wart, niemniej Blanka rozumiała ją. W Hogwarcie od lat między starszymi uczniami co jakiś czas odradzała się chęć postraszenia pierwszorocznych. Mimo usilnych starań nauczycieli, wciąż nie udało im się całkowicie wyplewić głupiego zwyczaju. Hewson sama kiedyś została złapana przez jakiegoś rosłego Ślizgona, zanim nauczyła się porządnie trzymać różdżkę, a ilu Ślizgonów nastraszyli swego czasu James i Syriusz ciężko byłoby zliczyć.
- Ja ją puściłem, teraz ty oddaj mi różdżkę – powiedział zuchwałym tonem Harper.
Gryfonka nieomal parsknęłaby śmiechem.
- Idiota. Idź do pokoju wspólnego, Róża – mruknęła do dziewczynki, która wciąż trzymała się za jej plecami i ani śmiała się ruszyć.
- Ach, no tak! – syknął Harper tak, jakby coś sobie nagle przypomniał. – Zapomniałem, że ta mała szlama to tak jakby twoja szwagierka.
- Stul ten swój glistowaty pysk! Nie masz ani krzty honoru! – warknęła rozwścieczona. – Jak w ogóle śmiesz nazywać kogokolwiek szlamą, skoro sam jesteś, jakbyś to ujął, mieszany – ostatnie słowo wypowiedziała z prawdziwym obrzydzeniem.
- ZAMKNIJ SIĘ! – ryknął Ślizgon, patrząc na nią z nienawiścią.
Osiągnęła cel. Chłopak aż zadygotał ze złości. Zaskoczyła go po raz drugi, wytykając mu jego pochodzenie. Czasem jednak dobrze było posłuchać Lily, która o wszystkich wiedziała wszystko i miała w głowie więcej poufnych danych niż w Filch w swoich kartotekach.
Blanka całym sercem gardziła takimi ludźmi jak Harper czy Snape. Szykanowali uczniów z mieszanych rodzin, uważając się za lepiej urodzonych, mimo że ich korzenie w ślizgońśkiej ideologii pozostawiały wiele do życzenia. Ojciec Snape'a był niemagicznym pijakiem, o czym kiedyś słyszała. Natomiast dziadek Harpera był mugolskim politykiem. Hipokryzja tej dwójki od dłuższego czasu otwierała Blance nóż w kieszeni. Dlatego z satysfakcją obserwowała poczerwieniałą ze złości twarz chłopaka.
Echo po raz kolejny poniosło korytarzem stukot czyichś kroków. Ktoś był bliżej i bliżej, aż w końcu wyłonił się zza zakrętu. Tym kimś był John. Zatrzymał się gwałtownie, gdy ich spostrzegł. Spoglądał z zaskoczeniem po kolei na całą trójkę. Jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Blance. Uniósł pytająco brwi.
               - Szukałem cię, młoda – powiedział do siostry, choć patrzył na Gryfonkę.
- Zabierz ją – mruknęła, a jego siostra podbiegła do niego, łapiąc go za rękę.
- Ale… – nic nie rozumiał.
- Zabierz ją – powtórzyła na wpół znudzona, na wpół rozdrażniona. 
Spojrzał nieufnie na Harpera, a potem znów na Blankę.
Nie żeby nie wierzył w jej umiejętności. Jedynie dwóm rzeczom nie dawał wiary:  uczciwości Ślizgona i… jego bezpieczeństwu. Blanka mogłaby się przez tego robaka wpakować w tarapaty, gdyby ją zbyt poniosło. Z wątpliwości wyrwał go uścisk dłoni Róży.
- Chodźmy – szepnęła.
Zawahał się. Spojrzał jeszcze raz na brunetkę, która kiwnęła nieznacznie głową, dając mu do zrozumienia, że to dobry wybór. Objął siostrę ramieniem i ruszył czym prędzej w kierunku pokoju Hufflepufhu,  obiecując sobie, że wróci tu najprędzej, jak się da.

Zaś Blanka i Harper miażdżyli się wzrokiem, dopóki rodzeństwo Puchonów nie zniknęło za rogiem. W końcu chłopak mruknął:
- Jak to jest być zdrajcą krwi?
- Wspaniale – patrzyła na niego z prawdziwym obrzydzeniem. – Można się łatwo dorobić dwóch różdżek.
Czekała chwilę na odpowiedź. Szczerze mówiąc, liczyła na awanturę. Od jakiegoś czasu chodziła rozdrażniona jak osa i zbierała w sobie jad. Wystarczył byle pretekst, by wybuchnąć. Ale chłopak milczał. Musiała pogodzić się z tym, że wszystko rozejdzie się po kościach.
- Jak się stęsknisz, zgłoś się po nią do McGonagall – rzuciła na odchodne, odwracając się do niego plecami.
To, co się potem stało, to był nagły impuls gotującej się w Ślizgonie nienawiści.
Dziewczyna znajdowała się już na końcu korytarza i zbliżała się do zakrętu, kiedy porwał stojącą obok donicę i cisnął ją przed siebie ile sił. Nawet nie liczył na to, że trafi. Musiał po prostu wyładować złość. Zamarł w bezruchu i szoku, kiedy donica uderzyła Hewson w tył głowy. Roztrysnęła się na kawałki skorup, które zamieniły się w pył, gdy upadły z trzaskiem na posadzkę. Gryfonka głucho jęknęła, zachwiała się i osunęła  na kolana. Widział dokładnie, jak po szyi dziewczyny sączy się krew i znika za białym kołnierzem od szkolnej koszuli.
Znieruchomiał. Usłyszał, że ktoś zwabiony hałasem, biegnie w ich kierunku. Nie myśląc nawet o odebraniu swojej różdżki, chciał zniknąć  z tego miejsca. Puścił się za siebie biegiem w celu ucieczki, kiedy jak duch wyrosła przed nim wysoka postać. W jednej sekundzie, gdy zrozumiał, kim jest osoba przed nim, z ust wyrwało mu się szpetne przekleństwo. Nie zdążył go jednak dokończyć, a uderzony między łopatki dwoma oszołamiaczami, wystrzelonymi przez Blankę, padł jak długi na marmurową posadzkę.
- Syriusz – sapnęła Blanka na widok przyjaciela, który przybiegł na miejsce zwabiony hałasem.
Stał na drugim końcu korytarza, między nimi leżał oszołomiony Harper. Łapa trzymał w ręku jakieś czerwone pudełko, które upuścił podbiegając do niej. Po drodze nie odmówił sobie przyjemności nadepnięcia na Ślizgona.
- Co się stało? – klęknął przy niej, patrząc niepewnie na zakrwawiony kołnierz.
- Rzucił czymś we mnie – mruknęła, wskazując na okruchy i skorupy z glinianego naczynia. – Akurat się odwróciłam. Ale jestem głupia… Skąd się tu wzięła ta cholerna donica?! – warknęła poirytowana do żywego. – Co jak co, ale żeby donica? – ostatnie słowo prawie wypluła. 
- Zaniosę cię do skrzydła.
- Nie – sprzeciwiła się zdecydowanym tonem, zasłaniając się otwartymi dłońmi, jakby chciała go odepchnąć. – Dam radę iść.
- Ale…
- To tylko skaleczenie. Poradzę sobie – ucięła zdecydowanym tonem.
Podpierając się na jego ramieniu, wstała. Jednak nie zdążyła dać kroku, kiedy przed oczami zrobiło jej się ciemno i zakręciło jej się w głowie. Upadłaby, gdyby nie Black, który objął ją w talii i podtrzymywał w pionie.
- Jednak cię zaniosę – oświadczył, wyczuwając, że dziewczyna jest prawie bezwładna.
Wtem, po korytarzu rozległo się chrząknięcie.

***

Tatiana patrzyła bezmyślnie w głąb korytarzyków utworzonych między niekończącymi się regałami w hogwarckiej bibliotece. Opasłe tomiska odwróciły się do siebie wyblakłymi grzbietami, niby schody niknące gdzieś w obłokach kurzu i światła wpadającego przez strzeliste okna. Siedziała przy stoliku razem z Matt’em, który wertował księgi z zaklęciami. Sama, chcąc uniknąć rozmów, udawała, że szuka materiałów na esej dla McGonagall, jednak non stop zapominała się i podpierając się na łokciu, z głową zawieszoną nad Powszechnym poradnikiem z transmutacji, który wyszukał jej Matt, zamiast czytać, patrzyła w przestrzeń, bijąc się z myślami.
Co z tego, że miała nóż na gardle i profesorka najprawdopodobniej wlepi jej szlaban za kolejne niewywiązanie się z terminu? Dopiero w środku nocy kiedy faktycznie poczuje przysłowiowy ogień wiadomo gdzie, zabierze się do pisania. Jeśli w ogóle. Wiedziała to, zawsze tak robiła. Zawsze zwlekała ze wszystkim na ostatnią chwilę i zarywała noc, dopiero wtedy robota paliła jej się w rękach. Wcześniej nie potrafiła się skupić, błądziła myślami daleko, daleko od obowiązków. Tego dnia, w bibliotece, jej drobną główkę zaprzątnął wczorajszy mecz.
Była zażenowana samą sobą. Cieszyła ją piękna gra Krukonów, ale zdobyte przez nią półtora setki punktów oddałaby za kilka czekolad.  Pierwszy raz czuła, że nie zasłużyła na zdobycie znicza, paradoksalnie akurat wtedy, kiedy w końcu udało jej się tego dokonać.
W zacinającym deszczu i atmosferze adrenaliny straciła czujność. Znicz sam się odnalazł, kiedy wyleciał z fałd jej kaptura, gdy próbowała go sobie poprawić na ramionach. Nie miała pojęcia, jak długo tam się chował, ale gdyby pozwoliła sobie na ułamek sekundy dłużej wpatrywania się z rozdziawioną buzią, jak złote trzepoczące skrzydełka uciekają od niej, James miałby już spore szanse na wyprzedzenie jej.
To nie ona złapała znicza, to znicz złapał ją – myślała, krzywiąc się. Mecz trwał wiele godzin, co jeśli przez cały ten czas latała ze złotym zniczem przygniecionym pod fałdami kaptura? Z większości porażek byłą bardziej dumna niż w tego zwycięstwa.

***

- Bardzo wam przeszkadzam? – odezwał się John, który przybył na miejsce najszybciej, jak mógł, by ostatecznie zobaczyć Blankę przytuloną do Syriusza.
Głos miał spięty i zdenerwowany. Urażony. Wręcz komiczny.
Pogardliwe prychnięcie Syriusza nie poprawiło sytuacji.
- John… - zaczęła Blanka słabo.
Ale chłopak nie miał ochoty słuchać, lekceważąco odwrócił się w kierunku wyjścia, kiedy kątem oka dostrzegł ciemną plamę na podłodze pośrodku korytarza – oszołomione ciało Harpera, który z nienawiścią patrzył na ich trójkę. Mimowolnie zrobił dwa kroki do przodu, by zobaczyć coś więcej niż plecy Blacka i dłonie podtrzymującej się na nim Blanki. Twarz mu zastygła, kiedy spostrzegł, że jego dziewczyna ma szyję umazaną krwią.
-  Co ci się stało? – szepnął z przerażeniem, odbijając ją z ramion Gryfona.
Syriusz obserwował go z zainteresowaniem.
- Nigdy cię przy niej nie ma, kiedy cię potrzebuje –  zauważył chłodno, wkładając ręce do kieszeni.
- Syriusz… - zaczęła dziewczyna zmęczonym głosem.
- Nie, Blanka! – przerwał jej. – Ktoś mu to musi w końcu wygarnąć!
- Widzę, że ty też nie zdążyłeś na czas – odgryzł się John.
Gryfon otworzył szerzej oczy z niedowierzaniem, jakby nie wierzył w to, co usłyszał.
- Ależ ty jesteś beznadziejny – powiedział wręcz z podziwem. Co takiego Blanka widziała w tym idiocie, który przybywa na miejsce spóźniony i nim zdąży zorientować się w całej sytuacji, wyciąga pochopne wnioski, grając wielce urażonego? Zdradzonego czy pies wie jakiego jeszcze? Skończony kretyn, Merlinie, skąd on się wziął?
W przypływie jakiejś niespotykanej u Syriusza szczerości, zebrało mu się na podzielenie się z Johnem swoimi spostrzeżeniami na jego temat. Puchon nie pozostawał mu dłużny.
Od słowa do słowa. Padło jeszcze parę zdań, parę ostrych sformułowań, podczas gdy Blanka cały czas próbowała ich uciszyć, grożąc, tupiąc i rozdzielając ich, bo cały czas przyjmowali pozycję gotową do walki. W końcu znalazło się to słowo, które przelało czarę goryczy i nastąpiła eksplozja testosteronu obu chłopaków. Padł pierwszy cios, wycelowany przez dumnego, a teraz pohańbionego owym słowem, Łapę.
Łapa był człowiekiem dobrym, ale o bardzo słabych nerwach. Za to o silnym ciosie. Johna odrzuciło do tyłu.
- SYRIUSZ! – wrzasnęła wściekle Blanka.
Brunet spojrzał na dziewczynę nieprzytomnie, jakby dopiero teraz odkrył jej obecność. Wyglądała na tak zdenerwowaną, jakby sama była gotowa do pobicia ich, gdyby tylko sprawiłoby to, że się opamiętają, ale nie dbał o to. Dyszał ze wściekłości na Emmilliasa. Nie zdążył jednak już nic powiedzieć, bo żądny zemsty za cios Puchon, otrząsnął się po uderzeniu i zaatakował.

- PRZESTAŃCIE! – ryknęła dziewczyna, słysząc jak od okładania się pięściami któremuś z chłopców trzasnęła kość.
Nie nastąpił żaden odzew. Chcąc rozdzielić walczących ze sobą nastolatków, sięgnęła po różdżkę i dopiero w tym momencie – kiedy z rękawa wysunęły się dwa magiczne drewienka – przypomniała sobie o sparaliżowanym Harperze. Równolegle wystrzelone dwa oszołamiacie wymierzone prosto między łopatki wciąż działały, co mogłoby być powodem do dumy Blanki – w końcu takie zaklęcie to nie byle co. Ale w tej chwili poczuła tylko wstyd i zażenowanie, że Ślizgon był świadkiem całej tej żałosnej sceny. Spojrzała w jego kierunku i napotkała czarne oczy pogardliwie zerkające na nią i chłopaków. Najchętniej wybieliłaby pamięć ich właścicielowi.  
Zrezygnowana, schowała obie różdżki z powrotem do rękawa.
- Świetnie. Pozabijajcie się - mruknęła pod nosem.
Odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła korytarzem, z którego przyszedł John. Z każdym kolejnym krokiem kręciło jej się w głowie coraz bardziej, ale nie zatrzymała się, tylko szła ostrożnie, jedną ręką opierając się o ścianę. Odgłosy walki za jej plecami mówiły jej, że chłopaki albo nie zauważyli, że odeszła, albo niewiele ich to obchodziło. Dotarła do schodów. Przeklinała ich w myślach i wymyślała im coraz to bardziej złożone inwektywy, kiedy nagle poczuła brak gruntu pod stopami, a w żołądku niemiłą pustkę. Zapadając się do kolana w fałszywym stopniu, krzyknęła z bólu i zaskoczenia jednocześnie.
Gdzieś w oddali wciąż było słychać szarpaninę chłopaków, kiedy po hogwardzkich korytarzach echem poniosł się jej głos. Potem nastała kilkusekundowa nieprzenikniona cisza, zupełnie, jakby nie tylko chłopcy, ale także każdy kąt nasłuchiwał, co spowodowało hałas. Minęło około dziesięciu sekund kompletnej ciszy, aż w końcu z opuszczonego przed chwilą miejsca słychać było poderwanie się dwóch osób i zbliżający się tupot stóp.
 Pierwszy dopadł do niej John. Z wargi i spod nosa sączyła mu się krew. Ujął ją pod rękę, chcąc wyciągnąć dziewczynę z pułapki, jednak ta wyszarpnęła mu się agresywnym ruchem, nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
Syriusz, który stanął obok, obserwując scenę z skrzyżowanymi rękoma, uśmiechnął się od nosem złośliwie. Black miał rozcięty policzek. Posłał mu jeszcze jedno spojrzenie pod tytułem: „Niedojda” i podszedł do Hewson. Kucnął przy niej.
- Blanka, chodź… - powiedział spokojnie, chcąc zarzucić sobie jej rękę na ramiona, aby łatwiej było ją wyciągnąć, lecz gdy tylko dotknął jej dłoni, brunetka wyrwała mu się.
Skrzyżowała ręce na piersiach, patrząc przed siebie i udając, że nie widzi żadnego z nich.
- No nie wierć się! – powiedział poirytowany, wyciągając ją z zapadniętego stopnia.
Dziewczyna jednak szamotała się jak dzikie i spłoszone zwierzę, chcąc się uwolnić z uścisku, przez co zapadła w stopniu już do połowy uda, a w nogę boleśnie porysowała. Sytuacja wyglądała komicznie.
- No daj sobie pomóc!
- W dupie mam waszą pomoc! – wrzasnęła w końcu, po raz pierwszy zaszczycając ich spojrzeniem i słowem. – Obaj jesteście beznadziejni, macie mnie nie dotykać! Nie chcę was widzieć.
- Ale…
- POWIEDZIAŁAM.
Znów zajęła się uporczywym wpatrywaniem przed siebie w punkt tylko jej znany.
Było jasne, że to koniec. Że prędzej spędzi tu całą noc, niż skorzysta z ich pomocy. W dwójkę oczywiście mogliby ją wyciągnąć siłą, niezależnie od tego, jak bardzo by się przed tym broniła, daliby sobie radę. Ale ostatnim, co teraz przyszłoby im na myśl, była współpraca.

Syriusz urażony do żywego, najpierw obelgami Emmilliasa, potem tym, że chłopak ośmielił mu się oddać, a teraz odrzuceniem jego pomocy przez Blankę, chciał odejść. I najlepiej obrazić się. I odszedłby dumnym krokiem, gdyby nie to, że John, jak gdyby nigdy nic, usiadł obok Blanki stopień niżej, spuszczając z siebie ze świstem powietrze. Nic nie mówił ani nie patrzył na pozostałą dwójkę, podobnie jak Blanka. Siedzieli obok siebie, udając, że siebie nie widzą. Najwyraźniej schował dumę w kieszeń, o ile w ogóle ją miał, w co Syriusz szczerze powątpiewał, i postanowił, że nie zostawi tutaj samej dziewczyny. Black, widząc to, zawahał się. Jeśli teraz tak po prostu odejdzie, to tak, jakby przegrał bójkę. A przecież wygrałby, gdyby nie usłyszeli krzyku dziewczyny!
Miał usiąść razem z nimi, niezależnie jak długo to potrwa?
Są parą, idioto – skarcił sam siebie w myślach. Nie wpychaj się między nich. Niech sobie tu zostaną, co cię to obchodzi?
            Spojrzał przeciągle na Blankę, która uparcie patrzyła gdzieś przed siebie i odwrócił się. Kiedy zobaczył na magicznej mapie Hewson z obcym Ślizgonem, łatwo było wywęszyć awanturę, toteż pobiegł tam co sił, ale w życiu by się nie spodziewał, że sprawy się potoczą w taki sposób. Całą sytuacją był niemożebnie rozdrażniony, a jednak szkoda mu było Gryfonki, która nie wiadomo jak długo będzie musiała czekać na pomoc inną niż jej niedorobiony chłopak. Postanowił odnaleźć Jamesa i wysłać go tutaj – ktoś w końcu powinien wyciągnąć Blankę z tego cholernego stopnia i zaprowadzić ją do pani Pomfrey. Powoli schodził ze schodów, starając się nie myśleć o tej beznadziejnej sytuacji jak o porażce.
Peter miał rację, chyba jednak robił się miękki. Ale zupełnie zapomniał o Angelinie.


15 komentarzy:

  1. Długo szukałam sensownego bloga o Huncwotach. Blanka wymiata! :D Tak samo jak Syriusz (tylko żeby nie został pantoflarzem!). Przeczytałam wszystko, a raczej pożarłam. Huncwoci nigdy nie byli bohaterami moich ulubionych opowiadań, ale od tego momentu chyba się wszystko zmieni :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie miło to słyszeć, dziękuję :)) Teraz odchodzi moda na blogi o Huncwotach, sama czytam już tylko garstkę, ale kiedyś było całe mnóstwo świetnych opowiadań...
      Syriusz? Pantoflarzem?! Nigdy! ;)
      Trzymaj się ciepło!

      Usuń
  2. Zgodnie z Twoją prośba - akcja "Kochanice kanonu" została rozszerzona również na Magic Platform :) Więcej szczegółów znajdziesz na blogu!

    Zapraszamy!
    wanilijowa

    OdpowiedzUsuń
  3. przesadzasz, aż taka telenowela to nie jest. po porstu Syriusz ogarnął,że chyba jednak nie Angelina jest dla niego najwazniejszai dobrz,e bo ile można ;p.Choć i tka ma ode mnie pllus za to,że naprawdę się starał w tym dormitorium. nie jest pantoflkarzem, ale jestmu troszkębliżej, niż kiedyś. Jeślichodzi o Johna, to takie memło za przeproszeniem, wg mnie powinien jednak bardziej zainteresować się tymŚlizgonem... CHoć ok,niby miał siostrę do eskorty, alesadzę, że Syriuszna jegomiejscu posłałby do dormitorium nie siebie, a Blankę. Cóż, bijatyka z pewnością nie była najmądrzejszym sposobem, szczeólnie że teraz Blanka niechce gadać ani z jednym, a ni z drugim, ale chyba i tak Syriuszma lepsze położenie, bo szybciej zauważył, żeBlanka nie da sięwyciągnąć ani jednemuy, ani drugiemu i poszedł op pomoc. myślę,że dzięki temu wygra,a nie przegra,szczerze mówiąc. bardzo podobał mi sięten wątek z Irytkiem, może do treści mało wnoszący,ale świetnie napisany.podobnie rozwalił mnie sposób złapania znicza przez Tatianę, nie spodziewałam się,że taka jest prawda. ale nie powinna aż tak się tym przejmować wg mnie ;p zapraszam na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Memło" <3
      Masz rację, Syriusz prawdopodobnie tak by na jego miejscu próbował postąpić, ale wtedy to on zostałby potraktowany zaklęciem przez Blankę - lwica tak łatwo nie oddałaby komuś swojej własnoręcznie upolowanej zdobyczy :D
      A John... no cóż. Jest frajerowaty, ale to w gruncie rzeczy dobry chłopak. Poczciwy i oddany, jak każdy Puchon, dlatego nie chciał zostawić Blanki samej i postanowił jej towarzyszyć. Niedługo kończy Hogwart i zniknie z opowiadania, ale mam nadzieję, że choć trochę do siebie przekona mimo całej swojej nieciekawości.
      Nie miałam pewności, czy powinnam dodawać ten fragment z Irytkiem i w sumie długo się wahałam, więc cieszę się, że przypadł do gustu!
      Dzięki, że znalazłaś chwilę, żeby do mnie zajrzeć ;)

      Usuń
    2. Fragment z Irytkiem był genialny, jeśli będziesz kiedykolwiek jeszcze wahać sie, czy dodawać coś z nim, albo w ogóle coś miesznego, to naprawdę odpowiedź jest tylko jedna xD Cóż, myślę, że Blanka faktycznie nie dałaby się Syriuszowi tak łatwo, ale sam fakt próbowania byłby dobry, prawda? ja wiem, że John jest puchonem, ale nie sądzę, żeby wszyscy Puchoni byli memłami xD oo, wdzę, że jednak nie wróżysz mu takiej świetlanej przyszłosci, to odchodzenie z Hiogwartu zabrzmiało, jakby miał i od Blanki odejśc. mnie to pasuje, bo ja ją widzę z innym panem (zastanówmy się z jakim, hahaxD xD). tzn.mogą się kumplować, ale to tyle. zapraszam Cię na nowość na zapiski-condawiramurs , jestem cieakwa Twojej opinii:)

      Usuń
  4. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, Repesco.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, kochana, zostałaś przez nas nominowana do LBA ;3 Więcej pod linkiem: http://somebody-is-perfect.blogspot.com/2015/04/liebster-blog-award.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  6. Oki, to jestem. Na początek może się trochę wytłumaczę (czytaj napiszę, dlaczego nie komentowałam), bo chyba lepiej, żebyś wiedziała. Wbrew pozorom wcale nie powodowało mną lenistwo (chociaż to też, nie zaprzeczam), ale pewien cholernie irytujący motyw, którego użyłaś. A także to, że odzywasz się średnio raz na kilka miesięcy, a później znikasz, łobuzie. Motyw, o którym wspomniałam to robienie z nastolatków wspaniałych detektywów, którzy odkryli międzynarodowy spiseg. Kiedyś wspominałaś, że w Ameryce (na Kubie chyba konkretnie) mają miejsce zamieszki - i do tej pory jest ok., całkiem fajna nota z historii (bo zakładam, że zrobiłaś dokładniejszy wywiad), ale już podpinanie pod to Voldemorta jest totalną porażką. Niby co on ma z tym wspólnego, bo w opowiadaniu rzucasz tylko oskarżeniami, brakuje dowodów i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że chciałaś ze swoich bohaterów zrobić ludzi inteligentniejszych niż są w rzeczywistości. Piekielnie nie lubię takich zagrań, powiem więcej – byłam tak zła, że stwierdziłam, że foch, nie komentuję. Ale może masz coś więcej do powiedzenia w tej sprawie?
    A teraz przechodząc do rozdziału poprzedniego (ten przeczytałam ponownie, bo nie mam do niego żadnego urazu):
    Blanka wychodzi ci chyba najlepiej ze wszystkich postaci - jest zadziorna, uparta jak osioł i ciągle stawia na swoim. Właściwie jedyne, co mnie nieco irytuje to fakt, że ciągle chłopaki za nią ganiają. Szczerze mówiąc - nie bardzo rozumiem czemu, bo charakter ma paskudny (mogę ją lubić jako postać, ale jako człowiek jest nieznośna). W zasadzie nie wiem, co takiego widzi w Johnie, bo gość nie ma zbyt ciekawego charakteru – ot, takie ciepłe kluchy, co to latają za Blanką.
    Oblewanie się sokiem przez Jamesa wydawało mi się nie do końca trafione. Znaczy niespecjalnie podoba mi się sposób, w jaki to opisałaś, ale nie jestem w stanie wyjaśnić dokładniej, co mi nie pasuje (ogólnie dzisiaj słabo idzie mi dobieranie słów, chlip).
    Mecz. Hm, najbardziej zdziwiło mnie, że kibice wyszli przed zakończeniem - w końcu to najważniejszy sport w Hogwarcie, a tamci zwiali, bo trochę im tyłki przemarzły? Słabiaki. Jak na mój gust trochę za dużo gadania komentatora (w ogóle fajna uwaga o Kingsleyu, nie wiedziałam, że znał Huncwotów) upchnęłaś na raz. Wiesz, dlaczego mecze w Hogwarcie są takie krótkie? Bo to ledwie uczniowie i nie umieją aż tak dobrze grać - a poza tym, czemu miałyby być długie? Osobiście wolę, gdy zawody są raczej krótkie, niż żeby ciągnęły się w nieskończoność (czytałaś, że ogólnie jeden z meczy quidditcha trwał kilka dni?). Całkiem fajnie, że wplotłaś nazwiska piłkarzy - miła ciekawostka, chociaż na Moran skrzywiłam się (oczywiście to nie może być ta z mistrzostw, bo byłaby za stara). Ogólnie miecz był ciekawie i sprawnie przeprowadzony, chociaż rozwalenie kafla pałką? No, czasami ponosi cię przy podkreślaniu zajebistości Blanki xD.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, zauważyłam, że błędnie zapisujesz dialogi: chodzi o używanie dywizów; zamień je na pauzę (— ctrl+ alt+ minus z numerycznej) lub półpauzę(– ctrl+minus z numerycznej). Zdarzyło się kilka całkiem zabawnych literówek, ale nie wypisywałam – dzisiaj padam z nóg.
    Eee tam Irytka każdy się bał (nawet Fred i George), na pewno nie jest duchem (tyle razy wypominała mi to beta, że wreszcie się nauczyłam :P). Fragment bardzo przyjemny, ale jak on wpływa na historię? Przydałoby się go jakoś rozszerzyć, bo tak to trochę łyso.
    Konfrontacja Blanki z Harperem/Herperem (to w końcu jak?)skutkowała całkiem sporymi konsekwencjami, co mnie zaskoczyło. Właściwie trochę głupia sprawa, że wiecznie wszyscy Ślizgoni robią za tych złych i nietolerancyjnych. Zdziwiło mnie, że na tym korytarzu tak pusto było - zupełnie nikt się nie przypałętał, tylko Blanka, a później pojawił się Syriusz, oczywiście zupełnym przypadkiem. Rose czy Róża (zdecyduj się na jedną wersję, bo tak jest chaos) jako siostra Johna wydała mi się już byt wielkim zbiegiem okoliczności (bez przesady!) - no i znów trochę kicha, bo pojawiła się, nic o niej ciekawego nie powiedziałaś i wysłałaś na ławkę rezerwowych. Dziewczyna mogła być każdym innym randomem i nad tym trochę boleję, bo mam wrażenie, że nie do końca sprawę przemyślałaś (chyba że chciałaś pokazać, że Blanka jest taka uczynna tylko względem siostry swojego faceta). Właśnie, co to miało być, gdy Blanka sugeruje, że w byciu synem pijaka jest coś złego? Znaczy, nie twierdzę, zę jest fajnie, ale przecież nie można winy rodzica zwalać na dziecko – absolutna głupota, która nie podoba mi się nawet, jeżeli miała służyć kształtowaniu charakteru Blanki (niby jak ktoś tak płytki i chamski miałby się znaleźć w Gryffindorze?). Finał i donica trochę jak z komedii i ja tam się uśmiałam :D. Wgl, co to znaczy porysować nogę?
    „Syriusz urażony do żywego, najpierw obelgami Emmilliasa, potem tym, że chłopak ośmielił mu się oddać” - co się w tym Hogwarcie wyprawia?! To zdanie to mistrzostwo :P.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łojej. Ale mje łyso tera.
      Nie no, to podejmę próbę sprostowania, nie? :D
      Moje znikaniaaa… są beznadziejne, wiem. Idiotycznie to zabrzmi, ale naprawdę często nie mam czasu i głowy do tego, by zajmować się blogiem. Ale to już inna para kaloszy, średnio chcę się uzewnętrzniać w komentarzach, wróćmy do treści.
      Wspaniałego detektywa planuję zrobić tu jedynie z Evans, która wszystko o wszystkich wie i wszędzie wściubi nosa. Natomiast Blanka jest bardzo dobrze poinformowana w sprawach politycznych (jej matka jest ambasadorką w hiszpańskiej Radzie Magów – w sumie wymyśliłam tę instytucję, ale chyba mieli jakiś odpowiednik Ministerstwa…), dlatego połączyła te wątki. Rzecz się dzieje w Gujanie, dawnej kolonii Anglii (zdaje się, że aż do lat pięćdziesiątych była pod panowaniem Wielkiej Brytanii, ale nie pamiętam już dokładnie i nie chcę strzelać), a nie na Kubie, dlatego wydało mi się to całkiem prawdopodobne, że sytuacja polityczna może się przekładać także na dawne ziemie, gdzie z pewnością znalazłoby się kilku przysłowiowych „separatystów”, choć to wyjątkowo przykre porównanie. Ale myślę, że całkiem obrazowe.
      Nie wiem, naprawdę odebrałaś ją jako sztucznie inteligentnego detektywa? :( Chodziło mi jedynie o to, że ktoś, kto lepiej orientuje się w polityce i tamtejszych wydarzeniach, dojrzy w pozornie niepowiązanych ze sobą artykułach prasowych znacznie więcej. Teraz jest podobnie. Jestem wyznawcą teorii, że jesteśmy manipulowani przez media na każdym możliwym kroku i że trzeba umieć wyciągać informacje z pomiędzy wierszy. Może trochę brzmię jak moher, w każdym razie takie jest moje zdanie. Być może dlatego zależało mi na tym, by mieć bohatera, który nie daje się ogłupić nie do końca rzetelnej prasie, mimo że wychodzi przy tym na drugiego Mody’ego z demencją starczą, który wszędzie dopatrywał się spisków i zasadzek.
      No nie wiem, chodziło mi także o to, że prasa zajmuje się głupio tym, co się dzieje za oceanem, nie dostrzegając wydarzeń w kraju (to także wykwitło z moich przekonań i irytacją wiadomościami podawanymi w mediach). Jeszcze przed ich wyjazdem na wakacje w Anglii pojawił się pierwszy Mroczny Znak, o czym kiedyś tam wspominał Matt, na razie sprawa ucichła, ale zdradzę Ci, że właśnie jestem w trakcie przygotowywania rozdziału o ponownych odnotowaniach Mrocznego Znaku i generalnie szerzenia się mhroku.
      Chyba tylko tyle mam na swoją obronę.

      Dobra, to przechodzim do Blanki.
      Trochę może ganiają, ale wynika to raczej z faktu, że Joha najzwyczajniej w świecie poraziło i świata poza nią nie widzi. Dziewczynom szczególnie zdarza się latać za chłopaczyskami o podobnym usposobieniu do Blankowego, może chłopaki czasem również wolą dominujące i zwyczajnie wstrętne charaktery? :D A Syriusz? Jego „latanie” opiera się chyba o to, że zwyczajnie trzyma sztamę ze swoimi ziomkami z Gryffindoru, bo całą nienawiść zaprzysiągł Ślizgonom. Za Lily też by poleciał, choć nie lubi rudej małpy :D
      Ale w tym wszystkim cieszę się, że tak obierasz Blankę. Jako w miarę fajną postać, ale okropną osobę. Ma być okropną osobą, na tym będzie mi zależało szczególnie w późniejszych perypetiach. Kto ją tam wie, może detektyw Evans miała trochę racji z tymi wiedźmami? ^^
      Powiedzmy, że Syriusz miał przy sobie mapę, zwietrzył okazję do awantury i popędził tam, co sił w nogach. W końcu awanturnictwa albo durnej brawury nie można mu odmówić.

      Usuń
    2. Co do meczu:
      Nie mam u siebie Więźna Azkabanu, ale szłabym o zakład, że podczas tego meczu, kiedy Harry spadł z miotły, trybuny również nie były pełne. Sama nie sterczałabym Merlin wie ile czasu na deszczu, choć uwielbiam sporty wszelkiej maści. Mecz trwał wyjątkowo długo, a warunki pogodowe przez cały czas były wręcz fatalne, myślę, że są usprawiedliwieni… Zresztą, muszę to jeszcze zweryfikować, trybuny opuściła tylko część osób. Przynajmniej o to mi chodziło, ale może podczas mojej nieuwagi, uciekli wszyscy.
      Tego też nie jestem pewna, ale strzelałabym, że Hermiona albo bliźniaki wyczytali w którejś części (w Kamieniu chyba?) o szkolnym meczu, który trwał blisko tydzień. Harry wtedy się podjarał jak rumiana dziewica i wyraził pragnienie o uczestnictwie w równie długim spotkaniu, za co zganił go Percy. Pamiętasz? :>
      No jaaaak, Moran jest na czwartym roku, podczas MŚ w 1994 będzie miała 31/32 lata, to tak dużo w świecie czarodziejów? Owszem, przy takim Krumie, który był młokosem, mogłaby być jego matką. Ale ogólnie myślę, ze była w optymalnym wieku. Nie zapominajmy, że oni mają zupełnie inną medycynę i są bardziej długowieczni od nas, a skoro niektórzy mugole do 40 roku życia ganiają za piłką… (bramkarze w szczególności) Tak więc będę obstawać przy swoim, owszem, to ta sama Moran! :D
      Nooo… wiedziałam, że wystawiam z tym kaflem stopę poza granicę srogiego przegięcia, ale nie mogłam się oprzeć. Od pewnego czasu w rozdziałach są przesłanki, że Blanka bierze udział w pewnym szkoleniu i z tego powodu faszeruje się eliksirami, które mogą potęgować czarodziejską moc. Uznajmy, że to dzięki tym specyfikom, choć one same w sobie też pewnie są naciągane.

      Fragment z Irytkiem doczepiłam w sumie w ostatnim momencie, nie wiedziałam, czy dawać go do rozdziałów, do bania luków czy w ogóle go odpuścić. Dość długo się nad tym głowiłam. W każdym razie nie chciałam go absolutnie rozwijać, chodziło jedynie o tę donicę, którą wypuściła Róża, uciekając przed Irytkiem. Biedne dziecko chciało odrobić dodatkową pracę z zielarstwa, a tu się napatoczył Poltergeist.

      Owszem, Ślizgoni są „źli i nietolerancyjni”, ale myślę, nie w większym stopniu niż byli Huncwoci do tego pamiętnego wydarzenia po SUMach. Oni pastwili się nad słabszymi Ślizgonami w równym stopniu i gdybym pisała rozdziały w punktu widzenia kogoś z Domu Węża na pewno byłoby to aż nazbyt oczywiste.

      Róża pojawiła się 9.rozdziale. To jedynie postać poboczna, nie mam zamiaru jakoś rozwijać jej wątku, choć przemknie w tle jeszcze parę razy. W ogóle… ich rodzina będzie stanowiła dość ciekawy element.
      I masz całkowitą rację, trochę za dużo zbiegów okoliczności… jak pisiont jak temu pisałam ten rozdział, był pisany w koncepcji przypadku. Tego, czy istnieje czy nie i że to w ogóle niemożliwe, że wszystko się tak potoczyło. Ale w pewnym momencie strasznie mi to nie leżało i wywróciłam go do góry nogami. Popatrzę jeszcze, może uda się go jakoś złagodzić… i przy okazji wyłapać literówki. W związku z tą zmianą koncepcji chciałam przerysować końcówkę, właśnie zrobić ją bardziej groteskową, ale najwyraźniej kulawo to wyszło. Poprawię cholerę!

      Gdzieś mi tam w oko wpadł chyba właśnie u Ciebie czyjś komentarz na temat tych dywiz. Też planowałam to poprawić, choć trochę jestem zdziwiona, że jest tego aż tyle, jak tak teraz patrzę – wcześniej Word sam je przekształcał.

      Dobra, to chyba tyle z mojego monologu. Trochę mi lżej, jak to wypisałam, choć wiem, że pewnie i tych usprawiedliwień nie kupisz :D W każdym razie bardzo, ale to bardzo dziękuję Ci za szczerą opinię. Łatwiej spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy.
      Mam nadzieję, ze nie będę Cię już więcej tak zawodzić i drażnić, a Ty nie będziesz zmuszona do strzelania fochów ^^
      Trzymaj się ciepło!

      Usuń
    3. Uwaga o znikaniu była tylko żenującym żartem, nie zamierzałam robić ci strasznych wyrzutów, więc przepraszam.
      Fajnie, że Blanka kojarzy fakty, ale w opowiadaniu jakoś niespecjalnie rzucają się one w oczy. Nie wiem może mam sklerozę, ale nie przypominam sobie, żebyś wspominała, że Gujana jest byłą brytyjską kolonią… Bez tej informacji (zapamiętałam tylko tyle, że to gdzieś w Ameryce, strzelałam w centralną, dlatego palnęłam Kubę) jakoś niespecjalnie chciało mi się dalej szukać, a już tym bardziej wracać. Powiedz mi jednak tak szczerze – masz zamiar jakoś rozwinąć ten wątek i pokazać, że Blanka miała rację? Jeżeli tak – zwracam honor (a przynajmniej poważnie rozważę, gdy już przeczytam), a jeżeli nie… niefajnie.
      Tak, naprawdę. Bo Blanka wcześniej nie zdradzała zainteresowania prasą, czy pracę matki (jeżeli się mylę – wyprowadź mnie z błędu). Media… media to inna para kaloszy – przecież nawet w takich wieczornych dziennikach informacyjnych potrafią zupełnie przedstawić różne informacje albo nie podać o co właściwie chodzi.
      Mówiłam ci kiedyś, że mam sklerozę? Aż wierzyć mi się nie chce, że nie, bo trąbię o tym wszystkim na około. Ministerstwo faktycznie miało politykę udawania, że nic się nie dzieje, bo tak jest bezpieczniej i, skoro to ukłon w ich stronę, ok. Co i tak nie zmienia faktu, że byłam zbyt poirytowana, żeby to zauważyć, bywa.
      Ale wiesz, że im gorszy charakter będzie miała Blanka, tym zapewne bardziej będę ją demonizować? Tak tylko mówię :P.
      Dopisz fragment z mapą, to pogadamy ^^.
      Nie pamiętam nic o tak długim szkolnym meczu. Tak czy inaczej szkolny mecz nie mógł trwać tydzień, bo głupotą byłoby narażać zdrowie uczniów dla gry. A poza tym mają zajęcia, w których muszą uczestniczyć i nie widzę powodu, dla którego quidditch miałby być ważniejszy. Obstawiałabym, że to raczej jakaś opowiastka z dawnych lat, która trafiła przez pomyłkę do tej książki.
      Raczej nie bardzo się zgodzę. Rowling jest słaba w datach i opowiadał głupoty o wieku czarodziejów (sama sobie zaprzecza). Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś obdarzony większym talentem magicznym, który rozwinął, faktycznie żyje dłużej jak Dumbledore, ale wszyscy? Niet. Poza tym Bagman wyglądał na raczej młodego, a miał posadkę w Ministerstwie (nie był z tych, co wolą siedzieć za biurkiem), natomiast (tu mogę się mylić) podobnież Ginny również robiła karierę sportową, a jakoś szybko zrezygnowała. Medycyna czarodziejów jest pod wieloma względami lepsza, ale w problemach z magią również ma poważne kłopoty. Poza tym prędkość, z jaką tłuczek uderza w zawodnika jest potworna, a wiecznie nie można nastawiać kości, wszystko ma swoje ograniczenia.
      … ok.
      Hm, wydaje mi się, że dywizy zawsze poprawiałam, raczej miałam problem z akapitami w bloggerze. Word nigdy nie poprawiał pierwszych dywizów, jedynie te drugie, więc w tej kwestii nic się nie zmieniło. Zresztą, to sprawa trzech kliknięć – takie tam pierdoły.
      Błeh, bo zawsze, kiedy zejdzie mi się na czepianie, ludzie mają mnie za potwora… Chlip, chlip, chlip nie jestem potworem i niektóre rzeczy przyjęłam do wiadomości, no.
      Trzymam za słowo, bo strzelanie fochów jest męczące :D.
      Pozdrówka ;)

      Usuń
  8. Ale nie tłumacz się, nie odebrałam tego, jako wyrzut. Po prostu sama strasznie jestem na siebie zła, że tak często nie mam czasu na pisanie ani nawet czytanie.
    To zależy, co masz na myśli, mówiąc "rozwinąć wątek". Temat jej wyczulenia na wiadomości w Proroku niedługo znowu wypłynie na wierzch i mam nadzieję, że to wszystko będzie tworzyło razem w miarę zgrabną całość. Choć coraz częściej mam obawy, że może jednak nie umiem tego należycie przekazać. Również fakt zamieszek w Gujanie i Trynidadzie będzie miał wpływ na dalsze losy jednego z bohaterów. I faktycznie, sama nie pamiętam już, czy wspominałam, czyimi koloniami były te właśnie państwa, muszę jeszcze zajrzeć do tamtych rozdziałów.
    Mnie również absurdalny wydawał się pomysł meczu szkolnego trwającego kilka dni, ale idę o zakład, że w którejś części była o tym mowa. Pamiętam, że strasznie się głowiłam, jak to mogło wyglądać od strony technicznej - czy zorganizowano im przerwy albo czy mieli zmienników itd. Jak byłam dzieckiem cholernie łatwo było mnie zaintrygować. Co z tego, że niektóre z informacji podawanych przez Rowling były kompletnie absurdalne, skoro jej świat był tak cudowny i łykałam wszystko po kolei? : ) Może i masz rację, ale ta pomyłka zraniłaby me serce.
    Dumbledore żył chyba z pińset lat, jego trudno pobić, ale było mnóstwo informacji o czarodziejach, którzy dożywali setki albo i więcej lat, chodząc o własnych siłach, a nie będąc przykutym do łóżka. Sama znałam tylko jedną taką osobę, a w serii było ich całkiem sporo, tak więc przyjęłam to za ich naturalną kolej rzeczy. Swoją drogą, ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że za bardzo odmłodziłam u siebie McGonagall, też będę musiała to poprawić. A tą Moran... zastanowię się, może przeniosę ją jeszcze rok w dół, z pewnością wiele ją to odmłodzi :D
    Dlaczego potwora? Ja Ci tu dziękuję, a Ty insynuujesz coś o potworach... ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, no wolałam się wytłumaczyć ^^.
      Mówisz o łataniu dziur, które już powstały. Jasne, dobrze, żeby przynajmniej była ta łata, ale nie zmieni to faktu, że zwyczajnie powinnaś wspomnieć o tym wcześniej - gdybyś dała do zrozumienia, że Blanka interesuje się newsami, nie czepiałabym się teraz. Jeżeli odpowiednio rozplanujesz - będzie ok, ale wytłumacz porządnie, dlaczego czarodzieje z kolonii są aż tak niezadowoleni (przydałoby się coś więcej niż olanie przez Ministerstwo).
      Nie pamiętam, więc nie będę obstawać przy swoim ;). Aczkolwiek to naprawdę nie ma za grosz sensu.
      Taa pińset, chciałabyś. Dokładnie 116, co nie jest aż takim odstępstwem od normy. Powyżej 500 lat żyli Flamel i jego żona. A Rowling powiedziała też, że rodzice Jamesa zmarli z przyczyn naturalnych koło 60... Wcale nie jest tak, że czarodzieje wolniej się starzeją - chyba magia i ich medycyna pozwalają im dłużej żyć.
      A, bo miałam wrażenie, że jesteś strasznie przybita, a dobrzy ludzie nie przybijają innych ^^.

      Usuń

Dziękując za uwagę i poświęcony czas, nieśmiało pragnę dodać, że będę bardzo wdzięczna za każdą szczerą opinię czy choćby znak zainteresowania pozostawiony na blogu ;)
Layout by Yassmine