Niedługo zabiorę się
za zaległości u Was, przepraszam za zwłokę.
Jedno wielkie
Syriuszorium. Znów długi rozdział i znów mam nadzieję, że jakoś podołacie.
Następny w sumie
gotowy, myślę, że możemy się umówić za jakieś… 3 tygodnie? W porywach do 4,
zresztą będę informować w odpowiednim okienku po prawej stronie pod spisem.
Jakiś czas temu na Szlafroku pojawiła się ocena
Spotkania. Jakby ktoś był ciekawy.
Mol / Smrodek / BratNiedźwiedź.
Albowiem iż poniewuż
nie dość, że sama jest inspirująca, to jeszcze takiegoż psa posiada. ; D
________________________________
Świeże powietrze i wolność stanowiły wspaniałą odmianę od
pobielanych ścian skrzydła szpitalnego, które powoli stawało się dla Syriusza
synonimem więzienia. Dlatego, choć wiedział, że łamie wszystkie usłyszane
dopiero co zakazy, z pełną premedytacją swoje pierwsze od kilku dni kroki
skierował na błonia. Pod pretekstem odszukania Angeliny i przywitania się z
nią, zgubił po drodze Petera, by najzwyczajniej w świecie pójść samotnie na
spacer. Tego potrzebował – ruchu, powietrza i samotności. A że chcąc nie chcąc
(ale bardziej chcąc), był w Hogwarcie osobą popularną i o to ostatnie
najpewniej byłoby mu trudno, postanowił, że oddychać pełną piersią będzie pod
inną postacią. W pełni anonimową.
Jako wielki czarny pies powoli spacerował na skraju
Zakazanego Lasu, dla zachowania pozorów obwąchując niektóre drzewa i kępy traw
(do publicznego zaznaczania terenu jakoś wciąż nie mógł się przekonać).
Zatopiony w rozmyśleniach, wodził od niechcenia leniwymi ślepiami po ostatnich
uczniach, przebywających na błoniach.
Jeszcze raz pogratulował sobie pomysłu wykorzystania
animagii – był w pełni nierozpoznawalny, dzięki czemu nie tylko pani Pomfery
nie otruje go przy pierwszej okazji za złamanie słowa, ale i największa
plotkara w szkole, Berta Jorkins, która minęła go właśnie przyklejona do jakiegoś
Ślizgona, nie doniesie Angelinie, co robi jej chłopak. Przez chwilę rozmyślał
nawet, czy nie wystraszyć dziewczyny w odwecie za wszystkie pogłoski, które
zdążyła o nim rozpowszechnić przez ostatnie lata, bądź co bądź – z kłów nauczył
się już robić pożytek. Uznał jednak, niespodziewanie dojrzale jak na niego, że
niemądrze byłoby zwracać na siebie teraz uwagę, przebolał więc obecność Berty,
nie wydając z siebie nawet warknięcia.
Był jeszcze jeden duży plus jego przemiany – jako psu uda
mu się obejść kolejne kroki bezpieczeństwa, jakie zaserwowano szkole po ataku i
już za dziesięć minut minie czas, w którym uczniowie mogli przebywać bez opieki
na zewnątrz. Dochodziła dopiero szesnasta, ale kolejni wierni zasadom
uczniowie, wracali do zamku i robiło się coraz bardziej pusto. Nad jeziorem
jakaś dziewczyna siedziała samotnie, rzucając kamyki do wody, a niedaleko domku
gajowego Hagrida, który właśnie rąbał drewno, dwóch Puchonów z młodszego roku
zawzięcie się o coś ze sobą sprzeczało. Ze strony boiska w kierunku zamku szła
jeszcze jakaś para i to na niej Łapa zawiesił wzrok na dłuższą chwilę, bo nawet
z tak dużej odległości, dwie wysokie i długowłose postacie wydawały mu się
dziwnie znajome. Szły obok siebie, dyskutując o czymś z przejęciem. Były coraz
bliżej i bliżej, aż w końcu…
Blanka!
Syriusz niekontrolowanie szczeknął, przykuwając chwilowo
uwagę przyjaciółki i jej towarzysza, w którym dopiero teraz rozpoznał
Emmilliasa. Na jego widok z kolei aż warknął. Nie lubił go, nie znosił wręcz.
Nie miało znaczenia to, że powód tej niechęci był strasznie dziecinny i sięgał
początków jego nauki w Hogwarcie, kiedy to wdał się w pojedynek z innym
uczniem. John przechodził obok i jako starszy, mający jakieś doświadczenie,
rozbroił bez problemu obu chłystków, zaśmiewając się przy tym do łez i robiąc
im wiele kłopotów, kiedy różdżki oddał opiekunom ich domów. Dziecinada, ale
upokorzony Syriusz od tamtej pory za każdym razem, kiedy mijał Emmilliasa przez
te wszystkie lata, mierzył Puchona nienawistnym spojrzeniem.
Dlatego teraz już niewiele myśląc – bo wykazanie się
rozsądkiem i unikanie przykuwania uwagi dwa razy wciągu kwadransa to na
Syriusza zdecydowanie za dużo – w momencie gdy Blanka i John odwrócili się do
niego tyłem, całkowicie instynktownie poderwał się i ruszył w ich kierunku.
Biegł tak szybko, jak pozwalały mu na to cztery łapy i nienajlepsza w ostatnich
dniach dyspozycja.
Para spokojnie kierowała się w stronę zamku, byli zajęci
rozmową i zupełnie nieświadomi tego, że goni ich wielkie psisko.
Black był już blisko, wymierzył, w pełnym pędzie zacisnął
powieki i…
BUM!
Ubódł łbem w tył nóg Puchona, podcinając go i powalając na
ziemię.
Nieco zszokowana Blanka, która na początku stanęła obok
jak wryta, teraz wybuchła śmiechem, zginając się w pół. Łapa odpowiedział na to
energicznym machaniem ogona, szczeknął parę razy i zrobił wokół Johna
tryumfalne kółeczko.
Poszkodowany natomiast, do tej pory wciąż siedzący w szoku
na ziemi i wysyłający w kierunku psa rozbudowane inwektywy, odzyskał w końcu
rezon. Zaczął się podnosić, w czym pomogła mu cały czas zaśmiewająca się do łez
Blanka. Emmillias też się uśmiechnął i zrobił coś, za co (Syriusz był tego
pewien) zaraz miał dostać w zęby – przytulił Gryfonkę.
Jednak zamiast wymierzenia ciosu, dziewczyna odwzajemniła
uścisk.
Gdyby Syriusz nie był w tamtej chwili psem, najpewniej opadłaby
mu szczęka. Usiadł, gdy z wrażenia ugięły się pod nim tylne łapy.
To on, Syriusz Black, od ponad pięciu lat przyjaciel
Blanki, dostawał przez łeb za każdym razem, kiedy ośmielił się dotknąć jej
włosów albo ją połaskotać, a jakiś obcy wymoczek może ją tak po prostu
obściskiwać?
Chyba już się domyślał, gdzie, a raczej z kim, coraz
częściej znika Blanka.
***
Ryk radości lwiątek Godryka Griffindora wypełnił pokój
wspólny. Zdezorientowana Lily w roztargnieniu oderwała głowę od wyjątkowo trudnej
pracy domowej, poszukując przyczyny hałasu.
Przy dziurze za obrazem zgromadziła się pokaźna grupka
osób, która otoczyła kogoś i głośno wiwatowała. Prefekt wstała, by dojrzeć, kto
lub co spowodowało to nagłe poruszenie. I wtedy, w środku stłoczonych Gryfonów
dostrzegła znajomą potarganą czuprynę Jamesa.
Chłopak został wręcz przeniesiony przez rozkrzyczanych
kolegów przed kominek.
- Mamy z powrotem wszystkich Huncwotów, impreza! –
zarządziła Katie Murphy.
Uczniowie skwitowali ten pomysł jeszcze głośniejszym
wiwatowaniem, a dwie osoby jak na komendę wybiegły z pokoju, krzycząc przez
ramię, że „zaraz coś skołują”.
- Słuchajcie! – Potter starał się przekrzyczeć Gryffonów.
Spojrzał, jakby poszukując wsparcia, na Remusa, Syriusza i Petera, którzy
wygodnie rozsiedli się na kanapie, płosząc przy okazji paru pierwszaków. – Nie
jestem pewien, czy to dobry po… - zaczął niepewnie, ale reszta jego słów już
utonęła w ryku gryfońskich gardeł.
Chłopak roześmiał się szczerze, tak, jak śmieje się
człowiek, który wrócił do czegoś, za czym bardzo tęsknił. Rozejrzał się dookoła
i w końcu ponad ramionami kolegów dostrzegł obserwującą go Evansównę.
- Cześć, Lily – uśmiechnął się do niej.
- Cześć – odparła po chwili dziewczyna dość oschłym tonem,
zdejmując z niego spojrzenie. Opadła z powrotem na swoje krzesełko i ponownie
zagłębiła się w książkach, udając skupienie, jednak zdradziły ją niezdrowe
rumieńce.
Parę najbliżej stojących osób zamilkło, jakby wyczekując
ciągu dalszego znanego wszystkim serialu pod tytułem „Evans, umówisz się ze
mną?”, jednak nic takiego nie nastąpiło.
Obraz Grubej Damy znów się uchylił i do środka padło dwóch
uczniów obładowanych tacami z ciasteczkami.
- Piwko zaraz będzie – zapewnił jeden z nich.
- W takim razie ja za chwilę wrócę – powiedział James,
ruszając w stronę schodów. – Zaniosę parę rzeczy na górę i chociaż na moment
skoczę do Lidii.
Okularnik ledwo zdążył zniknąć w za drzwiami do sypialni,
a do pokoju wspólnego weszła kolejna osoba. Tym razem wszyscy zamilkli, gdy w
wysokiej i chudej postaci rozpoznali opiekunkę domu.
- Pettigrew, Black – rzuciła na wejściu dziarskim tonem,
przy okazji podejrzliwie lustrując smakołyki przyniesione z kuchni – dyrektor
chce was widzieć. Ciebie też, Lupin. Gdzie Potter? – Ktoś wskazał na schody
prowadzące do sypialek. – Niech się pospieszy, mam was zaprowadzić.
Syriusz już się podnosił, by pójść po przyjaciela, ale
James, jakby wywołany, w tym samym czasie wychylił się zza drzwi do dormitorium
i zbiegł na dół. Spojrzał pytająco na nauczycielkę.
- Popraw koszulę, Potter, idziemy do dyrektora. Za mną.
Ruszyła w stronę wyjścia a Huncwoci posłusznie za nią,
choć James domagał się wyjaśnień.
- Ale pani profesor, jeszcze nic nie zdążyliśmy zrobić, to
nie my!
- To faktycznie spore osiągnięcie. A co wy tu robicie?! –
zapytała ostro kobieta, gdy w przejściu natknęła się na dwójkę Gryfonów, którzy
nieśli pudełko z tajemniczo pobrzękującym szkłem. – Jest już dawno po
rozpoczęciu godzin dyżurowych! Tracicie po dziesięć punktów!
Najwyraźniej bardzo jej się spieszyło albo w mig połączyła
fakty i nie chciała surowiej ukarać swoich uczniów, bo na odjęciu punktów się
skończyło. Skinęła na Huncwotów i energicznym krokiem wymaszerowała na
zewnątrz.
Natomiast Lily, która od początku kątem oka śledziła każdy
ruch Rogacza, drugi raz została na tym przyłapana, kiedy chłopak, wychodząc, na
moment obejrzał się przez ramię. Nabrała kolorów dojrzałej piwonii i zwiesiła
wzrok na podręczniku. Zamrugała kilkakrotnie, by pozbyć się irytującego szczypania
pod powiekami i za wszelką cenę starała się nie zwracać uwagi na podejrzliwe
spojrzenie siedzącej obok Mary.
Dziewczyna po raz kolejny przeszła samą siebie w czuciu
się jak zwykła idiotka. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby swoje uczucia miała
ubrać w słowa, ale… była wręcz rozdrażniona dobrym stanem Jamesa. Bo podczas
gdy ona ostatnie dni spędziła na martwieniu się o jego zdrowie, on okazuje się
być w zaskakująco dobrej formie. Gardziła sobą, naprawdę gardziła przez ten
zawód, przez wypływającą z niej żółć i irracjonalną złość, ale nie mogła
zaprzeczyć, że to wszystko było prawdziwe. Do tego stopnia drażniło ją, jak
James się uśmiecha i jak lekko wbiega po schodach, że na czochranie włosów już
nawet nie zwróciła uwagi.
Zdecydowanie nie takiego powrotu Pottera się spodziewała.
Zakryła twarz dłońmi, oddychając głęboko.
Głupia, głupia… Co ona sobie myślała, że co? Że przyniosą
go tu na noszach, a on będzie błagał ją o przebaczenie za wszystkie swoje
idiotyczne zachowania zamiast planować spotkanie z Lidią?
Nie chciała być taka, naprawdę nie chciała.
***
- Usiądźcie – dyrektor wykonał krótki, zapraszający gest.
Szmery i rozmówki jego poprzedników ucichły, jakby
postacie na portretach dopiero teraz dostrzegły przybycie czwórki chłopców i
nauczycielki.
Gryfoni wykonali polecenie i rozgościli się na krzesełkach
przed biurkiem profesora. Spojrzeli po sobie trochę niepewnie, ale tylko trochę
– w końcu mieli już niezły staż w wizytach w tym gabinecie i to w chwilach,
kiedy naprawdę mieli sporo za uszami. Co takiego mogło im grozić dzisiaj? Chyba
nie będą obwiniani za to, co się stało?
- Jak zdrowie? – zapytał beztrosko Dumbledore, jakby na
potwierdzenie ich domysłów o jego pokojowym nastawieniu.
Pokiwali głowami i wymruczeli coś, co miało oznaczać, że
dziękują, że dobrze.
- Jak pewnie zdążyliście zauważyć, w szkole zaszło sporo
zmian po tym wszystkim.
- Bezsensownych – wypalił bez zastanowienia James. – To
znaczy… - zreflektował się, choć kompletnie nie wiedział, jak wybrnąć z
sytuacji.
- To były moje pomysły, panie Potter – groźnie dodała
siedząca obok McGonagall.
- Och… no tak – mruknął, a jego mina mówiła coś w stylu
„dlaczego mnie to nie dziwi?”. – Po prostu – zaczął, zastanawiając się, czy
brnięcie dalej w temat nie jest przypadkiem próbą samobójczą – wydaje mi się,
że nawet jeśli w szkole nadal jest ktoś powiązany z tym wszystkim, to takie
ograniczenia nie zrobią na nim większego wrażenia, a jedynie mogą uprzykrzyć
życie reszcie.
Dyrektor uśmiechnął się do niego na te słowa, ale w tym
samym momencie w jego oczach ukrytych za okularami-połówkami pojawił się cień
zmęczenia tak wyraźny, że aż dziwnym było, że powstrzymał się od westchnięcia.
- Chyba jestem wam winien przeprosiny – rzekł po chwili, stykając ze sobą końcówki długich palców. –
A wy mi parę wyjaśnień, bo, jak rozumiem, nie macie przed sobą tajemnic?
Zapadła niezręczna cisza.
James drgnął. Kątek oka zarejestrował pokerowe twarze
swoich przyjaciół.
O cholera.
On o wszystkim wiedział?
***
Czwórka chłopców w milczeniu siedziała w oblanym nikłym
światłem pojedynczej świecy dormitorium. Syriusz stał oparty o drzwi, z
pięściami zaciśniętymi w kieszeniach, jego wzrok błądził gdzieś po podłodze i
rozrzuconych na niej rzeczach współlokatorów. James i Peter usiedli na swoich
łóżkach, również zwieszając głowę i nad czymś rozmyślając. Remus zaś, opierając
się ramieniem o ścianę, patrzył tępo przez okno na ciemny zarys bijącej
wierzby. Cisza między nimi była aż gęsta od niewypowiedzianych, ale cisnących
się na usta słów. Tylko że nikt nie miał odwagi zacząć.
Lupin nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo był głupi, jak
niedomyślny. Buzowała w nim mieszanina kompletnie ambiwalentnych uczuć, złość,
wręcz wściekłość, na samego siebie i bezmyślną brawurę chłopaków walczyła z
wdzięcznością i szczerym poruszeniem, ale nade wszystkim królował chyba zawód,
bo… w pewien pokrętny sposób czuł się oszukany. Choć wiedział, że jego najlepsi
przyjaciele podjęli to wyzwanie dla jego dobra, tak naprawdę przez masę czasu
taili przed nim prawdę.
- Lunio, słuchaj – zaczął Syriusz, wciąż opierając się o
drzwi, ale w końcu podnosząc na niego wzrok z drugiego końca dormitorium –
zrozum, my… nie chcieliśmy mówić ci za wcześnie. Nie chcieliśmy robić ci
nadziei na wypadek, gdyby coś nie wyszło.
- Poza tym, sam przyznaj, pewnie próbowałbyś nas
powstrzymywać po drodze, a my byliśmy zdecydowani! – dorzucił James. – Byłyby z
tego tylko kłótnie i nerwy.
- Dlatego postanowiliście postawić mnie przed faktem
dokonanym i przez tyle czasu robiliście ze mnie idiotę?
- Remus, my… - zaczął James, ale przyjaciel mu przerwał:
- Chłopaki, ja naprawdę jestem wam wdzięczny, ale to było strasznie
głupie zagranie z waszej strony, mogliście…
- No nie, już się zaczyna! – tym razem wtrącił się
Syriusz, powstrzymując się od śmiechu. – Widzisz? Nawet teraz chcesz prawić
kazania. Zrozum, chłopie, wszyscy wiemy, że jesteś mózgiem naszej paczki, ale
kiedy robi się coś dla przyjaciela, to trzeba się kierować instynktem, a nie
rozsądkiem. – Podszedł do Lunatyka i poklepał go po ramieniu. – A to już nasza
broszka.
W ślad za Łapą poszedł Peter, który wstał ociężale z łóżka
(kręgosłup nadwyrężony amatorską animagią wciąż dawał o sobie znać), podszedł
do Remusa i także zdrowo klepnął go w plecy. Poważne rozmowy nie należały
do jego specjalności, wolał ograniczać się do gestów. Spojrzeli po sobie ze
zrozumieniem.
Obserwujący trójkę przyjaciół James wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
- Wszystko wyjaśnione, w takim razie starczy tych
uprzejmości. Chodźcie na dół, czekają na nas.
***
Kolejne dni minęły Huncwotom niespodziewanie szybko,
głównie pod znakiem nadrabiania zaległości w lekcjach i w roli szkolnych
żartownisiów. Nie zdążyli nawet mrugnąć okiem i wypowiedzieć „Ależ pani
profesor, to nie nasza sprawka!”, a listopad już miał się ku końcowi. Tym samym
coraz bliżej było nie tylko świąt, nie tylko do przybycia oczekiwanego od
początku profesora obrony przed czarną magią, którego zastępowała do tej pory
emerytowana nauczycielka (bez wątpienia cierpiąca na demencję starczą), ale także
do pełnoletniości Syriusza.
Obudził się rano z dziwnym uczuciem, że jest obserwowany. Leżał
na brzuchu z twarzą wtuloną w poduszkę i marzył jedynie o tym, by powrócić do
absurdalnego snu. Nieważne, że już kompletnie nie pamiętał, o czym śnił, grunt,
że perspektywa rozpoczęcia kolejnego dnia była w nim oddalona. Usłyszał nad
głową jakiś szmer. Nie mogąc dłużej już lekceważyć bodźców, odwrócił się na
plecy i… prawie dostał zawału.
- Popieprzyło was? – wydusił z siebie z trudem, całkowicie
wbity z szoku w pościel.
Tuż nad jego głową, przy samym nosie niemal, napotkał pięć
innych dobrze mu znajomych twarzy, które zastygły z wybałuszonymi oczyma i
zębami wyszczerzonymi w psychodelicznym uśmiechu. Jego przyjaciele, którzy
postanowili mu zafundować tak nietypową pobudkę nawet nie drgnęli, tylko James
próbował powstrzymać parsknięcie śmiechem i w efekcie coś mu pociekło z nosa.
Syriusz naciągnął kołdrę na głowę, chowając się przed ową wydzieliną i przed
przyjaciółmi, którym daleko było do normalności. Z tymi swoimi strasznymi
uśmiechami wyglądali jak wytwory wyobraźni po halucynogennych środkach.
Brakowało im tylko kolorowych rogów i skrzydeł.
Łapa schowany pod pościelą, zbyt skołowany, by być złym
albo rozbawionym całą sytuacją, nie musiał długo oczekiwać na reakcję ze strony
towarzyszy. Pięć par rąk zaczęło go dźgać paluchami po całym ciele, a zza
zasłony z pierza dochodził go zgodny pomruk „wstawaj-wstawaj-wstawaj, ty stara dupo”.
Kwęknął, zdejmując kołdrę z twarzy. Widok rozradowanych
jego reakcją towarzyszy należał do tych irytujących do tego stopnia, że aż
zabawnych. Starał się wyrzucić z siebie przeciągłe i cierpiętnicze „Nieee-e!”,
ale mimowolnie zaczynał już się śmiać.
- Raczej nie jest zachwycony – zauważył Peter. Chyba nawet
udało mu się zdobyć na ton udawanej troski.
- Dziwisz mu się? To już staruszek, niedługo zacznie
łysieć – podchwyciła Blanka.
- Albo siwieć – dorzucił James.
- Albo jedno i drugie.
- Zrobią ci się taaaaakie zakola. – Rogacz zakreślił
palcami na głowie Syriusza dwa wielkie kręgi. – Ale nie martw się, to i tak nie
będzie miało znaczenia, skoro…
- Innymi słowy – przerwał z naciskiem Remus, czując, że
wywód Pottera może rozwinąć się w dziwnym kierunku – wszystkiego najlepszego!
Amelia jakby na komendę położyła Syriuszowi na mostku małe
eleganckie pudełeczko.
- To od nas wszystkich. I od Tatiany, ale dzisiaj od rana
odrabia jakiś szlaban i powiedziała, żeby na nią nie czekać, bo i tak cię potem
złapie – wyjaśniła, jak zawsze wyczerpująco. – Chcieliśmy ci dać coś
symbolicznego, coś, co zostanie na dłużej…
- Ale nie martw się – tym razem to James się wtrącił –
mamy dla ciebie jeszcze drugi prezent z masą cycków, tylko Remus twierdzi, że
nie wypada go dawać razem z dziewczynami, więc dostaniesz go potem.
Lunatyk plasnął otwartą dłonią w czoło w iście
dramatycznym geście.
- Otwórz – ponagliła Amelia, uśmiechając się pięknie.
Łapa podniósł się na łokcie i zdjął wieczko, trzymając
pudełko na bezpieczną odległość w razie jakiejś wyskakującej pięści albo innych
równie mądrych żartów, które przecież były bardzo w stylu jego przyjaciół. Kiedy
jednak nic się nie wydarzyło, zajrzał ostrożnie do środka i uśmiechnął się
mimowolnie.
W pudełku był zegarek.
Doskonale wiedział, skąd akurat taki wybór. W rodzinach
magicznych na siedemnaste urodziny czarodzieje zazwyczaj otrzymywali od swoich
rodziców pamiątkowe zegarki na rękę, a że sytuacja Syriusza była, jaka była...
cóż. Ci tutaj byli jego jedyną rodziną.
Na odwrocie tarczy była wygrawerowana data urodzin i jego
imię, a dookoła krawędzi widniały inicjały dziewczyn i pozostałej trójki
Huncwotów.
- Być może nie jest to najlepszy zegarek dla arystokraty – zaczęła nieco ironicznie
Szkotka, ale Syriusz wpadł jej w słowo:
- Wydziedziczonego? Jest idealny. – Zapiął go sobie na
nadgarstku i spojrzał na wszystkich ze szczerą wdzięcznością. – Dziękuję wam.
Mimo tak specyficznej pobudki, albo właśnie dzięki niej, dzień
zapowiadał się naprawdę przyjemnie. Może bez fajerwerków i tortu, ale dokładnie
tak, jak Syriusz sobie to zaplanował, czyli w przyjacielskim gronie. Blanka
wygrzebała z kufra chłopaka jego zeszłoroczną wielką miłość - aparat. W szóstkę
zrobili sobie pamiątkową fotografię i obiecując, że po lekcjach będą robili
tyle głupich zdjęć, ile tylko zniesie aparat, zeszli na śniadanie, które mijało
im na beztroskiej pogawędce, żartach i podkradaniu sobie jedzenia. Ze trzy razy
zaśpiewano mu „sto lat”, choć były to chyba raczej zawody na jak najbardziej
sfałszowane wykonanie (które bezapelacyjnie wygrał James) niż śpiew. Nawet
perspektywa na ciężki plan lekcji nie była w stanie popsuć humoru Łapie. Wybić
go z rytmu udało się dopiero małej sówce, która wylądowała obok jego talerza,
wystawiając nóżkę z przywiązanym do niej listem. Zrobił zdezorientowaną minę.
Już paczuszki od pani Potter i Andromedy bardzo go zaskoczyły, a ktoś jeszcze
spoza szkoły pamiętał o jego urodzinach i wysłał mu list? To chyba nie rodzice?
Trochę niepewnie sięgnął po kopertę, sówka natychmiastowo
odleciała, a on równie błyskawicznie rozpoznał pismo, którym uwiecznione
zostało jego imię i nazwisko. Poczuł się, jakby ktoś uderzył go w klatkę
piersiową. Niezbyt mocno, ale jednak.
To od Airelle.
Kompletnie go zatkało, w bezruchu i milczeniu wpatrywał
się w kopertę.
- Kto to? – zainteresował się Potter.
Blanka, siedząca naprzeciw i do tej pory raczej małomówna
prychnęła jak rozdrażniona kotka.
- Tylko spójrz na niego – powiedziała z politowaniem.
Syriusz podniósł na nią szare oczy. – Borówa, mam rację?
Rozzłoszczony spuścił wzrok z powrotem na kopertę, by po
chwili schować ją do kieszeni. Aż tak było to po nim widać?
- Czyli Borówa – stwierdziła Hewson grobowym tonem. – No
to po Syriuszu.
- O co ci chodzi?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Czego ta flura znowu od
ciebie chce?
- Nie mów tak o niej!
Blanka już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale Syriusz
ją uprzedził:
- Po prostu – wycedził przez zęby, unosząc dłoń, by
uciszyć Gryfonkę – nie mów.
Dziewczyna, manifestując wszem i wobec swoje
niezadowolenie, do granic możliwości uniosła ciemne i zadziorne brwi, ale nie
odezwała się już ani słowem. Po zjedzonym prawie w całkowitej ciszy śniadaniu
pierwsza wstała od stołu i wyszła z Wielkiej Sali, po drodze tylko szturchnęła Gavina,
który, chyba na to licząc, podłożył jej nogę.
- Piękna dzisiaj pogoda – zauważył James, spoglądając na
zaczarowane sklepienie i w końcu przerywając ciszę. – Może po lekcjach pogramy
w quidditcha? Tak rekreacyjnie. Zgarniemy Tatianę, Larry’ego, Gavina, co? Katie
nie, bo się będzie darła.
- Ja wszystko słyszę, Potter! – gdzieś z dalszej części
stołu zajmowanej przez siódmoklasistów poniósł się groźny głos drobnej
blondynki.
- Och nie! Wcale nie o to mi chodziło, pani kapitan! –
Wychylił się, by lepiej widzieć Katie i wyszczerzył do niej zębiska w swoim
najmniej subtelnym uśmiechu. – To jak, zagramy? – tym razem zwrócił się do
Syriusza, ten kiwnął głową.
- Dobry pomysł – przyznał chętnie, bo brakowało mu ruchu,
a niedługo mieli wznowić treningi i wolał uniknąć kompromitacji. Widząc, że
wszyscy w pobliżu już zjedli, podniósł się powoli. – To co, zbieramy się?
Wyszli razem z Wielkiej Sali w nieco gorszym nastroju niż
w chwili, kiedy do niej wchodzili, ale w o wiele lepszym niż w momencie, w
którym opuściła ich Blanka.
Zresztą, jak się okazało, daleko nie zaszła, bo w sali
wejściowej spotkali ją rozmawiającą z bliźniakami Emmillias z Hufflepuffu.
Syriusz pożegnał się z towarzyszami (z których część szła
na numerologię, a część miała jeszcze wolne i wróciła do pokoju wspólnego) i
już odwrócił się w stronę wyjścia na błonia, by ruszyć na lekcję opieki nad
magicznymi stworzeniami, kiedy podbiegła do niego Angelina. Wtuliła się w niego
i wymruczała mu do ucha życzenia, które co prawda nie bardzo zrozumiał, ale i
tak cmoknął ją czoło, dziękując. W tym momencie list spoczywający w jego
kieszeni zaczął dziwnie ciążyć, jakby mu o sobie przypominając.
- Coś się stało? – zapytała dziewczyna. – Jesteś jakiś
markotny.
- Nie, wszystko w porządku.
Nawet się uśmiechnął, ale Angelina nie dawała za wygraną.
- Chodzi o nią,
tak? – Zwęziła groźnie oczy. W pierwszej chwili Syriusz nie wiedział, o kim
mowa, ale jego wątpliwości szybko zostały rozwiane. – Widziałam was podczas
śniadania, co ona sobie myśli? O co poszło? – syknęła, ale nie czekając na
odpowiedź, odwróciła się w stronę Blanki, by posłać jej nienawistne spojrzenie.
Stojąca w drugim kącie sali Gryfonka, gdy tylko ją
dostrzegła, odpłaciła się pięknym za nadobne i rozgniotła ją wzrokiem z taką
łatwością, jakby rozgniatała robaka traperem. Choć to chyba i tak zbyt subtelne
porównanie. Jej rozmówcy parsknęli śmiechem.
Syriusz zrezygnowany objął Angelinę ramieniem, odwracając
ją w drugą stronę. Naprawdę miał już dosyć.
- Będę powoli się zbierał na lekcję.
- Odprowadzę cię.
- Z tym że skoczę jeszcze do toalety – wymyślił naprędce,
wiedząc, że tylko w ten sposób uda mu się na chwilę uwolnić i w końcu
przeczytać, co takiego miała mu do przekazania Airelle.
- Dobrze, poczekam tutaj.
Syriusz uśmiechnął się, cmoknął dziewczynę w policzek i
ruszył żwawym krokiem w kierunku łazienek, z trudem powstrzymując się od
wywrócenia szarymi ślepiami. Po tych paru latach spędzonych w Hogwarcie dobrze
wiedział, że ściany mają nie tylko uszy, ale i oczy.
Z wyjściem z toalet czekał do samego dzwonka, wiedząc, że
Angelina odpuści i pobiegnie na transmutację, zapewne przeklinając go we
wszystkich znanych jej językach. Do tej pory drogę do Zakazanego Lasu pokonywał
razem z Blanką, tym razem szedł sam, Hewson pewnie już dawno była na miejscu.
Odetchnął głęboko rześkim powietrzem i zapiął szczelniej
płaszcz.
Potrzebna mu była ta chwila ciszy, by rozprawić się z
najsilniejszym akcentem poranka, jaki bez wątpienia stanowił otrzymany list.
Uśmiechnął się sam do siebie półgębkiem z kpiną. Po raz kolejny nie mógł
uwierzyć w to, co się z nim działo za sprawą Airelle. Działo, nie dzieje.
Kompletnie stracił dla niej głowę w trakcie wakacji, paląca myśl o niej męczyła
go jeszcze długo po rozpoczęciu szkoły i po tym, jak jasno mu dała do
zrozumienia, że ma go, krótko mówiąc, w poważaniu. Dziś przerwała milczenie, by
złożyć mu najzwyklejsze w świecie życzenia, ale dokładnie wiedział, że nie ma
sensu robić sobie w związku z tym żadnych nadziei. Do tej pory nie było dnia,
by jej choć przez chwilę nie wspomniał. Raz z żalem, raz z rozbawieniem, raz z
sentymentem, ale wspominał. Teraz sam się z siebie śmiał, ta dziewczyna
najzwyczajniej w świecie bawiła się z nim w kotka myszkę, próbowała wodzić za nos.
Niedoczekanie! Jak mógł być tak głupi przez tak długi czas? Jednocześnie musiał
przyznać, że w pewien pokrętny sposób był jej wdzięczny. Miał wrażenie, że
sporo się dzięki niej nauczył. Przede wszystkim, w końcu odkrył to, o czym tyle
słyszał, a w istnienie czego szczerze powątpiewał – kompletne zauroczenie. Do
głowy by mu nie przyszło, by nazwać to miłością, ale w końcu wiedział, co to
znaczy szaleć za kimś. Do tej pory spotykał się z dziewczynami z ciekawości,
czasem z nudy, ale nigdy nie czuł tej ekscytacji, kompletnej fascynacji, która
ogłupiła go w Hiszpanii. W końcu zrozumiał też, skąd brało się idiotyczne
zachowanie Jamesa, gdy w pobliżu pojawiała się Evans. Naprawdę się głupieje! Na tę myśl znów zaśmiał się sam do siebie,
dochodząc już do skraju Zakazanego Lasu.
Lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami były chyba jego
ulubionymi. Uwielbiał zwierzęta wszelkiej maści, a karmienie ich, leczenie i
pielęgnowanie zawsze go uspokajało. Żywiołowy profesor prowadził zajęcia w
bardzo interesujący sposób, głównie dlatego, że założył w Hogwarcie swoją
mini-lecznicę dla zwierząt, dzięki czemu mogli obserwować ciekawe przypadki i
metody leczenia. Na szóstym roku, kiedy zostali już sami najlepsi uczniowie,
profesor często pozwalał im samodzielnie wykonywać drobne zabiegi.
Słońce migotało tu wesoło między koronami drzew, dlatego
mrużąc oczy, rozejrzał się za Blanką. Na opiekę nad magicznymi stworzeniami na
szóstym roku chodziła dosłownie garstka uczniów, toteż nie tylko nietrudno było ją znaleźć,
ale i ciężko było dołączyć spóźnionemu do grupy. Od razu napotkał groźne
spojrzenie profesora Silvanusa Ketteburna
i starał się przyjąć najbardziej pokorną minę, na jaką było go stać. Nie
czekając, na reprymendę, szybko przysiadł się do Blanki i z miejsca wczuł się w
rolę bardzo pochłoniętego lekcją ucznia. Ta metoda zawsze działała, zadziałała
i tym razem.
- Co my tu mamy? –
zapytał półgębkiem.
- Błotoryja? –
sarknęła dziewczyna.
- Naprawdę? Uau.
Spojrzał na nią z
politowaniem, wytrzymała kontakt wzrokowy bez mrugnięcia okiem, ale w końcu się
ugięła:
- Błotoryj poraniony
przez jeżankę.
- Jeżanka? Co go
podkusiło, żeby wyłazić z bagien?
- Hm, no nie wiem,
może brak jedzenia? – padła kolejna tak ironiczna, że aż atakująca go
odpowiedź.
Syriusz zlekceważył
jej ton, założył rękawice ze smoczej skóry i delikatnie dotknął ciemnobrązowej
sylwetki leżącej spokojnie między nimi. Zwierzę podniosło zaniepokojone łepek,
patrząc nieufnie na chłopaka, ale kiedy sięgnął po maść, którą trzymała Blanka
i zaczął rozsmarowywać ją na poprzecinanej przez kolce jeżanek skórze, ułożyło
się spokojnie.
- Rzadko są takie
ufne, musi być naprawdę obolały – zauważyła Hewson, przyglądając się uważnie
jednej ranie. – Tu jest chyba jeszcze resztka kolca.
- Pokaż. – Zajrzał
jej przez ramię. – Hmm, faktycznie, dasz radę wyjąć? No dobra, dobra, wiem, że
tak… - mruknął, kiedy dostrzegł jej wysoko uniesione brwi i ściągnięte usta.
Znów przez chwilę
walczyli na spojrzenia pochyleni nad zwierzęciem, ale tym razem w pewnym
momencie kąciki ust obojga z nich drgnęły ku górze.
Konflikt był
zażegnany.
- Nie chcesz wiedzieć, co napisała? – zapytał po chwili
ciszy, cały czas ze skupieniem rozsmarowując maść.
- To nie moja sprawa.
- W trakcie śniadania chyba twierdziłaś inaczej.
- Po prostu… otrząśnij się. Chyba już czas, co? –
mruknęła, odkładając odłamek kolca na tackę.
- Ale nie mów do mnie jak do starca, bardzo cię proszę.
- Mówię jak do kogoś, kto właśnie zdobył prawo wyborcze i
byłoby miło, gdyby wykazał się choć względnym rozumem.
Nie mógł się nie zaśmiać.
***
Peter wyciągnął się wygodnie na kanapie, popijając kolejny
łyk piwa. Wzniósł butelkę w stronę Syriusza, jakby mu przypominając, że to o
jego zdrowie się rozchodzi. Zresztą trzeba przyznać, że Łapa o tej porze
wyglądał już tak, jakby nie wiedział, na czyich urodzinach się znajduje. Ale
czyje by one nie były – cieszył się niezmiernie!
Gryfoni zwykle świętowali w pokoju wspólnym, jednak kiedy
zdarzały się okazje, w których udział mieli brać również uczniowie spoza
Gryffindoru, czyli inne niż celebrowanie wygranego meczu, mieli w zwyczaju
opuszczać swój ciepły i bezpieczny salon, narażając się na szlabany i
niejednokrotnie zresztą je zdobywając. Przestronny korytarz na czwartym piętrze
ukryty za wielkim lustrem, z odkrycia którego Huncwoci pękali z dumy od dwóch
lat, po raz kolejny okazał się idealnym miejscem na urządzenie małego
przyjęcia. Tym razem cała operacja była jednak o wiele trudniejszym
przedsięwzięciem, niż zorganizowanie w tym miejscu zeszłorocznego Sylwestra.
Wszystko zdawało się dziecinnie proste, kiedy nie trzeba było obchodzić
dodatkowych zasad bezpieczeństwa, które teraz nad nimi ciążyły. Konsekwencje
złapania ich przy zaostrzonym regulaminie z pewnością byłyby o wiele bardziej
dotkliwe niż znane im do tej pory szlabany.
Na szczęście Larry służył pomocą i czuwał przy odpowiednim
doborze dyżurów w pobliżu korytarza, dzięki czemu do zastąpienia prefektów
przez nauczycieli nie musieli się niczym przejmować. Naprawdę, takiego Prefekta
Naczelnego ze świecą szukać. Huncwoci mieli z nim także umówiony znak na
wypadek, gdyby coś poszło nie tak albo gdyby zbliżał się ktoś niepowołany, ale
mimo to przezornie na zmianę zerkali dyskretnie na stworzoną przez nich mapę, o
której wciąż nikt poza nimi nie wiedział. Trzeba było przyznać, że w trzymaniu
tej tajemnicy byli wyjątkowo konsekwentni, a nawet odpowiedzialni.
Na urodziny Syriusza każdy przyszedł podenerwowany
bardziej niż zwykle. Szczególnie Amelia nie kryła obaw, że coś się nie uda i
będą mieć kłopoty (a Peter z całego serca podzielał to zdanie). Ale wiadomo nie
od dziś, że głos rozsądku zagłuszyć jest najłatwiej, dlatego też Szkotka szybko
zamilkła, gdy Blanka rzuciła jej cierpkie: „Na siłę cię nie trzymamy. Chcesz,
to idź”.
Właśnie przez to Peter nie lubił Blanki. Przez sposób, w
jaki rozmawiała z innymi. Nie lubił tego, w jak bezpośrednim i złośliwym,
według Glizdogona czasem wręcz bezczelnym, stylu pokazywała, że coś jej się nie
podoba. Mimo dystansu, jaki potrafiła wokół siebie wytwarzać, tkwiła w niej
jakaś taka irytująca natarczywość w narzucaniu innym swojego sposobu myślenia i
bycia. Pozornie absolutnie czegoś takiego nie było, w końcu nigdy niczego
takiego nie powiedziała, nie zasugerowała nawet, ale w rzeczywistości jej
nieraz aż agresywna bezpośredniość zmuszała innych do podporządkowania się
schematom jej pasującym – tak bardzo była dominująca. Peter sam po sobie
widział, że od jakiegoś czasu zaczął w jej towarzystwie wyjątkowo cedzić słowa.
Nigdy nie należał do wyjątkowo rozgadanych, ale przy niej czuł się tak onieśmielony,
że odzywał się naprawdę w ostateczności. Zawsze miał wrażenie, że zanim on
zdążyłby coś powiedzieć, ona już miałaby dla niego przygotowaną wyjątkowo ciętą
ripostę. Albo przynajmniej gromiące spojrzenie.
Jej kompletnym przeciwieństwem była Tatiana. Tę dziewczynę
wręcz uwielbiał.
Również cechowała ją bezpośredniość, ale w zupełnie inny
sposób. Ona, w przeciwieństwie do Blanki, była otwarta na ludzi. Swoim śmiechem
potrafiła zarażać chyba wszystkich dookoła, a jej wesoło migoczące ogromne
niebieskie oczy i drobne malinowe usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu zawsze
stanowiły jeden z najweselszych akcentów dnia. Peter sam przed sobą nigdy by
się do tego nie przyznał, jednak w jej towarzystwie czuł się o wiele swobodniej
niż z chłopakami. Tatiana miała w sobie coś takiego, co pozwalało na całkowite
bycie sobą. Przy niej nie musiał nikomu dorównywać. Nie musiał niczego
udowadniać, pod nic się podpasowywać. Tatiana nigdy z niego nie zakpiła. A
Huncwotom nie raz się zdarzało, szczególnie Syriuszowi.
Tak więc Tatiana, jako najbardziej lubiana
przedstawicielka domu innego niż Gryffindor, była wyznacznikiem końca imprezy.
A w zasadzie jej sen. Peter uśmiechnął się pod nosem, gdy przypomniał sobie
widok drobnej główki Krukonki opadającej na ramię Matt’a. A kiedy to ramię
okazało się na tyle wygodne, a wypite wcześniej piwa na tyle mocne, że
Domagarow nie dało się już dobudzić i Krukon zabrał ją do pokoju wspólnego,
żegnając się za ich dwoje, powrót do wieży Gryfonów stawał się coraz lepszą
opcją.
Ciężko było jednak wracać bez jubilata, którego bowiem
pochłonęła jego dziewczyna. I to w dosłownym sensie. W przeciwległym kącie
korytarza Angelina przyssała się do Syriusza tak zawzięcie i na tak długo, że
James w końcu zaczął podejrzewać, że jego przyjaciel zdążył się już odwodnić.
Wkrótce pożegnała ich także Lidia. Raz za razem
przepraszając, że odchodzi tak wcześnie, tłumaczyła się kiepskim samopoczuciem.
Wtedy nie tylko dla Amelii i Petera, ale także dla reszty stało się już jasne,
że w tej sytuacji ryzykowanie dalszym przebywaniem poza pokojem wspólnym jest
głupotą ponad normę. Zadanie pozbycia się pozostałych uczniów z innych domów
wzięła na siebie Blanka. Wszczęła alarm, że zbliża się McGonagall i była w tym
tak przekonująca, że nabrał się nawet sam Syriusz. W ekspresowym tempie
żegnający się goście, w tym także Angelia, rozpierzchli się w mgnieniu oka, a
Gryfoni, korzystając ze skrótów, wrócili do wieży.
Peter odetchnął wtedy z ulgą, choć jednocześnie był nieco
zawiedziony, że tak skwapliwie przygotowywane przyjęcie okazało się… cóż,
krótko mówiąc klapą. Uważał, że wszystko skończyło się zdecydowanie za szybko i
jakoś niespotykanie spokojnie jak na Huncwotów. Ogromnie się mylił – to, co
miało się stać za chwilę, najpewniej przeszło do historii wieży Gryfonów. Wraz
z ich powrotem pokój wspólny znów ożył, od nowa zaczęła grać muzyka, znów
zaczęło się lać piwo, a chwilami nawet Ognista. Do gości z korytarza dołączyli
także pozostali Gryfoni. Noc podsumowały setki toastów i tańców.
Mogłoby temu nie być końca. Tym tańcom, temu piciu, tym
wygłupom. Od szalejących we krwi promilach, ledwo patrzący na oczy Peter, który
wygrał chyba dziesiąty z rzędu konkurs na jak największą ilość Fasolek Bertiego
Botta wepchniętą do buzi, w życiu by nie pomyślał, że były to jedne z ostatnich
chwil, kiedy tak beztrosko mogli się po prostu zabawić i nie myśleć o niczym.
Moja miejscówka
OdpowiedzUsuńZacznę od:
UsuńDlatego teraz już niewiele myśląc, bo wykazanie się rozsądkiem i unikanie przykuwania uwagi dwa razy wciągu kwadransa to na Syriusza zdecydowanie za dużo, w momencie gdy Blanka i John odwrócili się do niego tyłem, całkowicie instynktownie poderwał się i ruszył w ich kierunku. - tutaj masz wciąg niezamierzony, a wtrącenie lepiej by było walnąć między myślniki, żeby zdanie było dlżejsze do przyswojenia, bo mój umęczony po całym tygodniu umysł miał z tym kłopot.
Black był już blisko, wymierzył, w pełnym pędzie zacisnął powieki i…
BUM!
Ubódł łbem w tył nóg Puchona, podcinając go i powalając na ziemię. - JESTEM WZRUSZONA! Chociaż w przypadku mojego psa chodziło o bycie idiotą, a nie byie wkurzonym, ale i tak wypadło efektownie :D
I wtedy, w środku stłoczonych Gryfonów dostrzegła znajomą potarganą czuprynę Jamesa. - przecinek out. Chyba. Ale raczej tak.
Rozejrzał się dookoła i w końcu ponad ramionami kolegów dostrzegł obserwującą do Evansównę. - go.
Dziewczyna po raz kolejny przeszła samą siebie w czuciu się po prostu jak idiotka. - to "po prostu" zamieniłabym na "zwykła", płynniej bedzie.
[...]podszedł do Remusa i także zdrowo klepnął go przez plecy. - uwielbiam to stwierdzenie/powiedzionko(?), ale tak w narracji to się ktoś może przyczepić jednak.
[...]tylko James próbował powstrzymać parsknięcie śmiechem i w efekcie coś mu pociekło z nosa. - aż mi się przypomniała Twoja historia o tym, jak obsmarkałaś koleżankę :D
- Dziwisz mu się? To już staruszek, niedługo zacznie łysieć – podchwyciła Blanka.
- Albo siwieć – dorzucił James.
- Albo jedno i drugie.
- Zrobią ci się taaaaakie zakola.
- A jak będziesz jechać na rowerze, to ci się czoło będzie wkręcać w łańcuch!
(nie rozumiem, dlaczego Cię to nie śmieszy)
Nie było zbyt wielu błędów. I już wiem, dlaczego nie chciałaś mojej bety przy tym rozdziale :D Nie no, ja już prawie zapomniałam, że miałaś użyć tej historii o mojej psie, szczerzyłam się potem jak głupia cały rozdział :D
Ale w sumie i tak się szczerzyłam, w końcu to Syriuszorium (strasznie podoba mi się to słowo, serio! Gdyby nie to, że obie mamy krucho z czasem, to bym Ci złożyła pewną propozycję, bo mi się przypomniał jeden mój stary projekt. Ale obie nie mamy czasu, więc to byłoby i tak nieefektywne). Przyjemny był bardzo, lekki taki, niezobowiązujący póki co. Urzekła mnie tutaj Blanka. Ja ją w ogóle uwielbiam (i aż mnie mierzi ze względu na sama-wiesz-jaką informację), a tą "Borówą" zyskała kolejne tysiąc punktów. Podobało mi się bardzo, jak z Syriuszem pojedynkowali się na spojrzenia, a potem nawet nie uśmiechnęli, tylko prawie-uśmiechnęli (a przynajmniej ja to tak sobie wyobraziłam, bo nie jestem pewna, czy to tak faktycznie było ujęte) i już było po sporze. Podoba mi się, że Syriusz tak nie lubi tego Puchonka, nawet jeśli z innych powodów, niż Blanka. Podoba mi się to, że przy czytaniu o tej imprezie wyczuwa się to, że to czarodziejskie pokolenie Kolumbów bawi się jeszcze, póki może. I pamięta się o tym, że niedługo już nie będą mogli cieszyć się taką beztroską. Wiesz, nie wszystkim się udaje tak to oddać, nie wszyscy nawet pamiętają o tym, że to młodzi ludzie, którym wojna tę młodość brutalnie odebrała. A ci, którzy piszą o wojnie, nie zawsze pamiętają, że to jednak młodzi ludzie, którzy naprawdę woleliby się bawić.
Skoro masz gotowy rozdział, to mogłąbyś o tym nie wspominać, a nie, że masz i nie dasz przez trzy tygodnie :/ mogłabyś przynajmniej z bety mojej skorzystać! Jestem do Twojej dyspozycji :D
Dopiero się zorientowałam, jakoś to do mnie nie dotarło wcześniej, ale wiesz, że na czwarty rok leci? A niedługo, za miesiąc i cztery dni będzie rocznica (trzecia) Brata Niedźwiedzia i Ciemnej Masy. Sprawdzałam. Czeba bedzie uczcić to jako, ni?
I, dziękuję, Dziadku, za dedykację bardzo-bardzo. (Ciągle średnio wierzę w to, że potrafię być inspirująca, ale jeśli w sumie masz dowody rzeczowe, to chyba jestem zmuszona. Muszę Cię częściej inspirować. W końcu po co studia, skoro jest się blogerkom?)
A, a jeśli chodzi o interlinię w postach, to nie wiem na ile się ogarniasz w kodach, ale to trzeba załatwić w edycji kodu html. Musisz znaleźć selektor .post-body (kliknij w okienko z tekstem, potem ctrl+f). Zobacz, czy nigdzie nie ma już wklepanego między tymi {} nawiasami przy tym selektorze polecenia line-height, jeśli nie ma, wklep w takiej formie: line-height: 1.7; (razem ze średnikiem). Zmieniasz sobie liczbę tak jak wola (ja polecam 1.7, dosyć szeroka interlinia; możesz sobie zobaczyć, jaka dokładnie na Ludziach, bo jak testowałam, jak to dokładnie zrobić, to sobie to ustawiłam, bo stwierdziłam, że tak ładniej!)
UsuńW sumie jeśli przy selektorze .post-body nie masz nic o line-height, możesz wklepać gdzieś w kod to:
.post-body {
line-height: 1.7;
}
Powinno być dobrze.
Ale z tym namotałam. Jakbyś miała problem, to ciśnij na gadu.
Czekam na konia!
:DD
UsuńŚmieszy! Wierz lub nie, ale jak mi opowiadałaś o tym czole, to od razu pomyślałam sobie, że pasowałoby to do tego dialogu xD Nawet przez chwilę się wahałam, czy tego od Ciebie nie odkupić. No ale mówię jak to tak...
No to mam nadzieję, że teraz mi wybaczysz? :D Jak poskładam osiemnastkę w całość, to podeślę, jeśli dalej będziesz chciała.
Chyba wiem, o jaki projekt chodzi. Pokazywałaś mi kiedyś Twój i Twojej koleżanki blog o Łapie, ale ledwo wystartował, a go porzuciłyście. To to?
Taaaak, o to chodziło z tym uśmiechem. Jak się zabiorę za poprawki, to i to może jakoś dosadniej określę.
W życiu bym nie wpadła na porównanie ich do Kolumbów! Aż mi się przypomniał przypał mojej znajomej z klasy na polskim, jak miała wyjaśnić, co to znaczy xD Często zdarzały jej się kwiatki godne prawdziwej blondynki, ale tak jak wtedy, to nigdy wcześniej jej nie wyśmialiśmy.
No właśnie wiem, wieeem... ostatnio jakoś to zawzięcie liczyłam. Szalona ta starość. Co proponujesz? :D
Proszę Cię bardzo-bardzo, cieszę się, że mogłam poprawić Ci humor :))
Nie działa mje ta interlinia... :C Nie wiem, co jest grane. Wcześniej próbowałam to zrobić na takim moim roboczym blogu, to wszystko ładnie wyszło, a tu się coś knoci.
Dzięki za wyłapanie błędów i w ogóle za taaaaaaaaki długi komentarz, taki profesjonalny!, jestem pod wrażeniem :D Ja ostatnio mam z tym problem, mam nadzieję, że mi wybaczysz? No wiesz... teraz uczo mnie innego myślenia, coraz ciężej operuje mi się słowem, jak babcię kocham.
Udaaaaaałoooo sięęęęę!
UsuńTaka jestem waleczna!
A w poszczególnych postach mogę zmienić na jeszcze inną? Mogę, nie? Bo w banialukach bym chciała zasadzić jeszcze większą. Znajdę to.
Dziękuję bardzo :] Koń już jedzie.
Cudowny rozdział. Czekałam i czekałam wchodząc tu prawie codziennie i w końcu jest ! To naprawdę ON *○*.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się wątek urodzin Syriusza i to, że dostał zegarek. To było takie kochane. Myślę, że każdy chciałby mieć takich przyjaciół.
Oooo i James i Lily, mało, za mało..w sam raz? sama nie wiem. Nie chcę, żeby wszystko działo się szybko i tak nagle, ale lubie James+Lily w tym opowiadaniu, więc liczę, że w następnym rozdziale będzie ich więcej.
Zaskoczyła mnie Blanka! Ostatnio było o tych wiedźmach i ogólnie Ona wszystkich tak dystansuje, a tu proszę, proszę .. ; D
Rozdział długi- co jest niewątpliwie PLUSEM. Cieszę się, że następny rozdział(w sumie)gotowy i mam nadzieję, że pojawi się niedługo.
Ocenę na Szlafroku czytałam ! To właśnie ona zachęciła mnie do tw.opka. I ten cudowny tytuł :"Spotkamy się znów" ! Świetnie xD ale się zachwycam..No, nie mam się do czego przyczepić. Wszystko wydaje się być idealnie dopracowane i przemyślane.
I jestem ciekawa co jest napisane w liście, który Syriusz otrzymał- tylko życzenia?
Pozdrawiam i czekam na następny ! ^.^
Syriusz i Lupin wspominali Harry'emu, że jego rodzice zaczęli ze sobą chodzić dopiero w siódmej klasie (a może pod koniec szóstej? nie jestem już pewna), więc trochę to jeszcze potrwa :D
UsuńTak, w liście nie było nic wielkiego. Ale Łapa się dzięki temu w końcu się przynajmniej częściowo otrząsnął, tak jak radziła mu Blanka ;) W końcu do niego dotarło, że Airelle sobie z nim pogrywa.
Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało i ogromnie dziękuję za miłe słowa! :))
Tak Tak Tak! :D Super, że dodałaś w końcu nowy rozdział <3 Czekałam na niego z utęsknieniem ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę widać różnicę pomiędzy Twoimi pierwszymi, a ostatnimi rozdziałami. Jest duży postęp :) Oczywiście czytało mi się bardzo, bardzo dobrze i miło. Fantastycznie, że rozdział jest taki długi i podziwiam Cię, bo ja to bym go chyba 5 lat pisała xD No i czekam już na następny :D
Fabuła świetna, dobrze pomyślana. Acha, no i pojawiła się Airelle. Muszę Cię kiedyś zapytać o parę wątków, ale to później, bo wcześniej chcę sobie przeczytać od początku :) Co tam jeszcze..
Uwielbiam Twoich bohaterów, szczególnie Jamesa i Lily - po prostu uwielbiam standardowe, książkowe pary i tu mnie nie zawodzisz ;), no i Syriusza oczywiście. Nie jest przesadzony jak w niektórych fanfikach, co bardzo się chwali ;) Jak już tak wymieniam to jeszcze wspomnę o Tatianie, która jest jedną z moich ulubionych bohaterek. Blanka jest z kolei nader interesującą postacią i zawsze czymś zaskakuje. Już kończę, serio, ale tak jakoś się wkręciłam w tych Twoich bohaterów xP
Lidię toleruję, a nawet trochę współczuję, bo wiem, że w ostateczności z Jamesem nie będzie, ale Angeliny to ścierpieć nie mogę. Może tak dobrze jej nie znam, ale i tak za nią nie przepadam.
Ach! Jeszcze tylko jedna drobna rzecz, która rzuciła mi się w oczy:
"Czwórka chłopców w milczeniu siedziała (...) Syriusz stał oparty o drzwi, ..." :P Taki tam mały szczegół, ale coś mi to nie pasowało :)
Uff.. To chyba wszystko ;) Jeszcze zakończenie bardzo mi się podobało :)
Pozdrawiam, i życzę duuuużo weny:D
Cieszę się bardzo :) Nieraz myślę o tym, że powinnam poprawić te wcześniejsze rozdziały, żeby nie odstraszać potencjalnych nowych czytelników, ale raz, że mi się nie chce, a dwa, że nie ma nic lepszego niż usłyszeć o progresie :D
UsuńA nie, czekaj - jednak być pochwalonym za bohaterów jest jeszcze fajniej! :D Postacie to dla mnie priorytet, więc bardzo się cieszę, że Ci się podobają, a te kanoniczne nie kłócą się za bardzo z Twoim wyobrażeniem.
Nie kończ, serio, ja uwielbiam długie komentarze! :D
Gdzie ten rozdział?! :O Czekam i czekam...
UsuńJa jednak nie mogę w żaden sposób szacować i rzucać najbardziej luźnymi choćby terminami, bo wtedy wszystko jeszcze bardziej się knoci i komplikuje...
UsuńAle strasznie miło widzieć, że ktoś tu czuwa! :>
No nareszcie! Już myślałam, że się nie doczekam. Tylko powiedz mi, co ma oznaczać to "mam gotowy rozdział, będzie za 3 tygodnie"? Lubisz ludzi torturować i trzymać w niepewności, co? Ale okej, okej, zajmę się teraz tym co jest, a nie tym co będzie.
OdpowiedzUsuńA więc: mam wrażenie czy coś się kroi (powolutku, powolutku, ale jednak) pomiędzy Syriuszem i Blanką. Nie pierwszy raz mam takie wrażenie, ale w tym rozdziale to wybitnie czuć, ze względu na obustronne (no dobra, bardziej Syriusz niż Blanka ale Blanka jest ogólnie flegmatyczna, w sensie emocjonalnie powolna) ukłucia zazdrości. Mi też kiedyś się przydarzyła ta historia z psem przewracającym człowieka, z tym że w roli głównej byłam ja i moja sunia, która dodatkowo na koniec zaczęła jeszcze po mnie deptać (a to Bernardyn, więc było bardzo wesoło), także udało Ci się ożywić wspomnienia.
Fragment u Dumba bardzo udany, podziwiam każdego, kto potrafi napisać udany fragment z Dumbem, bo on jest dla mnie strasznie wymagającą postacią, z którą zupełnie nie umiem sobie poradzić. Szkoda tylko, że taki krótki, bo miałam nadzieję się nauczyć czegoś więcej od Ciebie. I właśnie: o czym on wiedział? O animagii chłopaków? W kanonie (o ile dobrze pamiętam) nie wiedział, a Ty zawsze pięknie się kanonu trzymałaś, więc jestem pogubiona i bardzo ciekawa.
I jeszcze jedno pytanie: skąd się wzięła Angelina? W sensie w którym rozdziale się pojawia pierwszy raz, bo ja jej w ogóle nie pamiętam (widzisz co się dziele jak za rzadko dajesz rozdziały?)! A raczej pamiętać powinnam skoro jest moją rywalką do serca syriuszowego. A Lily jako moja rywalka do serca jamesowego wyszła Ci tutaj supermegawybitnieuroczo, tak normalnie, że chciałoby się z nią usiąść na puchatym dywaniku, jeść lody z gorącą czekoladą, wymieszane z odrobiną koniaku, żeby w końcu się przyznała, że ten James to ją naprawdę grzeje. Kochane są te jej nieśmiałe spojrzenia i cieszę się, że znajdujesz dla nich miejsce!
Impreza bardzo fajna, choć muszę przyznać, że nie do końca poczułam klimat, ale to chyba już bardziej moja wina niż Twoja (o ile o czyjejkolwiek winie może być mowa). W każdym razie dobrze, że dzieci się jeszcze bawią. Póki mogą.
Życzę dużo czasu i jeszcze więcej weny i żeby ten rozdział to jednak wcześniej niż za tyle tygodni, co?
Tam jest "w sumie"! :D Ale nie no, dobra, może trochę źle to ujęłam, powinno być "prawie gotowy". Wymaga jeszcze posklejania i małych uzupełnień i zabiegów kosmetycznych, a przy mojej ostatniej inwencji twórczej, nawet to musi trochę potrwać ;)
UsuńBlanka i Syriusz, powiadasz? : | Nie no, skoro tak wychodzi z tekstu, to nie powinnam tutaj niczego prostować, tylko bardziej ich przypilnować w następnych rozdziałach, żeby się za bardzo nie rozkokosili :p
Dyrektoerk był dla mnie istną męczarnią! Dlatego fragment jest taki krótki, nie chciałam jeszcze bardziej się pogrążać :D Bardzo się cieszę, jeśli uważasz, że Dumbledore tu wypalił, bo kosztował mnie najwięcej kombinowania. Ale mogę Ci powiedzieć na czym polega moja metoda, jak chcesz - sekret tkwi w napomknięciu o okularach-połówkach i stykaniu palców xD
Przyznam szczerze, że nie do końca pamiętałam, jak to dokładnie było w kanonie z tym, czy on wiedział, czy nie wiedział, jakimi słowami to było ujęte. W każdym razie uważam, że c z e g o ś musiał się domyślać, no nie oszukujmy się, palcem to on robiony nie jest :D Nie napisałam tej sceny do końca i usunęłam kolejną, żeby dać Wam małą swobodę odbioru: niekoniecznie musi wiedzieć o animagii, ale wie, że chłopaki coś kombinują, ba!, że może nawet próbują towarzyszyć Remusowi we Wrzeszczącej Chacie, tylko nie do końca wie, w jaki sposób chcą do tego dojść. Może wie, że chłopaki nie znaleźli się przypadkiem w tamtej konkretnej klasie w tę halloweenową noc (w końcu nie wyjaśniłam też do końca, co się stało z tymi książkami itd). Wiem, że nagmatwałam, ale ten rozdział wydawał mi się strasznie nudny, kiedy wszystko było rozpisane w bieżącej akcji na części pierwsze (dlatego zrezygnowałam też z opisywania imprezy samej w sobie, bo byłoby to już w ogóle nudne i postarałam się streścić tylko całą sprawę z perspektywy Petera) i pozwoliłam sobie na mały przeskok. Mam nadzieję, że to nie był strzał w kolano. W każdym razie darowałam Wam i sobie scenę, w której wszystko było bardzo nudno wyjaśnione – że chłopaki jakoś z całej sytuacji wybrnęli, ale Remus sam to wszystko poskładał do kupy i poznał prawdę.
Właśnie – co do Remusa, to z nim też miałam problem. Bałam się, że to, że zrozumie wszystko dopiero teraz, będzie za bardzo naciągane i chciałam się jakoś wycofać ze swoich stuletnich założeń, ale za dużo było już nawiązań we wcześniejszych rozdziałach do takiej wizji sprawy z animgaią. Choć wiem, że pewnie mało kto już o tym pamięta, skoro to są rozdziały sprzed jakichś dwóch lat xD No ale tak czy siak, chcę, żeby to się jakoś składało w całość.
Podobnie jest z Angeliną, wiem, mam obrzydliwy rozrzut w czasie. Angelina wkroczyła do akcji w rozdziale pt „Czerwony parasol”. Nie pamiętam, który to był numer, a nie chce mi się scrollować do góry taki kawał xD w każdym razie poniżej 12stki, bo to się pojawiło jeszcze na Onecie. Aha, i epizodycznie wystąpiła jeszcze chyba w rozdziale poprzedzającym, kiedy obserwuje Gryfonów z loży szyderców, jakim był stół Ślizgonów, i Regulus przyłapuje ją na tym, że się gapi na jego brata. O.
Bałam się, że będziecie chciały ukamieniować Lily za to, że jest taką francą, bardzo się cieszę, że się myliłam i ją akceptujecie :D
Postaram się, ale nic nie obiecuję, ostatnio prawie w ogóle nie bywam w domu przez tą głupią szkołę :c
I bardzo, ale to bardzo dziękuję za komentarz. Jak widzisz po długości mojej odpowiedzi, czułam się zobligowana do gęstego tłumaczenia. Ale to strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś tak uważnie czyta i docieka nieścisłości :D
Blanka i Syriusz, powiadam! Nie wiem na ile się zda Twoje pilnowanie skoro ich wyposażyłaś w tak odmiennie-uzupełniające się energie.
UsuńOkulary-połówki, no przecież! I był chyba jeszcze przeszywający wzrok bladoniebieskich oczu, dobrze pamiętam?
No cóż, ja na Ciebie na pewno nie nakrzyczę za skracanie scen, bo to dla mnie chleb powszedni.
Czekam z utęsknieniem w takim razie!
Eee ale czemu każesz tyle na siebie czekać, skoro masz następny rozdział gotowy? No i hej,miesiąc? Nie uważasz, że to trochę przesada?
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału natomiast, to bardzo fajny, jak zawsze zresztą.
Lilka wyszła jak na taką cholernie nieuświadomioną we własnych uczuciach, że, mimo że się śmieję, jestem pełna podziwu za takie jej wykreowanie. Kurczę ona po prost jest urocza.
O Borówie to ja już prawie zapomniałam. Podobało mi się, że o niej przypominasz, bo to nadaje ciągłości wydarzeniom. No i poza tym to bardzo fajne jest to, że nie ona wciąż nie znaczy wiele więcej niż wakacyjna miłość - ot, była, było miło zostały wspomnienia, ale nic więcej. W takim ujęciu wszystko wydaje się o wiele bardziej przystępne.
Syriusz wydawał się być zazdrosny o Blankę, ale chyba tylko wydawał. Bo w sumie jemu bardziej chodziło o to, że ktoś może, a on sam nie. Ciekawe, że Blanka sobie kogoś znalazła i jest z tym taka skryta. W ogóle myślałam, że pójdziesz za ciosem i pociągniesz watek wiedźm... no nic, poczekam cierpliwie.
Pamiętam, że pisałaś, że twój rozdział podobny do mojego, to ja ci teraz napiszę, że też do jakiegoś juz napisanego też wrzuciłam Bertę Jorkins, bo mi plotkara była potrzeba ^^ Ja wiem może my myślimy na tych samych falach? :P
Do gustu przypadła mi też ta krótka lekcja ONMSu. Podobały mi się szczegóły ;)
Co do scenki z Dumblem, to powiem, że byłam w ciężkim szoku, ze dyru wie o animagii (no bo przecież czego innego mogłaby dotyczyć ta cała gadka?). Trochę to dziwne, bo w kanonie Dumble o tym nic nie wiedział, aż do trzeciego tomiszcza... no, ale taka twoja wola najwyraźniej. W ogóle to dziwię się, że chłopakom udało się ukryć naukę animagii prze Remusem, chociaż ich rozmumiem ^^ Uniknęli tego całego marudzenia, które jest u mnie, spryciarze.
Koniec imprezki jakis taki ponury - zupełnie jakby teraz wszyscy się uwzięli i postanowili rozwalić swoje miłe i sympatyczne czasy i włączyć tryb niemiłych i niesympatycznych czasów. Buu czemu tak na raz?
Pozdrawiam.
Oj no nie uważam, że miesiąc to przesada, bo sama mam problem z nadążaniem za blogami, gdzie rozdziały pojawiają się co tydzień albo co dwa tygodnie. Poza tym on taki do końca gotowy nie jest, nie najlepiej to ujęłam. Wymaga jeszcze trochę poprawek i wszelakich zabiegów. Ale generalnie już z górki.
UsuńNo właśnie... tak jakby nie do końca xD Airelle była dla Syriusza baaardzo ważną lekcją ;) Choć wiem, że wakacyjny Syriusz, który zakrawał na takiego ze-złamanym-sercem mógł być naciągany, to był mi taki bardzo, ale to bardzo potrzebny. Uważam, że bez tego etapu, w ogóle nie byłoby niektórych jego późniejszych zachowań :D Ale fakt, teraz jej wątek powoli się zamyka i faktycznie jej postać traci na znaczeniu. Tak jak napisałaś - teraz będzie tylko wspomnieniem. Ale takim, z którego Syriusz wyciągnie parę wniosków jednak. Choć na szczęście już bez zbędnych westchnień.
Bardzo podoba mi się to, jak odbierasz pojedynek Black vs Emmillias :D
Wątek wiedźm wróci tu jeszcze nie raz i można powiedzieć, że w pewnym momencie będzie jednym z głównych, ale spokojnie, wszystko w swoim czasie. Nie chciałam pakować wszystkiego na raz, mały przerywnik się przyda - więcej informacji o wiedźmach już w następnym rozdziale ;)
No właśnie, Berta jest idealna. Syriusz wspominał kiedyś Harry;emu, że ją znał ze szkoły, była starsza i była kompletną idiotką, więc kto miałby pasować lepiej od niej? :D
Co do Dumbledore'a i animagii to, jeśli jesteś zainteresowana moim punktem widzenia, zerknij sobie na moją odpowiedź na powyższy komentarz cookie, tam się gęsto z tego tłumaczyłam (ten najdłuższy akapit, jakby Ci się nie chciało szukać tego w całości :p).
Oj no, ja, jako narrator trzecioosobowy dość rzadko korzystam z przywileju bycia w pełni wszechwiedzącym, chciałam się w końcu pochwalić :c
;DD
(patrz, przez przypadek wyszła mi kompozycja klamrowa przez to moje elokwentne "oj no")
Podobało mi sie, tylko ze mam problem, bo nie ogarniam tej Amelii, nie pamietam, kto to :( podobało mi sie, szczegonie to, ze skupiałas sie na peterze i ze opisalas z jego perspektywy dziewczyny. Ma troche racji co do Blanki, ale ja i tak ja jakos lubie, mimo oscylator soosobu bycia, gdy cos jej sie nie podoba, kest to bardzo uczuciowa dziewczyna, na ktorej z pewnością mozna polegać. Chciałabym,zeby była z Syriuszem. W kazdym razie Black nie powinien byc z angelina,nic w niej nie ma, zreszta skoro juz wie, czym jest zakochanie, po co ma ja oszukiwać? Lily... Podobało mi sie, ze wreszcie zaczęła myślec. Ale mnie wkurza-tak jak każda lily zanim sie nie zmienia i nie zauważa, ze sama sporo zawiniła... Końcówka mnieznylila, myslalam, ze stanie sie cos złego, a nie impreza roku...małe wlasciwie wydźwięk bardziej smutny :(
OdpowiedzUsuńA, i o co chodziło dumbledorowi? O animagie? Wg kanonu nie wiedział, chyba ze zmieniłaś?
UsuńAmelia to Gryfonka na ich roku, trzyma sztamę z Blanką. Taka trochę panna ĄĘ.
UsuńZ tej rozmowy z Dumbledore'm tłumaczyłam się gęsto trochę wyżej. Dyrektorek z pewnością się czegoś domyśla i sprawdza chłopaków. Albo może blefuje? :p
Mowy rozdział, znaczy nie taki nowy, ale dopiero zobaczyłam:) Jak zwykle super i jestem zachwycona, a kończąc odczuwam niedosyt ;/ Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze szybko poskladasz rozdział w całość ;) zapraszam na niedocenionego na nowość ;)
OdpowiedzUsuńHej! Jestem zachwycona Twoimi pomysłami i blogiem. Naprawdę fajnie piszesz! Kolejne świetne opowiadanie, na które trafiłam przypadkiem. Masz talent, zdecydowanie powinnaś pisać dalej. Absolutnie rewelacyjna notka. Nie jestem pewna, co urzekło mnie najbardziej. Chyba, jak to się ładnie mówi, całokształt. Jesteś mistrzynią, wiesz? :DJakaś magia jest w Twoim blogu i mówię Ci to na poważnie. Nie każdy blog ma TO COŚ, tę perełkę która tak bardzo przyciąga uwagę. Cóż mogę powiedzieć ? Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńGorąco, gorąco cię pozdrawiam i życzę weny!
Zapraszam do mnie :) lily-james--magic-love.blogspot.com