- Dzisiaj o dziesiątej
wieczorem na molo. Będziecie?
- Tak.
- W takim
razie będę czekał wiesz gdzie.
- Wiem, do
zobaczenia. – Blanka uśmiechnęła się na pożegnanie, gdy Pablo zostawiał ich
samych z propozycją spotkania się wieczorem na zabawie zorganizowanej przez
miasteczko dla turystów.
Nie trzeba
było powtarzać im dwa razy. O umówionej porze zjawili się wszyscy przy wejściu
na molo. Po plaży rozchodziły się rytmy gorącej muzyki, przy której nogi same
chciały tańczyć.
Pobyt w tym
miejscu był dla nich niesamowitym przeżyciem, piękną odskocznią od szarej i
coraz bardziej pogrążonej w strachu Anglii. Tutaj zatrzymał się czas w
najlepszym, najbardziej kolorowym momencie. Wszystko tu było takie beztroskie…
Zupełnie, jakby nikt nigdy nie słyszał o tym, co dzieje się w deszczowym
państwie na północy.
Gdy tylko
wspięli się na drewnianą konstrukcję prowadzącą w głąb morza, rozdzielił ich
tańczący tłum. Tatiana, Amelia i Larry zniknęli gdzieś, wtapiając się w
bawiących się ludzi. James i Lidia , zupełnie nieczuli na magię miejsca,
zatrzymali się przy wejściu i zajęli sobą.
Molo
rozświetlone było przez dziesiątki, a może setki, kolorowych lampionów w
staroświeckim stylu. Rytmiczna muzyka od czasu do czasu przegrywała z szumem
fal, ciała rozgrzane od tańca chłodził przyjemny morski wiatr. Te same ciała,
przyodziane w letnie, zwiewne ubrania, wirujące w tańcu, przepychały Blankę i
Syriusza do przodu.
Chłopak w
osłupieniu przyglądał się temu, co go otaczało. Ludzie, którzy zapewne pierwszy
raz się spotkali, tańczyli ze sobą tak, jakby od dawna ćwiczyli razem
choreografię. Nie było między nimi żadnego skrępowania czy onieśmielenia. Był
po prostu taniec i muzyka.
Hewson złapała
go za rękę.
- Salsa! –
uśmiechnęła się, wciągając go do tańca. – To wcale nie jest trudne – dodała,
jakby odczytywała nie tylko jego mimikę, ale także myśli.
Do tej pory
uważał się za króla parkietu . Teraz, kiedy prowadziła Blanka (która chyba ten
taniec i tę muzykę miała po prostu we krwi, bo poruszała się niezwykle miękko i
rytmicznie), poczuł się jak błazen.
- Nie bądź
taki sztywny! – wrzasnęła do ucha, przekrzykując muzykę.
Uniósł
pytająco brwi, nie do końca wiedział, co konkretnie dziewczyna ma na myśli.
Pożałował tego, bo z odpowiedzi odczytał z ust dziewczyny:
- Rozluźnij
się. – Spojrzał na nią z uniesioną śmiesznie jedną brwią. – Jest super.
Tańczyli przez
chwilę razem, kiedy Gryfonka znów się odezwała:
- Pamiętaj: o
wpół do trzeciej spotykamy się przed wejściem i idziemy na świstoklik. Nie
spóźnij się. I nie patrz teraz, ale przy barze jakaś blondynka pożera cię
wzrokiem, a mnie zabija. Tobie powodzenia życzyć nie trzeba?
I... znikła.
Syriusz przez
ułamek sekundy stał zdezorientowany, zanim zrozumiał to, co się stało i jej
słowa. Wysoka sylwetka brunetki po prostu zapadła się pod ziemię.
Z całej masy
rzeczy, które Black mógł teraz zrobić, tylko jedna opcja go zaciekawiła:
odwrócił się w kierunku baru. Ponad głowami tańczących dostrzegł ładną
blondynkę w sukience w wiśnie. Faktycznie zerkała na niego ukradkiem.
Uśmiechnął się
pod nosem i (choć na początku wahał się czy to aby na pewno dobry pomysł)
ruszył w jej kierunku.
Pewnie i
tak nie zna angielskiego…
***
Remus
odpisywał na list Tatiany.
Matt studiował
przy świetle świecy hogwarckie księgi i wynotowywał składniki do doświadczenia,
które zaplanował jako pierwsze, kiedy tylko znów będzie mógł posługiwać się
czarami.
Obaj nie
dopuszczali do siebie myśli, że są nieszczęśliwi.
Przecież nie
warto sobie zawracać głowy czymś, co i tak się nie uda.
Prawda?
Mogli
pozazdrościć swojemu przyjacielowi, który najpewniej przeżywał teraz
najpiękniejsze chwile w swoim dotychczasowym życiu.
Po cichym,
pogrążonym w głębokim śnie miasteczku, oświetlonym światłem ozdobnych latarni
spacerował Peter. Nie sam – z uroczą nieznajomą. Och, dobrze: nie była tak
całkowicie mu obca, ale tak mało o niej wiedział, a tak bardzo chciałby to
zmienić! Fascynowała go, mogłaby całymi godzinami opowiadać mu o sobie.
Tymczasem była tajemnicza i na jego pytania zazwyczaj odpowiadała niepewnym
uśmiechem. Ale kiedy coś mówiła, to Peter chłonął jej słowa z wypiekami na
twarzy. Każde jej spojrzenie było dla niego pięknym prezentem, a kiedy się
uśmiechała, to… to cały świat był tylko jego.
***
Syriusz nie
znał hiszpańskiego, a ta dziewczyna nie mówiła po angielsku. Porozmawiać nie
mogli, ale za to świetnie im się ze sobą tańczyło.
Miała
sięgające za łopatki złoto-blond włosy, układające się w delikatne fale, i
zielononiebieskie oczy. Pełne wargi były dokładnie w tym samym kolorze, co
opalona cera.
Była
dziewczęca i delikatna. I miała piękny uśmiech.
Black,
opanuj się! – upomniał samego siebie w myślach. Przebywał z nią od kilku
minut, a już dostrzegł więcej szczegółów w jej wyglądzie niż u wszystkich
dziewczyn, z którymi się wcześniej spotykał w sumie. Nie miał pamięci do twarzy,
co zrobić? Zresztą rzadko przywiązywał uwagę do akurat tej części ciała.
Patrzył na… całokształt. Z tego tytułu często wynikały
nieprzyjemne sytuacje, kiedy nie poznawał dziewczyny, z którą w poprzedni
wieczór miał randkę. Cóż, tak był już skonstruowany.
Jednak ta
nieznajoma zupełnie zburzyła tę konstrukcję. Nie była typowo piękna, ale miała
w sobie tyle uroku i wdzięku… Miała w sobie coś, co nie pozwalało oderwać od
niej oczu. I jeśli Blanka nieśmiałe spojrzenia dziewczyny w stronę Syriusza
nazwała „pożeraniem wzrokiem”, to na to, co robił Syriusz, brakowało już
określeń.
Żwawa,
latynoska piosenka dobiegła końca. Zatrzymali się oboje. Wciąż trzymał ją za
rękę przekonany – nie bez pewnej dozy smutku – że dziewczyna zaraz odejdzie.
Spojrzał na nią jeszcze raz, chcąc jak najlepiej ją zapamiętać. Zdać by się to
mogło nazbyt romantyczne jak na Blacka, jednak w końcu za kilka sekund miała
się stać na zawsze jedynie uroczą nieznajomą i intrygującym wspomnieniem z
wakacji.
Ale ona nie
odchodziła. Nie wyjmowała swej dłoni z jego uścisku. Stała obok, czekając, aż
znów poleci muzyka, aż minie ten ułamek sekundy w ciszy, który zdawał się trwać
wieczność.
Uśmiechnęła
się do niego pogodnie. Nie potrafił nie odwzajemnić tego gestu.
Chwila, niby
równa mrugnięciu oka, w której na molo przestała rozbrzmiewać muzyka, dobiegła
końca.
Powietrze
wypełniły dźwięki powolnych rytmów.
Partnerka
Syriusza zarzuciła mu ręce na szyję i przysunęła się bliżej.
Poczuł jej
perfumy, przywodzące na myśl zapach wiśni.
To nie był
taniec.
Wszyscy obecni
na molo, przylegając do siebie prawie całą powierzchnią ciała, wirowali w rytm
zmysłowej muzyki.
Nieznajoma
ciaśniej oplotła go ramionami, zmuszając, by przychylił do niej głowę, jeszcze
bardziej zmniejszając pomiędzy nimi dystans. Tym samym wtulił policzek w jej
włosy, jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.
Czuł na sobie
jej ciało, byli naprawdę blisko.
Zrozumiał, że
jest nią kompletnie zahipnotyzowany, że pochłonęła go bez reszty.
Niesamowity
urok tej nieznanej mu dziewczyny, zmysłowa muzyka i bliskość sprawiła, że był
przy niej jak trafiony zaklęciem oszołamiającym.
Chyba jeszcze
nigdy nie spotkał kogoś tak wyjątkowego. I nawet nie wiedział, co go tak w niej
ujęło.
Zbliżeni do
siebie w zmysłowym objęciu, pulsowali w rytm muzyki. Ich ruchy, oddechy,
każda komórka ciała zdawała się podporządkować zmysłowej piosence.
Pierś
dziewczyny falowała w płytkim oddechu. Byli bardzo blisko. Zrobiło się gorąco.
Kiedy bawiący
się na molo zaczęli odczuwać we krwi budzące się w nich coraz silniejsze
pożądanie, utwór się skończył. Zostawił po sobie przyspieszone oddechy
ekscytacji.
***
- Powinniśmy
już iść… - przerwała Blanka chwilę milczenia.
Spacerowała z
Pablem po plaży.
Fale co jakiś
czas podmywały ich bose stopy. Cudowny letni wiatr przyjemnie chłodził ich
skórę w tą wyjątkowo ciepłą noc. Szum fal działał jak muzyka relaksacyjna,
echem niosły się rytmy utworów, do których tańczono na molo.
Jednak zamiast
błogo rozleniwiona, dziewczyna zdawała się być markotna, co nie uszło jego
uwadze.
- Dlaczego
iść? Przecież widziałaś, że twoim znajomym raczej się podoba – uśmiechnął się
półgębkiem.
- Świstoklik –
powiedziała Blanka, jakby to kończyło rozmowę.
- Pójdziecie
pieszo. Ta mała jest chyba królową dyskoteki, założę się, że okularnik i
blondynka jeszcze się od siebie nie oderwali. Amelię i tego wielkoluda
widziałaś, jak wychodziliśmy. Też nie wyglądali na takich, którzy chcą, żeby im
przeszkadzać. No a ten brunet chyba świata poza Dubois nie widzi i też go
pewnie teraz kwestia świstoklików mało obchodzi.
- Ale iść taki
kawał… - zaczęła bez przekonania, patrząc w tym kierunku, gdzie położony był
Port, ale Pablo przerwał jej:
- Masz kogoś?
Zamilkła i
spojrzała na niego zaskoczona.
- Masz? – nie
dawał łatwo za wygraną.
- Nie denerwuj
mnie … - mruknęła rozdrażniona, idąc dalej, mimo że chłopak się zatrzymał, gdy
zadał to pytanie.
Chciał ją
obserwować podczas tej rozmowy, jednak niewiele mógł po niej odgadnąć, kiedy
odwróciła się od niego. Dogonił ją uśmiechnięty.
Wiedział, że
trafił w czuły punkt.
- Jakiś dupek?
– zapytał.
- Nie.
- Więc?
- Powietrze –
powiedziała bez emocji.
- Żartujesz,
że jesteś wolna! – wykrzyknął nietaktownie, zapominając o dobrych manierach.
Przypomniały
mu się dopiero, gdy dziewczyna zmroziła go spojrzeniem.
- Ślepi są ci
Anglicy chyba – spróbował się zrehabilitować.
Uśmiechnęła
się do niego kpiąco i z politowaniem.
- Chyba raczej
mam jakąś głupią minę czy coś przylepione na plecach...
Zaśmiał się
serdecznie, obejmując ją ramieniem. Miłym zaskoczeniem było, że się nie
odsunęła, jak to zwykła robić, unikając kontaktu cielesnego.
Całkiem na
rękę był mu fakt, że była wolna.
***
Ponoć czas
spędzony w miłym towarzystwie płynie szybciej.
Co dziwne, bo
w przypadku Hogwartczyków, przyszłych szóstorocznych, godziny mijały jak
sekundy, a przecież akurat do „miłego towarzystwa” to ich nie można było
zaliczyć. Każdy w tej zgranej grupie miał jakieś nawyki albo, nazwijmy to
„ułomności”, przez które byli w stanie doprowadzić do szału najbliższe
otoczenie, jak np. głośne strzelanie gumą do żucia, wyjątkowo zgryźliwe
docinki, nadużywanie jakiegoś słowa, pociąganie nosem albo przesadne wymagania.
Wiadomo, że nikt nie jest idealny. Ale oni, jako grupa, byli wręcz koszmarni.
A jednak mimo
to czuli się okradzeni ze wspólnego czasu, który minął zdecydowanie zbyt
szybko.
- Musimy się
dzisiaj spakować – zauważyła Tatiana. Jak na nią, nader rozsądnie.
- Zostańcie
jeszcze… - wyśpiewała błagalnie Blanka – nie zostawiajcie mnie samej z Amelią –
dodała teatralnym, przerażonym szeptem.
Szkotka, która
miała zostać u przyjaciółki jeszcze przez tydzień, spojrzała na nią z ukosa.
- Nawet nie
wiesz, jak bym chciał… - James przejechał dłonią po włosach. – Ale mama
zabiłaby mnie, gdybym nie pojechał z nią na ten urlop.
Lidia pokiwała
ponuro głową, zgadzając się z nim i spoglądając tęsknie w kierunku morza. Już
wiedziała, że będzie jej brakowało tego magicznego miejsca.
- Tatiana? –
zapytała z nadzieją w głosie Blanka.
- Jak nie
wrócę jutro, to mnie też rodzice zabiją. Ale dlatego, że przez miesiąc nie miał
kto umyć podłogi – burknęła szatynka, zazdroszcząc skrycie Jamesowi wyjazdu z
rodziną.
- Larry też
nie będzie mógł – poinformowała wszystkich Amelia. – Dostał list od siostry, że
ich mama coś sobie złamała, no a ktoś się musi zajmować dzieciakami, kiedy
ojciec jest w pracy.
- Właśnie, a
gdzie się on z Syriuszem podział? – Lidia pierwsza zauważyła brak tej dwójki.
W odpowiedzi
do ogrodu, gdzie siedzieli, dobiegł ich huk spadających przedmiotów.
Blanka
natychmiast pomaszerowała sztywnym krokiem w kierunku domku, z którego to
płynęły dźwięki mówiące o tym, gdzie aktualnie znajdują się dwaj Anglicy.
- A niech to
tylko będą moje kubki z Gór Smoczych! Zabiję… - zamruczała pod nosem.
Wpadła do
salonu, gdzie znalazła obu chłopaków. Syriusz siedział na podłodze przy
biblioteczce, jedną ręką tarł oko, wokół niego porozrzucane były książki, które
przed chwilą jeszcze stały na regale. Larry stał obok, zastygł w pozie, która
wskazywała na to, że próbował coś złapać.
- To on! –
powiedzieli w tym samym momencie, wskazując siebie nawzajem, gdy dostrzegli
Blankę.
Uniosła brwi i
obdarowała każdego z chłopaków sceptycznym spojrzeniem. Machnęła krótko
różdżką, a opasłe tomy powróciły na swoje miejsce.
- To jego
wina, wrzucił moje skarpetki na ten regał – powiedział na wydechu Larry,
usprawiedliwiając się jak dziecko, jednocześnie starając się nie parsknąć
śmiechem.
Bądź, co bądź,
ale z ich perspektywy sytuacja wyglądała komicznie.
Dziewczyna
przeniosła wzrok z Krukona na Łapę, zupełnie jak stanowcza matka, która czeka,
aż jej dzieci same przyznają się do tego, co nabroiły.
- No nie
specjalnie przecież! – zaperzył się Syriusz, odnosząc się do kwestii Larry’ego
o rzucaniu skarpetami na górę szafki
Wciąż siedział
na podłodze, trąc zawzięcie oko. Miał minę małego łobuza, który próbuje wziąć
matkę na litość. Patrząc na nią żałośnie, zaczął:
- Blanka, ty
dobrze wiesz, że ja bym ci tu takiego smrodu nie zostawił. Bo nawet jak mnie
wkurzysz, to nigdy bym nie pomyślał, żeby cię udusić. – Na tą uwagę, brwi
Blanki podjechały jeszcze wyżej. – Chciałem sięgnąć to cuchnące coś, co Larry
zakłada na stopy i żartobliwie nazywa to skarpetkami. I sięgnąłbym, gdyby nie
to, że ta… ON – powiedział z naciskiem, spoglądając w stronę Mullena i dając do
zrozumienia, że chciał użyć jakiegoś bardziej twórczego określenia – przylazł
tu, potknął się na regał i zwalił na mnie te książki. A w ogóle, to coś mi
wpadło do oka – powiedział tonem obrażonego dziecka. Na jego ustach czaił się
skrywany uśmiech.
Kilka sekund
potrwała cisza, aż w końcu Blanka parsknęła śmiechem.
Syriusz
spoglądał na nią jednym okiem i resztkami siły starał się zachować naburmuszoną
minę.
- Nie trzyj –
pouczyła go dziewczyna.
Machnęła
różdżką w kierunku regału, znad którego wyleciała para czarnych skarpetek i
wylądowała na wyciągniętej dłoni Larry’ego.
- Nie trzyj! –
rzuciła w stronę Syriusza, który coraz bardziej znęcał się nad obolałym
miejscem.
Opuścił rękę,
ukazując zaczerwienione i załzawione oko.
- Boże, co mu
się stało? – zapytała Tatiana, która przyszła za Blanką, zwabiona jej śmiechem.
- Coś mi
wpadło do oka – poskarżył się Krukonce Black, zupełnie w stylu Jamesa, który
zwykł użalać się nad swoim zdrowiem i wzbudzać współczucie wśród dziewczyn.
Robił z siebie
ofiarę losu i liczył na pocieszenie. A przynajmniej kiedyś właśnie taki miał
sposób na podryw. James (i Syriusz w tej chwili) robił to w ramach żartu, ale i
tak osiągał pożądany efekt. Podobnie jak Syriusz teraz.
Tatiana
przykucnęła przy nim i odwróciła jego twarz do światła. Zajrzała mu pod
powiekę.
- Faktycznie
coś tu masz… Nie wierć się.
- Oczywiście,
że ma – odezwała się Blanka. – Ja nawet wiem co.
- Co? – sam
zainteresowany spojrzał na nią z ukosa, bo Malina trzymała go za podbródek
jedną ręką, a drugą próbowała wyciągnąć owe coś za pomocą chusteczki
higienicznej.
- Ładną
Francuzkę – stwierdziła Gryfonka.
- Co ty
mówisz?
- Nie wmówisz
mi, że ta dziewczyna, z którą wczoraj tańczyłeś całą noc, nie wpadła ci w oko –
Blanka spojrzała na niego przenikliwie. Dopiero teraz trafiła się okazja, by
porozmawiać o wczorajszym wieczorze. Zazwyczaj nie interesowały jej podboje
miłosne Syriusza i kogokolwiek innego, ale tym razem zauważyła coś wyjątkowego:
Łapie zależało. A przynajmniej tak wnioskowała po jego wczorajszym
zachowaniu.
- ONA BYŁA Z
FRANCJI?! – wrzasnął, odwracając gwałtownie głowę od Tatiany. – Au! – syknął i
złapał się za oko.
- Mówiłam,
żebyś się nie wiercił! Teraz to ja już tego nie wyciągnę… Za bardzo się wbiło.
Blanka, chyba ty będziesz musiała… - powiedziała Tatiana, spoglądając na
różdżkę wystającą z kieszeni krótkich spodenek przyjaciółki.
- To
Francuzka? – sprawę swojego zdrowia Syriusz postanowił zlekceważyć wobec tak
ważnej informacji. – Skąd wiesz? – dodał, kiedy brunetka pokiwała głową.
- Nocuje w
hotelu ojca Pabla, powiedział mi.
- Ja
pierdzielę, przecież ja znam francuski… - mruknął, po raz pierwszy będąc za coś
wdzięcznym matce: zmusiła go w dzieciństwie do nauki tego języka. Znienawidzone
hasło „Toujour pur” miał
wyryte w głowie, jak wyryte było na ławce serce z literami L.E. zrobione przez
Jamesa w sali obrony przed czarną magią. – A wczoraj się z nią całą noc na migi
dogadywałem… Łamaną angielszczyzną tylko powiedziała, jak ma na imię.
- Jak?
Zawahał się
przez chwilę. Nie chciał mówić.
- Airelle –
poddał się w końcu.
- Ładnie –
powiedziała Tatiana.
- Ale ją
rodzice załatwili – zaśmiała się złośliwie w tym samym momencie Blanka. – Borówka…
Nie zorientowałeś się po imieniu, skąd jest?
Syriusza
zmroziło. No tak! Jak mógł być tak głupi?
Spuścił z
siebie ze świstem powietrze. Miał ochotę wrzasnąć ze wściekłości.
- Rozumiem.
Zbyt byłeś zajęty gapieniem się na nią, żeby myśleć o etymologii jej imienia…
- Podoba ci
się? – Tatiana przerwała złośliwości Blanki i spojrzała z podekscytowaniem na
przyjaciela.
Ten tylko
uśmiechnął się tajemniczo.
- Aaa! To
znaczy tak! – Krukonka uradowana klasnęła w dłonie. – Jaka ona jest? Nie
widziałam jej...
- Zostań
jeszcze – przerwała Blanka, zmieniając temat, zanim Black zdążył odpowiedzieć
Tatianie. A raczej ją zbyć, bo nie lubił pytań, które zmuszały go w jakimś
stopniu do zwierzenia.
Spojrzał
zaskoczony na Hewsonównę.
- To było do
mnie?
- Tak.
Rozmawialiśmy właśnie o tym w ogrodzie, zanim nie narobiliście rabanu. O tym,
żeby ktoś jeszcze został. Amelia będzie tu jeszcze przez tydzień, wrócicie
potem razem.
Zastanowił się
chwilkę.
- No proszę
cię, nie powiesz mi chyba, że tęskni ci się za rodzinką? James i tak wyjeżdża,
co będziesz robił sam w Londynie?
- Jest jeszcze
Remus i Peter... – chciał zostać, ale miał wątpliwości.
- Chociaż w
wakacje mógłbyś dać im szansę od ciebie odpocząć.
- A twoja
mama?
- Uwielbia
cię. Lubi, jak faceci całują kobiety po dłoniach – wyjaśniła, odnosząc się do
pierwszego spotkania Syriusza i pani Hewson, kiedy to chłopak swoimi manierami
zrobił na pani domu piorunujące wrażenie. – Zresztą ja też.
Syriusz
uśmiechnął się pod nosem.
Z jednej
strony czuł, że powinien wrócić, że tak wypadało, ale z drugiej,
strasznie mu się tu podobało. I miał cichą nadzieję, że może jeszcze spotka
Airelle, która niesamowicie zainteresowała go swoją osobą.
Nie wiedział
nawet jak ani kiedy dokładnie się to stało, ale zapragnął poznać tą dziewczynę,
dowiedzieć się o niej wszystkiego, spędzić z nią jak najwięcej czasu… Miała w
sobie coś fascynującego.
- Pablo mówił,
że te dziewczyna ma zajętą kwaterę jeszcze na najbliższy tydzień.
Coś w piersi
Syriusza przyspieszyło i zatańczyło salsę, podobną do tej, którą tańczył
wczoraj w towarzystwie uroczej blondynki.
Jeszcze nie
wiedział, jak koszmarnie złym krokiem była decyzja, którą podjął.
- Przekonałaś
mnie!
zaczynam dopiero czyta twojego bloga :) jest fajny ale to jest dziwne że oni byli w szkole a to nagle na jakiś wakacjach czy coś :P mało Lily i Jamesa
OdpowiedzUsuńTrzeci rozdział jest taką przejściówką między szkołą a wakacjami, ale masz rację, trochę skróciłam akcję.
UsuńMam nadzieję jednak, ze mimo wszystko Ci się spodoba ;)