- Witam państwa. Spotykamy się dziś po to, by…
Pożegnać
Radość, która, od momentu wejścia do tej klasy, już na zawsze
zakończyła swoją ziemską wędrówkę… Zapamiętajmy ja jako oddaną, wierną
towarzyszkę…
-
… zgłębiać tajemnice wróżbiarstwa – dokończyła nauczycielka niemal
wyśpiewując tajemniczym, niskim głosem ostatnie słowo. W klasie panowała
kompletna cisza.
Co? Syriusz ocknął się z zamyślenia. To, jak brzmiała kolejna część zdania, naprawdę go zaskoczyło. Zupełnie nie po jego myśli.
Ze znudzeniem wpatrywał się w kobietę stojącą między uczniami.
W
tym roku szkolnym było dwóch nauczycieli, którzy nie mogli od początku
września prowadzić zajęć. Jednym z nich był profesor obrony przed czarną
magią, który przez określony czas miał zostać zastąpiony przez
emerytowaną nauczycielkę, a drugim była wykładająca wróżbiarstwo Estera
Baloney. Kobieta na początku drugiego tygodnia września pojawiła się w
szkole, aby przekazać swoją wiedzę dalej i nie traciła czasu. Od razu
postanowiła przejść do przedstawiania programu i zapoznania się z
uczniami.
Jak wielka, stara sępica… -
myślał, lustrując ją wzrokiem od stóp do głów. Nieomal parsknął
śmiechem na skojarzenie tej kobiety z postacią sępa z pewnej mugolskiej
kreskówki dla dzieci, którą kiedyś przelotem widział kątem oka.
Profesor
Baloney była wysoką, bardzo chudą osobą z wyjątkowo pomarszczoną cerą.
Odziana była w obszerny czarny szal, okrywający jej ręce po same dłonie z
kościstymi palcami zakończonymi, pomalowanymi na czarno, długimi
paznokciami. Wszystko to oraz bardzo zgarbiona sylwetka i wysunięta do
przodu głowa z przodującą dolną szczęką na zagiętej szyi, przywodziła na
myśl tylko jedno stworzenie: bezapelacyjnie sępa.
-
…a więc, tak jak już mówiłam, musicie pracować systematycznie, aby
zyskiwać dobre wyniki – mówiła nauczycielka donośnym, mocnym głosem,
gestykulując żywo, niczym nadgorliwy aktor teatralny. – Nie rozumiem
uczniów, którzy przychodzą do mnie, prosząc o lepsze stopnie, skoro
przez cały rok nie wykazywali najmniejszego zainteresowania przedmiotem.
Czym oni chcą mnie przekonać? – zapytała, kierując swe słowa w sufit.
- Ładnymi oczami – mruknął zupełnie bez sensu i trochę zbyt głośno pod nosem Łapa.
Nie uszło to uwadze profesorki. Posłała mu bystre spojrzenie.
-
W takim razie pan, panie Black, może już szukać kolegów wśród młodszych
roczników, co by pan miał z kim siedzieć na lekcjach za rok.
Niektórzy
z uczniów roześmiali się w głos ze zgryźliwej uwagi, inni uśmiechnęli
się kpiąco. Tylko ci bardziej zaspani zadali głuche pytanie swoim
sąsiadom: „ale co?”
Sam
Syriusz, oparty wygodnie o ścianę, pod którą siedział, uśmiechnął się
półgębkiem, nieco zbyt pogardliwie, starając się pokazać, że nie wiele
go obeszła ta uwaga. Nauczycielce najwyraźniej nie spodobała się ta
mina, bo obdarowała go zimnym, groźnym spojrzeniem.
Dogadałyby się z Blanką
– pomyślał, dzielnie nie odwracając wzroku od piwno-czerwonawych
tęczówek profesorki. Chwilę trwało, zanim to w końcu kobieta się poddała
i odwróciła się, przerywając kontakt wzrokowy.
Wróżbiarstwo
zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron. Mało tego: nie
zaliczył suma z tego przedmiotu. Choć oczywiście uważał, że niesłusznie.
Swojemu egzaminatorowi opisał kobietę, którą widział w kuli. (Naprawdę ją widziałem!)
Kobieta ta, cóż, krótko mówiąc: byłą dość nachalna w stosunku do niego.
Oczywiście: w scenie, którą widział w kuli. Jak się potem okazało,
opisywał kogoś, kto wyglądał identycznie jak młoda żona egzaminatora.
Nic dziwnego, że wizja Syriusza mu się nie spodobała. Został oceniony na
trolla.
Łapa,
podobnie jak połowa obecnych w klasie, nie miałby prawa kontynuować
nauki wróżbiarstwa, gdyby nie fakt, że zmieniła się nauczycielka tego
przedmiotu. A ta obecna twierdziła, że „nic dziwnego, że ponad połowa
roku nie zdała SUMów, w końcu nie miał ich kto porządnie przygotować!” i
przyjmowała na swoje lekcje każdego chętnego, wierząc, że nauczy ich
korzystania z trzeciego oka. Mało tego: wierząc, że każdy ze
zgromadzonych w klasie owe oko posiada.
Profesorka powróciła do biurka, cały czas zanudzając ich jej podejściem do przedmiotu.
Brunet
rozejrzał się leniwie po klasie. Wszyscy siedzieli na poduszkach wokół
okrągłych stolików w parach lub kilkoosobowych grupkach. James kimał,
podtrzymując głowę rękoma i zasłaniając swoje zamknięte oczy przydługimi
włosami. Peter podjadał po kryjomu suszone kwiaty wiśni w czekoladzie, a
Remus, siedzący przy sąsiednim stoliku z Amelią, bezmyślnie drapał
wskazującym palcem w dębowy blat, zapewne błądząc myślami gdzieś daleko.
Tylko Bellamy wyglądała na zainteresowaną wywodem nauczycielki i
starała się nie dostrzegać maślanych oczu Larry’ego, które wlepiał w nią
co chwila. Syriusz uśmiechnął się pod nosem, nieco kpiąco, widząc tą
dwójkę.
Promienie
słoneczne raziły go w twarz. Była równo dwunasta godzina. Wyjrzał za
okno, przez które docierało do niego ostre światło. Wychodzi na południe – spostrzegł. – Na Francję… Jego myśli pomknęły z prędkością światła w nieodpowiednim kierunku. Stop! Ocknął
się. To zaczynało być chore. Nawet wiśnie w czekoladzie, które wcinał
pod stołem Peter, w jakiś sposób przywodziły mu na myśl Airelle. Miała sukienkę w kwiaty wiśni. I lubiła wiśnie. Czekoladę też… Przestań.
Znienawidził
ją tak szybko, jak szybko odczytał parę skreślonych do niego przez
dziewczynę w krótkim liście zdań. Wygrała z nim, pierwszy raz został
pokonany. Wolał nigdy się nie dowiedzieć, jak to jest.
Na krótko kompletnie stracił dla niej głowę. Choć sam powtarzał sobie: To głupie,
był w stanie zrobić wszystko na jedno jej skinienie. Uczucia, jakie w
nim wzbudziła, były w jego życiu kompletną nowością. Wcześniej chyba
nawet czuł coś na kształt tęsknoty do niej, teraz był wściekły na samą
myśl o tej dziewczynie. Bo Airelle była przegranym meczem, najbardziej
upokarzającą go przed nim samym porażką.
Mimo
tego była to dla niego jednak ciekawa lekcja, pod wpływem której
znacznie się zmienił. Teraz należało jedynie wyciągnąć wnioski.
***
Lily
lubiła jesień. Lubiła purpury i złota otulające drzewa i trawy. Lubiła
wieczorne deszcze zacinające w okno, kiedy w ciepłym pomieszczeniu z
kubkiem gorącej czekolady i książką na kolanach siedziała na parapecie,
niemal czując na własnej skórze spływające po szybie krople. Lubiła
silne wiatry, które jednych przyprawiały o bóle głowy, a ją relaksowały i
bawiły się jej rudymi włosami. Zupełnie jak w tej chwili: trenującym na
boisku wiatr znacznie utrudniał zadanie, a jej, siedzącej na trybunach,
pozwalał się odprężyć. Przymknęła zielone oczy i pozwoliła mu
przekartkować parę stron podręcznika, wprowadzić nieład do wcześniej
starannie ułożonych notatek i na chwilę wywiać z głowy wszystkie
stroskane myśli. Ten błogi stan został przerwany przez zamieszanie na
boisku i na trybunach obok, gdzie siedziały dziewczęta z innych domów,
które przyszły popatrzeć na trening, a właściwiej: na trenujących.
Lily
zaciekawionym wzrokiem szukała przyczyny poruszenia. Na przeciwległej
stronie boiska Gavin, ścigający Gryfonów, obejmował Blankę tali,
dziewczyna ze skrzywioną miną rozmasowywała sobie tył głowy jedną ręką,
drugą jej rękę trzymał Syriusz i cmoknął ją w wierzch dłoni, coś
mamrocząc pod nosem.
-
BLACK! – ryknęła Murphy, kapitan drużyny. – Mógłbyś nie nokautować
kaflem naszych zawodników?! Wstrzymaj się chociaż do meczu, co? Sto
pompek, ale już!
-
No przecież to nie było specjalnie! – zaperzył się chłopak, ale gdy
natrafił na mordercze spojrzenie Murphy, mruknął tylko: – Się robi.
- A ty co?! – Dziewczyna odwróciła się do Blanki. – Od kiedy tak łatwo cię zwalić z miotły?!
- Przecież nie spadłam – brunetka wyraźnie zaznaczyła kropkę na końcu zdania, krzywiąc się w niezadowoleniu.
Gavin, uśmiechając się bardzo w stylu Huncwotów, szepnął brunetce coś do ucha, wbijając dziewczynie łokieć pod żebra.
Dostał od niej przez głowę.
Oddał
jej. Ona jemu dwa razy mocniej. Po chwili leżeli na pisakowym boisku,
turlając się przez siebie i próbując unieruchomić nawzajem.
- DOOOOOŚĆ! – prawie z rozpaczą zawyła kapitan. – OBOJE DWADZIEŚCIA OKRĄŻEŃ WOKÓŁ BOISKA, JUUUUŻ! BEZ MIOTEŁ!
- Chwila! Tylko jej dołożę! – wydobyło się gdzieś spod Hewson.
-
To może potrwać – burknęła do siebie z rezygnacją Murphy. Zmieniła
taktykę, wiedząc, że krzykiem nie przywróci ładu w drużynie i spuściła z
tonu: - Blanka, złaź z niego. Starsza jesteś, bądź mądrzejsza. Przecież
on ci w życiu rady nie da…
- Muszę mu nawtykać, póki mnie nie przerósł – uśmiechnęła się od ucha do ucha brunetka.
Unieruchomiony Gavin wydał z siebie jakiś żałosny dźwięk.
Dziewczyna rozsiadła się na nim wygodnie, mrucząc coś, czego Lily nie dosłyszała.
- HEWSON! – Murphy wyglądała, jakby była na skraju załamania nerwowego.
- No dobra, dobra…
Evans
spojrzała ze współczuciem na rozdrażnioną kapitan drużyny i na Gavina,
który wyglądał, jakby właśnie przebiegło po nim stado hipogryfów.
- James, musisz… James? Jam… POOOTTEEER! – twarz Katie Murphy zlała się teraz ze szkarłatnoczerwoną szatą Gryfonów.
Prefekt
Domu Lwa podążyła za nią wzrokiem i ujrzała Jamesa Pottera siedzącego
na trybunie, którego twarz zniknęła gdzieś w blond włosach Lidii. Lily
dopiero teraz ją dostrzegła. Twarz jej stężała, ale nie odrywała od pary
wzroku.
-
Jasna cholera, James! Wracaj na boisko! Do roboty, kurna! – Murphy
wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać. Gdy szukający, cały czas nie
odrywając się od swojej dziewczyny, wyciągnął do góry rękę, pokazując w
odpowiedzi zaciśnięty w pięści znicz, spojrzała na Evans, chcąc znaleźć
w czyichkolwiek oczach zrozumienie.
- Niesubordynowana banda – mruknęła do niej, schodząc z miotły i kierując się do szatni.
***
-
Podobno nie tylko gorzej się po tym czujesz, ale też masz słabsze
kości, włosy… no wiesz. Brak apetytu, bezsenność, u niektórych nawet
halucynacje, ogólne rozdrażnienie…
Blanka
siedziała na marmurowym parapecie w jednym z wielu hogwarckich
korytarzy. Wciąż miała na sobie szatę treningową, obok niej oparta stała
miotła, a przed nią – John. Przysłuchiwała mu się uważnie, jednocześnie
przyglądając się z udanie skrywanym zaciekawieniem. Miał długie
ciemnobrązowe włosy ściągnięte z tyłu głowy w kucyk. Tego samego koloru
ładne gęste brwi, z czego jedną przecinała blizna, i jasne oczy. Nieco z
boku, pod dolną wargą widniał charakterystyczny pieprzyk.
Był wysoki, ale chudy. Miał szerokie ramiona, jednak stanowiły one wyłącznie kości.
Mówił
z ogromnym zaangażowaniem, choć jednocześnie zachowywał poważną minę i
ogólną postawę. Było w nim coś interesującego. Raziło ją tylko jedna
rzecz. Rozmawia ze mną i trzyma łapska w kieszeni… Rzecz błaha, ale jednak taka, na którą Hewson uwagę zwracała.
Kątem
oka dostrzegła poruszenie na drugim końcu korytarza. W ich stronę
zmierzało dwóch ścigających Gryffindoru, którzy dopiero teraz wrócili do
zamku z treningu.
- …ale pomimo fizycznego osłabiania organizmu, ma działanie wzmacniające zdolnoś… - John urwał, gdy także zobaczył tą dwójkę.
W milczeniu oczekiwali, aż Gryfoni ich miną. Ale nie do końca tak się stało.
-
Pójdę poszukać Katie – powiedział Syriuszowi Gavin, kiedy chłopaków
dzieliło już tylko parę kroków od Blanki i Johna, i przyspieszył kroku.
Puścił do brunetki perskie oczko, gdy wyminął ją i Puchona.
Syriusz natomiast zwolnił i zatrzymał się obok nich. Staksował Emmilliasa nieprzyjemnym spojrzeniem i zwrócił się do Blanki:
- Widziałaś gdzieś Jamesa?
Uwadze dziewczyny nie uszedł fakt, że zanim się odezwał, wyjął dłonie z kieszeni.
- Na trybunach z Lidią? – odpowiedziała od niechcenia.
- Aha, no tak.
Chwilowo zapadła głucha cisza.
Blanka spojrzała wyczekująco na Łapę. Chłopak uniósł brew i zrobił minę sugerującą, że również na coś czeka.
-
Yyy… Poznajcie się? – powiedziała nieco niepewnie dziewczyna, próbując
odgadnąć, o co chodziło przyjacielowi. Trafiła w dziesiątkę. – John,
Syriusz.
Zarówno
Puchon jak i Gryfon obdarowali się krytycznym spojrzeniem. Z pewnym
ociąganiem, a nawet nieznacznie się krzywiąc, podali sobie dłoń.
I znów zapadło między nimi milczenie.
Hewson zrobiła zniecierpliwioną minę i spojrzała znacząco na Blacka.
- Do zobaczenia potem – powiedział twardo i odszedł drogą, którą wcześniej przeszedł Gavin.
-
To twój kolega – zaczął John, gdy Łapa zniknął za rogiem – więc może
nie powinienem mówić, ale – zrobił krótką pauzę – nie cierpię go.
- Dlaczego?
- Po prostu.
***
Nienawidziła
tych dziewuch. Co jedna to gorsza. Sztuczna do granic możliwości
Bellamy. Evans, mugolaczka, której życiowym celem było złapanie jak
największej liczby wagarujących. Wszędzie wścibiała swój zadarty nos,
udając, że nikogo i niczego się nie boi. Była po prostu głupia. Obok
siedziała wredna i przebiegła Hewson, która do całego towarzystwa
zdawała się kompletnie nie pasować. Też musiała mieć coś na sumieniu,
coś ukrywać. Nikt tam nie był naturalny, każdy coś udawał. Dziewczyny w
szczególności.
Jeszcze tej tam brakowało!
Angelina spojrzała krytycznie na Domogarow, podchodzącą właśnie do
obserwowanej grupy Gryfonów przy wspólnym stole w Wielkiej Sali. Kolejna
kokietka, wręcz jej nienawidziła.
Autentycznie
zrobiło jej się niedobrze od patrzenia na te osoby. Przeniosła wzrok na
chłopaków siedzących obok obserwowanych. Cichociemny pierdoła Peter.
Uległy, a więc pewnie tchórzliwy, kujon Remus. Brawurowy dureń Potter. I
Syriusz.
Jego
nie potrafiła rozgryźć. Nawet pomimo tego, że był Gryfonem, nie
potrafiła go wziąć za zdrajcę krwi, jak Pottera. Zostało w nim coś, co
było tak ślizgońskie, tak czystokrwiste, że wręcz kazało nadal go brać
za jednego ze swoich, choć już z minimalnym dystansem. Pomimo wszystkich
głupich żartów kierowanych przeciw uczniom jej domu, pomimo tego z kim
się zadawał, była w nim masa cech, które przykuwały jej uwagę. Ona mu
wręcz przez nie ufała. Maniery, obycie, odzywki… wszystko zdawało się
jej być znajome.
Spojrzał na nią.
Nie
przerwała kontaktu. Dalej bezmyślnie sączyła swój sok dyniowy,
obserwując ciekawie Blacka. On zmierzył ją wzrokiem i powrócił do
ożywionej rozmowy z Domagarow i Potterem.
Było w nim coś… czego nie potrafiła opisać. Może nawet fascynującego. Coś tajemniczego. Kolejny, który coś ukrywa, pomyślała patrząc na niego podejrzliwie.
Nagle ktoś jej zasłonił widok na Gryfona.
Po
drugiej stronie stołu Ślizgonów usiadł przystojny brunet i wlepił w nią
swoje ciemne spojrzenie, pozornie zupełnie inne, ale jednak mające dużo
wspólnego ze spojrzeniem starszego brata.
-
Na co się tak zapatrzyłaś? – zapytał Regulus z miną, która wskazywała,
że doskonale zna odpowiedź. Przeszywał ją groźnym spojrzeniem ciemnych
oczu.
- Na nic. Po prostu się zamyśliłam.
Czytam i czytam, i czytam. Nie mogę sie doczekać aż Lipy zda sobie sparwe, że leci na Jamesa :D no nic, pardzo przyjemnie sie czyta, masz niesamowitą łatwość pisania. Zapraszam do mnie na bloga elizabeth-watters-heros.blogspot.pl
OdpowiedzUsuń