(opublikowano dnia 14.02.2011)
Prawie wszyscy piątoklasiści,
wypoczywający na błoniach, zapomnieli już o wydarzeniach sprzed chwili i oddali
się słodkiemu leniuchowaniu w satysfakcji, że SUMy mają już za
sobą. Promienie czerwcowego słońca na przemian z letnim wiatrem grały na
skórze hogwartczyków, dla których, po całych miesiącach ulewy, były to
najbardziej upragnione pieszczoty.
Pod rozłożystym dębem trójka
chłopców z Gryffindoru grała w eksplodującego durnia. Czwarty chłopiec siedział
nieco z boku, starał się być wiarygodnym w udawaniu zainteresowanego grą
przyjaciół. Myślami przeniósł się około piętnaście minut wstecz. Wspomnienia
wydarzeń sprzed kwadransa paliły go od środka, wywoływały gorycz w gardle.
Marzył o tym, by zniknęły. By w końcu puścić to w niepamięć tak, jak reszta
wypoczywających przez zamkiem.
Ale czuł, że ten obraz będzie mu
towarzyszył jeszcze bardzo długo. I za każdym razem zapewne będzie wywoływał
jeszcze większy… no właśnie. Co? Co będzie wywoływało to wspomnienie? Żal?
Wstyd? Zażenowanie? A może zwykłą irytację, płynącą z niezrozumienia tego, jak
rozwinęły się wydarzenia?
Widział Severusa wiszącego do
góry nogami i tłum rozbawionych uczniów. Tylko jedna osoba się nie śmiała -
stała naprzeciw niego, podpierając ręce na biodrach i obdarzając go pogardliwym
spojrzeniem. Mówiła wszystko, co o nim myśli. O tym, jak bardzo go nienawidzi.
Że się go brzydzi.
I oto pierwszy raz
szesnastoletniego Jamesa Pottera zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia.
***
Głos Ślizgona jakby niósł się
echem, chciał rozsadzić od środka czaszkę, boleśnie wwiercić się w
podświadomość, by zostać tam na zawsze.
Szlama.
Lily była szlamą.
Ale nie dlatego płakała,
wypełniając swoim szlochem puste dormitorium. To nie słowa zaważyły na tym, jak
bardzo została zraniona. Nawet nie okoliczności i nie ich ton, tylko fakt, że wypowiedziały
je usta Severusa. Jej Severusa. Usta Severusa, którym jeszcze wczoraj…
pozwoliła się pocałować.
Z palącym rozgoryczeniem i wręcz
obrzydzeniem wspomniała wczorajsze spotkanie. Zerwała się na równe nogi i,
chcąc sobie ulżyć w złości, chwyciła delikatną, porcelanową szkatułkę z białymi
liliami wymalowanymi na wieczku, którą dostała od Severusa, i cisnęła nią z
całej siły w drzwi. Odwróciła się do okna, oczekując dźwięku rozbijającej się
porcelany. Dźwięku, który w jej mniemaniu miał przynieść ulgę. Jednak nic
takiego się nie wydarzyło. Spojrzała w kierunku, w którym poszybowała
szkatułka. Nie zobaczyła skorup, których się spodziewała i na których widok, oczekiwała
poczucia satysfakcji. Zamiast tego zobaczyła, że drzwi są otwarte na oścież, a
w nich stoi Blanka. Była schylona tak, jakby robiła unik. Wytrzeszczyła oczy na
rudowłosą.
- Też cię lubię – mruknęła.
Dziewczyna była ostatnią osobą,
którą Lily chciała teraz widzieć. Wolałaby już spotkać Seva, który próbowałby
się jakoś wytłumaczyć, który… i tak zostałby przez nią odrzucony. Wiedziała,
że, choćby nie wiem jak chciała, nie da rady mu tego wybaczyć. Stał się zbyt
podobny do jego kolegów. I powiedział to celowo, by ją zranić, by dała mu
spokój. By ją odepchnąć przy wszystkich. Już od dawna zaczęło się między nimi
psuć, ich więź zaczęła się sypać. Jednak Lily miała nadzieję, że wczorajszy
dzień, wczorajszy pocałunek wszystko odmieni na lepsze. Nie odmienił.
Pociągając nosem, starając się
opanować drżenie i szloch, stojąc bezradnie pośrodku dormitorium, obserwowała Blankę.
- To coś, czym mnie witałaś... –
zaczęła brunetka wyniosłym tonem, który jeszcze bardziej rozsierdził Lily –
spadło do Pokoju Wspólnego.
- Uważasz, że jesteś
śmieszna?! – syknęła. – Jak tak, to się mylisz!
- Lilyanne, w twoich ustach to
brzmi niczym komplement – warknęła Blanka.
„Lilyanne”... Blanka nigdy nie zdrobniła tego imienia. I nigdy za
sobą nie przepadały.
Przez ostatnie trzy miesiące
było jeszcze gorzej. Blanka powiedziała Lily, co o niej myśli, kiedy ta, jako
prefekt, odjęła jej punkty za złamanie paru punktów regulaminu.
- Myślisz, że jak sobie
przypniesz tą blachę – Dziewczyna stuknęła wtedy palcem w odznakę prefekta na
piersi Lily. – to ci już wszystko wolno?!
Rudowłosa poczuła się tak, jakby
ktoś uderzył ją czymś gorącym w twarz.
Co ona sobie myślała? Tak się odnosić do prefekta domu?!
- Licz się ze słowami! Za kogo
ty się masz?!
- No właśnie widzę, że to ty
masz jakieś zaburzenia tożsamości. – Krzyk Blanki przerodził się teraz w dużo
cichszy, zdecydowany i nieco pogardliwy ton.
Evans wyprostowała się wtedy i
dumnie uniosła głowę, na niewiele się to jednak zdało, bo była sporo niższa od
swojej współlokatorki.
- A ty? – Złość, zbierająca się
w niej od pewnego czasu, miała zaraz wybuchnąć. Chciała powiedzieć coś, co
urazi dziewczynę tak, aby ta nie wiedziała jak na to odpowiedzieć. Aby się w końcu zamknęła! –
Wiesz, kim dla mnie jesteś?
- Nie obchodzi mnie to, co o
mnie myślisz – stwierdziła dziewczyna, odwracając się od niej plecami i
ruszając w kierunku drzwi.
To, co Lily wtedy
powiedziała, teraz wydawało jej się strasznie dziecinne, nieodpowiedzialne i po
prostu głupie. Wręcz podłe.
Niemal tak samo, a może nawet bardziej niż te słowa, które dziś usłyszała od
Seva. Ale wtedy uważała inaczej.
- Zdzira! – to samo wypłynęło z
jej ust, zanim zdążyła nad tym pomyśleć. Twarz płonęła jej żywym ogniem, w
głowie jej huczało.
Nawet nie wiedziała, że potrafi
być tak okrutnie niesprawiedliwa. I że dla poprawienia własnego humoru, potrafi
obrazić. Tak mocno! Za bardzo. Jednak Lily nie myślała wtedy o tym. Wcale nie
była tak grzeczną, poukładaną i pomocną dziewczyną, za jaką miała ją większość.
Chciała tylko jej dopiec i poczuć satysfakcję. Zamiast tego, poczuła w ustach
krew po niedługiej chwili.
- Coś ty powiedziała?! – Blanka
straciła kontrolę nad sobą, wrzasnęła tak, że aż kot Lily, obserwujący całą
scenę, zeskoczył wystraszony z pufy.
Lily osiągnęła cel – Blanka nic
już nie powiedziała, ale zamiast tego znalazła bardzo wymowny gest: Zacisnęła
pięść i z całej siły, jaką tylko udało jej się zgromadzić w ramionach przez
wszystkie lata treningów quidditha, uderzyła rudowłosą w twarz, łamiąc nos.
Od tej pory Lily i Blanka nie
odzywały się do siebie. Aż do teraz, kiedy brunetka weszła do dormitorium i
zobaczyła zapłakaną prefekt.
Zaczęła szukać czegoś w sowim
kufrze. Wyjęła z niego skórzaną sakiewkę i małe pudełko.
- Masz – mruknęła, rzucając Lily
tekturowe opakowanie. Pospiesznie opuściła dormitorium, zabierając sakiewkę,
którą przed chwilą wyjęła z kufra.
Rudowłosa podniosła zapłakane
oczy na przedmiot, który rzuciła jej Blanka. Było to pudełko z chusteczkami.
Poczuła wszechogarniający żal. Dlaczego
się z nią kłóciła? – po raz kolejny nie rozumiała samej siebie. Ona,
przykładna pani prefekt, zniżyła się do takiego poziomu…
Przyznaj się, jesteś straszną
cholerą, z którą ciężko wytrzymać! Wtedy po prostu szukałaś zaczepki i
zadzierałaś nosa... – rozszlochała
się jeszcze bardziej. Nie była pozbawiona samokrytyki. Wręcz przeciwnie,
miała jej w nadmiarze. I o ile na co dzień posługiwała się pięknym językiem, o
tyle jej myśli nie były już tak kulturalne.
W tamtym czasie
miała Severusa, być może dlatego mniej jej zależało na kontaktach z innymi.
Teraz ma za swoje. Została sama jak palec. Skłócona ze sporą częścią
Gryfonów. Był co prawda Remus - wiecznie opanowany, wyrozumiały i kulturalny
prefekt - oraz parę pierwszo oraz drugorocznych, którym pomagała w lekcjach i
broniła przed złośliwymi dowcipami starszych uczniów. Była jeszcze nieśmiała,
młodsza o rok, Mary i jej koleżanka, Puchonka Marlena. Ale one… Nie, to nie
były przyjaciółki. Po prostu dobre znajome, z którymi można było sobie uciąć
krótką pogawędkę na korytarzu, w przerwie między lekcjami. Czasem gdzieś razem
wyjść.
Słów, które wykrzyczała Blance w
twarz podczas ich pamiętnej kłótni, zaczęła żałować jeszcze zanim brunetka
złamała jej nos. Wiedziała, że zrobiła źle, gdy tylko skończyła mówić, ale była
zbyt dumna i zbyt uparta, żeby jako pierwsza wyciągnąć rękę.
Sama nie wiedziała, co w nią
wtedy wstąpiło. Miała już po prostu dosyć ciągłych zaczepek Pottera, nawału
nauki i obowiązków prefekta, a tu na dodatek ta uparta Hewson ma pretensje i
robi awanturę Lily, że ta robi to, co do niej należy! Nie
usprawiedliwiaj się – podszeptywał rudowłosy diabełek na jej ramieniu.
– Jesteś podła.
Poza tym, między dziewczynami
dochodziło do kłótni od pierwszego roku w Hogwarcie. Co prawda, nigdy do tak
poważnych.
Lily była miłą osobą, ale upartą
i nieco zbyt ciekawską, przy czym bardzo poukładaną i zorganizowaną, miała
zaplanowany cały dzień co do minuty. Blanka natomiast miała dość złośliwe
poczucie humoru i mało czym się przejmowała, prawie zawsze idąc na żywioł.
Poświęcała się temu, co ją interesowało, a bardzo rzadko temu, co powinna
zrobić. Tak więc powodem do spięć, mogły być nawet źle ułożone skarpetki.
Natomiast Amelia, druga
współlokatorka Lily, zawsze starała się załagodzić sytuacje, nawet te
niegroźne. Gdyby czasem nie wkroczyła do akcji, dziewczyny byłyby
prawdopodobnie w stanie zniszczyć całe dormitorium w akcie furii. Była
prawdziwym aniołem. Dbała o wszystkich dookoła.
Lily usiadła, na łóżku, próbując
uregulować przerywany, wciąż męczony szlochem, oddech. Spojrzała na jej szafkę
nocną, na zaczętą tabliczkę czekolady, którą uwielbiała się zajadać. Ale czekolada
nic tu nie pomoże. Ani cały słoik czekolady, ani dziesięć potłuczonych
szkatułek.
Ukryła twarz w dłoniach.
***
Hewson wyszła z zamku na zalane
słońcem błonia. Jej długie, czarne włosy zafalowały pod wpływem letniego
wiatru. Mimowolnie uśmiechnęła się: w końcu było ciepło! Jak na pół-Hiszpankę
przystało, nienawidziła deszczowej angielskiej pogody.
Skierowała się pod
rozłożysty dąb, pod którym wylegiwali się Huncwoci, a także Amelia i trójka
Krukonów, którzy przed chwilą dołączyli do „Wielkiej Czwórki z Gryffindoru” –
jak (często ironicznie) niektórzy nazywali Huncwotów.
- Mam! – oznajmiła, rzucając
sakiewkę między przyjaciół.
- Po co ci forsa tutaj? – Peter
ze zdziwieniem spojrzał na koleżankę.
- To, co jest w środku jest o
wiele cenniejsze od pieniędzy... – powiedziała tajemniczym głosem i zaczęła
rozwiązywać sznurki, aby wyjąc zawartość woreczka. – Tadam! – Rozsypała to, co
było w środku na ogromny koc, na którym wylegiwała się cała ósemka. – Sunąć
tyłki i częstować się – rozkazała, siadając obok.
Podczas gdy Remus, Peter i
trójka zaprzyjaźnionych Krukonów opowiadali sobie żarty, jednocześnie walcząc o
słodycze przyniesione przez Blankę, panny Hewson i Bellamy oraz panowie Potter
i Black rozmawiali o czymś, siedząc trochę z boku od piątki
przyjaciół.
- Co robiła? – zapytał Potter.
- Ryczała, rzucała jakimś szkłem
i się na mnie pruła.
James spuścił wzrok. Spojrzał na
cukierka od Blanki, którego obracał w palcach tak, jakby patrzenie na słodycze
miało mu pomóc w zapanowaniu nad niechcianym smutkiem w oczach, którego był świadomy i którego nie mógł się pozbyć. Przełknął ślinę i przetarł twarz dłońmi, maskując i
jednocześnie wycierając wilgotne oczy. Powoli odzyskiwał kontrolę nad emocjami.
Chwilowa słabość mijała tak szybko, jak się pojawiła.
- Co zrobisz? – Syriusz
przeżuwał czekoladową żabę i patrzył smętnie na przyjaciela.
- Nic –
westchnął. – Chyba źle się za to zabrałem... Dam jej po prostu
spokój.
- I co? Myślisz, że się stęskni
za twoim natręctwem i zacznie się za tobą uganiać tak, jak te panienki? –
zapytała Blanka ze sceptycyzmem wymalowanym na twarzy, wskazując na
rozchichotane dziewczęta leżące nieco dalej i wysyłające im w bardzo znaczące spojrzenia.
- Mam ich dość. Łażą za nami i
piszczą... na to powinny być paragrafy! – jęknął James.
Amelia uśmiechnęła się pod
nosem.
- Jakoś do tej pory wyglądałeś
na całkiem zadowolonego z ich powodu.
- Właśnie. Daj spokój, James...
Ja tam nie narzekam! – Syriusz mrugnął łobuzersko okiem. – Pa! – rzucił
zupełnie nieoczekiwanie, podnosząc się, po czym ruszył w kierunku chichoczących
dziewczyn, te zapiszczały z uciechy i zrobiły Syriuszowi miejsce obok siebie.
- Rozmawiamy o sensie mojego
życia, o tym co zrobię, aby los się do mnie uśmiechnął, a on sobie robi jaja! –
westchnął teatralnie James.
- Nie martw się... – powiedziała
Amelia z troską w głosie, klepiąc go po ramieniu.
- Właśnie, James, nie martw się.
– Blanka, mistrzowsko udając, przybrała nie tylko współczujący ton, ale także
minę. - Niebawem uśmiechnie się do ciebie nie tylko los, ale także Lily.
James spojrzał na dziewczyny z
wysoko uniesionymi brwiami, po czym cała trójka (nie wiedzieć czemu, ale
znający się na wylot ludzie tak już chyba mają) wybuchła śmiechem.
***
Szukający Gryffindoru wszedł do
Pokoju Wspólnego. Mijając kominek, dostrzegł na szkarłatno-złotym dywanie
skorupy porcelany, wymieszane z biżuterią, a wśród niej zauważył małe, srebrne
serduszko zawieszone na cienkim łańcuszku, które podarował kiedyś Lily na
walentynki. Oczywiście anonimowo. Podniósł je i przyjrzał się mu. Bez wątpienia
był to ten sam wisiorek, po jednej stronie ozdobną czcionką wygrawerowane były
inicjały Lily. Nie widząc czemu, wsunął łańcuszek do kieszeni.
I tak nigdy nie widziałem,
żeby w nim chodziła... – pomyślał, wspinając się po
schodach, prowadzących do dormitorium chłopców i pozbywając się wyrzutów
sumienia.
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu zupełnie przypadkiem, a szablon, który wykonałaś przypadł mi do gustu, dlatego postanowiłam chwilę tu zostać.
Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie. Przyznam szczerze- czasy Lily i James'a nigdy mnie nie pociągały, mimo że lubię całą serię HP. Jednak to, co piszesz jest według mnie dobre.
Wspomniałaś o przeniesieniu bloga i niechęci zmieniania rozdziałów mimo słabego stylu (czy coś takiego), to dosyć odważne. Doceniam :)
Nie mogę wypowiedzieć się (na razie) ogólnie o opowiadaniu, ale myślę, że gdy dojdę do najnowszego rozdziału to na pewno dam Ci znać.
Pod każdym przeczytanym rozdziałem zostawię Ci ":)" tak, abyś wiedziała gdzie aktualnie jestem, bo może Cię to interesować, albo po prostu tak sobie, dla osłody ducha. :)
Pozdrawiam!
PS. Gdybyś była zainteresowana moim blogiem- zapraszam, www.jt-foreplay.blog.onet.pl
Dzięki, bardzo mi miło :) Mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie będą zniechęcać.
OdpowiedzUsuńI chętnie zajrzę w najbliższym czasie :)
Pozdrawiam!
Na twojego bloga trafiłam zupełnie przypadkiem. I powiem iż jest to pierwsza historia o czasach rodziców Pottera jaką mam okazje czytać. Postanowiłam przeczytać i skomentować każdy opublikowany odcinek.
OdpowiedzUsuńCiekawie zaczyna się bardzo ciekawie. Tekst w którym nie ma zbyt wielu opisów czyta się bardzo przyjemnie. Pędzę czytać dalej :)
Miło to słyszeć, mam nadzieję, że ciąg dalszy Cię do siebie przekona :) choć wiem, że w tekście mogą widnieć spore wahania stylu.
UsuńJa z kolei prawie nie czytam innej tematyki niż huncwocka, uwielbiam po prostu te postacie! ;)