(opublikowano dnia 19.03.2011)
Leżała nieruchomo w
łóżku z kolumienkami, w którym pozasłaniała zasłonki, odcinając się od reszty
dormitorium. Wpatrywała się w sufit i wsłuchiwała się w stukot obcasów
dochodzący ze schodów. Drzwi skrzypnęły przenikliwie i otworzyły się,
wpuszczając strumień światła z Pokoju Wspólnego.
- Ciszej!- syknęła
Amelia, najwyraźniej do osoby, która otworzyła drzwi – Jeszcze ją obudzisz.
Lily jeszcze bardziej
wytężyła słuch, orientując się, że „ją” oznacza właśnie nią.
- Daj spokój. Śpi –
odpowiedziała Blanka.
Drzwi zamknęły się, a
któraś z dziewczyn zapaliła świecę. Rozmawiały ze sobą szeptem.
- Skąd wiesz?
- Bo gdyby nie spała,
to już stałaby przed nami gotowa do przeprowadzenie przesłuchania, tak jak za
każdym razem, kiedy wracałyśmy po rozpoczęciu ciszy nocnej.
Lily poczuła, że się
czerwieni. Tylko nie wiedziała dlaczego: ze złości czy ze wstydu? Zaciągnęła
dużo powietrza, bojąc się, że normalnie oddychając robi hałas i dziewczyny
zorientują się, że jednak nie śpi.
- Nie mów tak –
szepnęła Amelia. – Powiem ci, że dzisiaj mi jej było nawet szkoda.
- Szczerze mówiąc,
cóż, mi trochę też.
- Było ci szkoda
Lily? – Amelia nie dowierzała. – Tobie?
- Może tylko dlatego
taka jest, bo musi się wyżyć, jak ją napnie któryś z Huncwotów? A oni jej cały
czas na nerwach grają.
- I dlatego musi cię
wyzywać? Od… wiesz – Amelia nie dawała za wygraną. Czuła podstęp, bo
Blanka współczująca to takie samo zjawisko jak ogolony Hagrid.
- Dobrze się dzisiaj
zachowała – zawyrokowała. – Przynajmniej dzięki niej miałam
pierwszy raz w życiu zobaczyć, że James się czymś przejmuje.
- Faktycznie się
przejął.
- I dobrze, bo już od
dawna przesadzali z Syriuszem.
W pokoju zapadła
chwilowa cisza. Lily przez zasłonki swojego łóżka ledwo dostrzegła zacienione
postacie dziewczyn. Obie siedziały w milczeniu na łóżku Blanki. Jedna z nich
piła wodę ze szklanki zawsze stojącej na każdym ze stolików nocnych.
- Ale bal był
świetny, co? – zagadnęła Blanka. - Nigdy się tak dobrze nie bawiłam… Wiesz jak
Larry dobrze tańczy? A o Syriuszu to już nie wspominam. Zawsze myślałam, że on
tyko potrafi stać pod ścianą i pokazywać wszystkim, jaki jest boski...
Myślałam, że nogi sobie przy nim połamię, tak wywijał…
Amelia zaśmiała się
cicho.
- A ty tak w ogóle,
to wiesz, że masz na szyi jego krawat?
- Teraz już wiem! –
odpowiedziała Blanka wyraźnie zszokowana tym odkryciem.
Zdjęła go z głowy i
przyjrzała się mu.
- Coś mi się wydaje,
że za krawat Blacka to bym sobie mogła pół Pokątnej wynająć – stwierdziła,
zauważywszy, że trzyma w dłoniach firmowy materiał najwyższej jakości.
Amelia wyjęła jej go
z rąk, przytknęła do nosa i powąchała.
- A za perfumy drugie
pół – zachichotała.
Znów zrobiły krótką
przerwę w rozmowie.
Lily wytężyła słuch,
kiedy w jednej chwili całe jej starania o zachowanie absolutnej ciszy
zniszczyłaby w jednej sekundzie; nieomal krzyknęła przestraszona, gdy na jej
kołdrze coś się poruszyło. Tłumiąc w sobie strach zerknęła w tamtym kierunku.
To tylko kot. Odetchnęła cicho z ulgą.
Po dormitorium
rozniosło się głuche uderzenie.
- Coś upadło,
słyszałaś? – zauważyła Amelia – I... – pociągnęła parę razy nosem –
uchh… co to za smród?
- Zdjęłam buty! –
parsknęła śmiechem Blanka.
- No teraz to się
obudziła na pewno, a mnie uciszałaś! – syknęła Amelia, tłumiąc
śmiech. – Pst! Lily, śpisz?
Evansówna mlasnęła
dwa razy i przekręciła się na bok, udając osobę wyrwaną ze snu, ale tak
zmęczoną, że nawet nie podejmuje próby przebudzenia się i śpi dalej.
- Śpi jak
suseł. Widzisz? To jest to o czym mówiłam: teraz wyłazi z niej zmęczenie po
tych wszystkich SUMach, idzie spać i nawet nie pomyśli, że inni też są
zmęczeni, ale wolą dobrze się razem bawić.
Po policzku Lily
spłynęła łza. Co one mogą wiedzieć? – pomyślała z trudem
przełykając ślinę przez ściśnięte gardło. Ostry i zdecydowany ton
Amelii wymierzony przeciw Evansównie ranił jeszcze bardziej. Tej samej Amelii,
która zawsze używała dyplomatycznych słów i dla każdego zawsze była pomocna.
- Wiesz co? –
powiedziała po chwili Blanka poważnym tonem. – Nie wiem, co ty na tym balu
piłaś, ale na pewno jesteś pijana. Idź już spać, może rano znowu zaczniesz
gadać bardziej jak ty.
***
Nastawał ranek.
Promienie słońca wkradały się do dormitoriów i oświetlały śpiące twarze
uczniów, zmuszając do pobudki. Ale to nie było nieprzyjemne. Każdy budził się z
uśmiechem na ustach, zdając sobie sprawę, że zaczynają się wakacje i choć
wiedzieli, że w trakcie dwóch najbliższych miesięcy będą tęsknili za Hogwartem,
radość ze spotkania z rodziną i powrót do domu, napawał optymizmem. Jedyny
problem z zaczynającymi się wakacjami mieli uczniowie siódmego roku, którzy
kończyli już szkołę i nie mieli przed sobą perspektywy powrotu do tak lubianego
miejsca. Miejsca, w którym, tak na dobrą sprawę, spędzili połowę swojego życia.
Hogwart znał wszystkie
ich tajemnice, widział łzy, śmiech, ich pierwsze miłości, wzloty i upadki.
Nawet najmniej wrażliwi uczniowie czuli z tym zamkiem jakąś dziwną więź. Więź,
która sprawiała, że nie chcieli rozstawać się z tym miejscem już na zawsze.
Schodzili smętnie w
kilkuosobowych grupkach pogrzebowym marszem do Wielkiej Sali, która stopniowo
zapełniała się coraz bardziej, by w końcu rozpoczęła się tam uczta pożegnalna
zwieńczona mową dyrektora.
Lily w spokoju
kończyła śniadanie, kiedy naprzeciwko niej, a obok Jamesa, usiadła jakaś
Puchonka. Gryfonka zarejestrowała, że ma ładne ciemnoblond włosy, zgrabną
sylwetkę i miły wyraz twarzy. Dziewczyna przywitała się z resztą Gryfonów
krótkim „cześć” i wyciągnęła rękę w kierunku Evansówny.
- My się chyba nie
znamy... jestem Lidia.
- Lily – dziewczyna
uścisnęła jej dłoń z uprzejmym uśmiechem.
Rudowłosa kątem oka
obserwowała, jak Puchonka siedziała objęta przez Jamesa i żartowała w najlepsze
z Huncwotami i z Amelią.
Spojrzała na nią z
minimalną zazdrością, ale bez nienawiści, kiedy nagle w oczy rzucił jej się
wisiorek na smukłej i gładkiej szyi dziewczyny. To niemożliwe –
pomyślała, czując, jak jej krew w żyłach przyspiesza.
- Piękny naszyjnik –
przerwała rozmowę. Głos jej zadrżał, kiedy zobaczyła swoje inicjały na
biżuterii blondynki. – Wiesz, chciałam sobie kupić dokładnie coś takiego i
zastanawiam się, gdzie mogłabym to dostać – skłamała nie bez trudu.
- Dostałam od
Jamesa – Puchonka uśmiechnęła się, delikatnie się rumieniąc.
Lily spojrzała
na niego pytająco.
- Kupiłem to na
Pokątnej. Ale ten wisiorek robiony był na zamówienie – odpowiedział, patrząc
jej prosto w oczy bez mrugnięcia okiem.
- A mógłbyś dać
mi dokładny adres? – zapytała dla zachowania pozoru, choć głos jej się
załamywał.
- Pokątna 77.
- Dzięki –
powiedziała wstając od stołu. Wyszła z Sali, nie czekając nawet na mowę
dyrektora.
Usta jej
drżały.
***
Remus wstał powoli i
ruszył ku drzwiom.
- Gdzie idziesz? –
padło pytanie.
- Mam teraz dyżur –
mruknął do nich, uśmiechając się blado.
Kłamał, ale nie
wszyscy o tym wiedzieli. Nie wszyscy wiedzieli, że wychodzi, by odpocząć, bo
znów źle się czuje. Ci, którzy wiedzieli, zwiesili nosy na kwintę, a ci, którzy
nie - uwierzyli bez problemu, że to obowiązki prefekta wzywają chłopaka i nic
nie powiedzieli.
Tatiana z trudem
przełknęła ślinę, gdy spojrzał na nią znacząco. Pełnia się zbliżała. Do dzisiaj
nie mogła sobie darować własnej głupoty. Dlaczego ona zawsze mówiła, potem
myślała?! Przecież była Krukonką!
Trzy lata temu, kiedy
razem z Huncwotami i Blanką rozmawiali na jakiś błahy temat, nagle połączyła
wszystkie fakty. W jednym momencie zrozumiała, dlaczego Remus tak często
choruje. Dlaczego tak często opuszcza lekcje. Dotarło to do niej nagle, jak
niespodziewane uderzenie tłuczkiem. I siła tej wiedzy też była jak uderzenie
wycelowane przez pałkarza. To był ogrom. Dla niej autentycznie fizyczny ból.
Ale zamiast przemilczeć całą sprawę, zamiast ewentualnie porozmawiać
dyskretnie, ona krzyknęła na cały głos, przerywając wcześniejsze żarty
przyjaciół:
- O Merlinie, ty
jesteś wilkołakiem!
Nigdy nie była
mistrzynią dyskrecji. W pierwszej chwili była pewna, że Remus się na nią rzuci,
że ją zabije. Zresztą, nie musiał zbliżać się nawet o cal, żeby ją uśmiercić,
bo już samo jego spojrzenie pozbawiało życia. Przyjaciele zamilkli,
przytłoczeni tą nagłą prawdą, która niekontrolowanie wypłynęła z ust szatynki.
Skurczyła się w sobie, oczekując ataku. Ale chłopak nic nie zrobił. Odwrócił
się i bez słowa ich zostawił, zupełnie oniemiałych.
Tatiana pomyślała
wtedy, że jego zachowanie byłoby mniej bolesne, gdyby ją wtedy uderzył.
Remus wyszedł
odprowadzony smutnym wzrokiem Tatiany, a w przedziale znów zapanował
rozgardiasz i hałas. I tylko jedna osoba – Amelia – spokojnie siedziała przy
oknie zapatrzona w tylko sobie znany punkt, myślami była gdzieś daleko stąd,
podczas gdy jej przyjaciele wspominali bal, zajadali się słodyczami i śmiali
się w głos.
Harmider, który
zawsze panował w Expresie Hogwart, i ją przytłaczał, nie tylko Remusa. Ale ona
nie znała tajemnicy chłopaka. Nawet nie zauważyła, że ich opuścił.
Zaabsorbowana swoimi rozmyślaniami obserwowała krajobrazy za oknem.
Zerknęła ukradkiem na
Larry’ego i znów uchwyciła jego spojrzenie. Odwróciła speszona wzrok. Cała ta
sytuacja strasznie ją męczyła i krępowała od dłuższego czasu. Jego zachowanie
wszystko utrudniało. Z jednej strony wiedziała, że chłopak czuje do niej coś
więcej niż przyjaźń, z drugiej strony, nie potrafiła zrozumieć jego
postępowania. Ona dobrze wiedziała, co oznaczają jego spojrzenia. On nie
wiedział, że ona wie.
Wstała z miejsca,
mówiąc, że idzie się przejść i jednocześnie spojrzała znacząco na Blankę, dając
jej do zrozumienia, żeby poszła z nią. Musiała się komuś zwierzyć.
***
W Hogwarcie znów po
dziesięciu miesiącach zapanował błogi spokój. Nikt za niczym nie gonił, nikt
się nie kłócił, nikt się nie śmiał. Ucichły wszystkie uczniowskie rozmowy i
codzienna wrzawa. O średniowieczne mury odbijały się echem najcichsze dźwięki,
jeszcze godzinę temu zupełnie zagłuszane przez tupot tysiąca stóp. Teraz
usłyszeć można było mamrotanie rozzłoszczonego woźnego czy też odgłos
zamykanego zamka, w którym klucz na dwa miesiące przekręciła bibliotekarka,
wybierając się na urlop.
Z drzew w Zakazanym
Lesie nagle zerwały się ptaki. Spłoszone odleciały w błyskawicznym tempie w
różnych kierunkach. Albus Dumbledore tylko przez chwilę zastanawiał się nad
tym, co mogło je wystraszyć, bo już po kilku sekundach nad drzewa wzleciał
młody testral.
Dyrektor zmarszczył
czoło. Testrale nie polują. Może ten malec chciał się tylko bawić?
Nie, na pewno nie.
Srebrzystobrody
starzec westchnął cicho. Stał w milczeniu w oknie, obserwując błonia już od
dłuższego czasu. Zastanawiał się nad wszystkim dotyczącym rozmowy, która go
czekała.
Najnowsze doniesienia
nie napawały optymizmem. Był pewien, że czas podejmować ostateczne kroki. To
był moment dla osób zdecydowanych czego chcą i po czyjej są stronie. To był
czas, w którym odważni i silni muszą wkroczyć do walki. Zacząć bronić
przyjaciół i swojej przyszłości. Nie można teraz być biernym. Trzeba było
zacząć działać.
Nadchodziły ciężkie
chwile. Niesprawiedliwe. Zabierające młodym ludziom piękne momenty, w zamian z
możliwość wpisania do kart historii. Ile kosztuje taka nieśmiertelność? Ile
warte jest zostanie bohaterem, o którym będzie się nauczać przyszłe pokolenia? Warte
jest poświęcenia swego życia?
Albus Dumbledore nie
miał wątpliwości co do tego, że ci młodzi ludzie, o których będzie chciał
porozmawiać, nie raz jeszcze będą wspominani po tym, jak się to wszystko
skończy. Oni się zasłużą. Wszystko na niebie i ziemi zdawało się krzyczeć, że
są przeznaczeni do wyższych celów. Ale czy do lepszych? Może nie powinien
wciągać ich w niebezpieczny wir walki? To będzie jego wina, jeżeli poniosą
klęskę. Kiedy nie zdążą nacieszyć się życiem. I jego zasługa, jeśli będzie się
o nich mówiło jako o bohaterach narodu i świata czarodziejów.
Odwrócił się do
młodej nauczycielki, która cierpliwie czekała, aż zabierze głos.
- Obserwowałem
egzaminy z obrony przed czarną magią, Minerwo. Bardzo uważnie. Mamy bardzo
zdolnych uczniów. Mam nadzieję, że przyłączą się do naszego planu.
- Nie rozumiem.
Przecież wybrani przez dyrektora uczniowie na poziomie owutemów już dawno są z
panem dyrektorem w stałym kontakcie…
- Mówię o SUMach.
Kobieta zamilkła.
Patrzyła na niego niemal z przerażeniem.
- Oni są za młodzi! –
wydusiła w końcu z siebie z trudem. – Ale w ogóle… kto? Przecież
nawet nie są pełnoletni!
- Za wyjątkiem pana
Lupina, z którym już kilka razy rozmawiałem na ten temat. Za niecałe pół roku
także pan Black kończy siedemnaście lat.
- To przecież jeszcze
dzieciak…
- Mylisz się, Minerwo
– przerwał dyrektor – to zdecydowany młody mężczyzna. Bardzo utalentowany i
silny. Może jego życie osobiste i żarty czy sposób bycia – powiedział,
odczytując sceptyczne spojrzenie nauczycielki – nie wskazują na zbytnia
dojrzałość, ale jestem całkowicie pewien, że wykaże się nią w większym stopniu
niż niejeden starszy od niego czarodziej. To samo mogę powiedzieć o jego
przyjaciołach.
- Kto jeszcze? –
zapytała słabym głosem nauczycielka.
Wyglądała, jakby
zapadła się bez sił w fotelu przy biurku dyrektora. Zdawała się także być nieco
bledsza niż chwilę temu, zanim zaczęła się rozmowa.
- Myślę, że większość
z nich jest bardzo wartościowa i cenna dla nas. Chętnie porozmawiam z każdym z
nich, gdy tylko będą pełnoletni i będą mogli decydować sami za siebie. Chociaż
zastanawiam się także, czy z niektórymi nie warto by było zacząć już wcześniej.
Dla przykładu, panna…
- Nie – Minerwa
McGonagall zanim dyrektor zdążył wymówić nazwisko uczennicy, przerwała mu
pierwszy raz, odkąd go poznała. Wyprostowała się dumnie, a jej głos teraz był
już zdecydowany. – Oni są zbyt młodzi. Proszę dać im chociaż czas do
siedemnastych urodzin. Teraz za nich odpowiadają ich rodzice i ja. A ja się na
to nie zgadzam. – Zawahała się przez chwilę, po czym dodała: – Proszę –
spojrzała na niego z nadzieją..
Rozległo się pukanie
do drzwi jego gabinetu.
- Dziękuję ci za
rozmowę – powiedział. – Muszę się spotkać jeszcze z opiekunami innych domów.
***
Amelia westchnęła i
spojrzała smutnym, szklistym wzrokiem na przyjaciółkę.
- Przecież było
dobrze, kiedy on nic... - Oparła głowę o zimną szybę w oknie pustego korytarza.
– Przyjaźń między dziewczyną a chłopakiem nie istnieje – powiedziała zdławionym
głosem.
Zapadła męcząca cisza
przerywana jedynie odgłosami wydawanymi przez lokomotywę.
To był jeden z tych
momentów, gdy Blanka nie wiedziała jak się zachować. Po policzku Amelii
spłynęła łza. Była pewna, że gdyby role się odwróciły, dziewczyna o orzechowych
oczach przytuliłaby ją i pocieszyła. A co ona ma zrobić?
Czuła się dziwnie
skrępowana – jak za każdym razem, gdy chciała okazać uczucia. Nie lubiła w
sobie tej oschłości w stosunku do innych, ale nie potrafiła jej zwalczyć.
Ufała Amelii i
kochała ją jak siostrę, jednak nie potrafiłaby się przy niej rozpłakać, tak
samo jak teraz nie potrafi jej teraz objąć. Blanka miała problem z okazywaniem
emocji, a może nie tyle emocji, co słabości... Stojąc teraz przed przyjaciółką
jak słup soli, widziała na jej pięknej twarzy łzy i chciała zrobić coś, aby
zniknęły, ale czuła się zupełnie bezradna. Właśnie zdała sobie sprawę, że chyba
nigdy nie zwierzyła się jej ani nikomu innemu. Fakt faktem, że rzadko kiedy
miała się z czego zwierzać – wszystkie strzały Amora omijały ją szerokim
łukiem, a jeśli ją już jakaś trafiła, to Blanka wyjątkowo szybko i brutalnie ją
sobie wyrywała. Sama. Zupełnie jak bohaterowie mugolskich westernów.
- Istnieje –
powiedziała cicho, klepiąc sztywno Amelię po plecach.
***
Lidia pocałowała
Jamesa w policzek.
- Pa! – pożegnała się
z resztą i ruszyła w kierunku wyjścia z peronu 9 i 3/4, gdzie czekała jej
starsza siostra.
- Tylko w policzek? –
zakpił Syriusz.
- Skrępowała ją wasza
obecność – stwierdził Potter, odprowadzając Lidię wzrokiem.
- James – zaczął
oficjalnie Black. Poczekał, aż okularnik przeniesie wzrok z blondynki na niego
i dokończył: – jesteś idiotą – stwierdził twardo, za co przyjaciele spojrzeli
na niego, nie ukrywając zdziwienia. – Daj spokój tej dziewczynie.
- O co ci chodzi?! –
James stracił dobry humor i najeżył się jak dziecko.
- O to, że to fajna
dziewczyna, a ty ją wykorzystujesz, żeby grać na nerwach Evans!
James ledwo zdążył
otworzyć usta, chcąc się bronić, ale, zanim wydobył się z nich jakikolwiek
dźwięk, Syriusz znów zabrał głos.
- Skoro tak nie jest,
to po cholerę dałeś jej ten wisiorek!
- A co ma do tego
wisiorek? – zapytała Tatiana, drapiąc się po nosie.
- To, że to był
wisiorek tej rudej choleryczki! – warknął Black.
- Ukradłeś go?! –
Amelia wytrzeszczyła oczy.
- Nie! Nie ukradłem!
Oszalałaś? Sama go wyrzuciła.
- Nie rozumiem. Dałeś
Lidii jakiegoś śmiecia? – Domagarow nie odpuszczała.
James westchnął
ciężko, nie wiedząc jak to wytłumaczyć.
- To nie tak. Dałem
jej kiedyś ten naszyjnik i ostatnio znalazłem go w salonie. Samo tak wyszło...
Nie planowałem tego. Rozmawiałem z nią… i… i włożyłem rękę do kieszeni, to tam
było… inicjały pasują... – zdał sobie sprawę, że jego tłumaczenia brzmią idiotycznie,
ale nie potrafił inaczej dobrać słów. Spojrzał na Syriusza, ten tylko cicho
warknął.
- Ile razy ci
mówiłem, że jak się rozmawia z dziewczyną, to nie trzyma się łap w kieszeniach?
– mruknął ze znudzeniem, chcąc już zmienić temat. Miłosne perypetie Jamesa
zaczynały go przerastać.
- I tak oto James
Potter zaoszczędził kieszonkowe – zauważyła złośliwie Blanka, wtrącając się do
rozmowy. – Jednym naszyjnikiem zadowolił dwie dziewczyny.
- Powiedziałem już,
że samo tak wyszło! – zaperzył się zanim ktokolwiek zdążył zareagować na
kąśliwą uwagę Hewson. Natarczywe spojrzenie Syriusza budziło w nim chęć
wytłumaczenia się, być może przed samym sobą, dlatego powiedział jeszcze: – Ja
naprawdę lubię Lid…
- Ty ją lubisz, a ona
by dla ciebie... – przerwał mu Black, szukając odpowiednich słów.
- No nie wiem... tylnowybuchową sklątkę w tyłek by pocałowała.
- No i co? Ja dla
ciebie też bym to zrobił – James zrobił minę, jakby mówił o najbardziej
oczywistej rzeczy na świecie.
Wszyscy się zaśmiali,
nawet zdenerwowany do tej pory Syriusz.
- Ja naprawdę do
NICZEGO nie wykorzystuję Lidii – zapewnił okularnik, zastanawiając się, czy to
prawda czy nie – sam już nie znał odpowiedzi.
Syriusz uniósł jedną
brew. Znał Jamesa bardzo długo i wiedział, że przyjaciel nie do końca mówi
szczerze. A przynajmniej się waha.
- Przecież jeszcze
parę dni temu byłeś taki zakochany w Rudej i co? Tak nagle ci przeszło? – nie
dawał za wygraną.
- Powiedzmy, że
zrozumiałem, że to nie ta liga - powiedział sucho.
I naprawdę lubił
Lidię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz